SIEĆ NERDHEIM:

Spowiadamy, czarujemy, ratujemy i przemierzamy świat. Recenzja książki Pierwsze prawo magii

Richard, Zedd, Kahlan i nietypowy wierzchowiec.

Terry Goodkind to postać kontrowersyjna wśród fanów książek fantasy. Uparcie twierdził, że jego książki nie należą do wspomnianego gatunku mimo wszystkich cech na niego wskazujących. Stworzył uniwersum, w którym powstało szesnaście pełnoprawnych powieści i jedna opowieść znacznie krótsza od pozostałych. Saga ta znalazła liczne grono zagorzałych zwolenników, na co sam autor nie pozostał obojętny. Jego ego często unosiło się ponad innymi pisarzami. Wielokrotnie ich krytykował, twierdził, że nie piszą nic wartościowego, z przesłaniem, za to oczywiście jego książki ową wartość poza powierzchowną rozrywką miały reprezentować. Nie da się ukryć, że dialogi i fabuła zawierają pewne wiadomości poza czystą rozrywką, ale daleko temu do prawdy objawionej. Mimo wszystko nie zarzucałbym Goodkindowi głoszenia banałów i truizmów. Co ta saga sobą ostatecznie reprezentuje i czy warto się za nią brać?

Tom wprowadzający sagę, nazwany Pierwszym prawem magii, stanowi pewną zamkniętą całość i nie czyta się go jako wprowadzenie do czegoś zdecydowanie dłuższego. Fabularnie jest – trzeba przyznać – wciągający. Historia zaczyna się jak u Hitchcocka mocnym uderzeniem, a potem może się nie rozkręca jak u mistrza kinematografii, ale potrafi utrzymać napięcie i lektura idzie zaskakująco sprawnie. Wszystko zaczyna się typowo rycersko, mianowicie ratowaniem pewnej tajemniczej, ubranej całej na biało damy z opresji. Następnie bohater dowiaduje się mnóstwa rzeczy o świecie przedstawionym (w tym między innymi tego, że jest o wiele większy, niż sobie wyobrażał i są rzeczy, o których nie miał najmniejszego pojęcia, jak magia). Nasza dwójka po pewnych perturbacjach fabularnych rusza ratować świat, próbując obalić złego czarodzieja chcącego zawładnąć wszelakim życiem za pomocą magicznych szkatuł. Jest w tym wszystkim pewna sztampowość i da się przewidzieć, bez specjalnego zaskoczenia, jak to się wszystko skończy, ale droga do tego końca jest już intrygująca.

Tu przejdę do elementu, który jest mocną stroną powieści i jednocześnie słabą (w zależności od perspektywy), a mianowicie wspomnianego świata przedstawionego. To, co go zamieszkuje i to, co poznałem w pierwszej odsłonie, jest interesujące. Autor sypie kilkoma ciekawymi pomysłami. Istoty z tego i nie z tego świata są przemyślane, wiarygodne i – jeśli taka jest ich rola – groźne i potężne (przykładem niech będzie chociażby chimera). Pojawia się magia, rządząca się też pewnymi regułami i jest ona dokładnie taka, jak sobie wyobrażam: efektowna, widowiskowa i odpowiednio kosztowna (zwłaszcza w końcówce historii). Co do słabości świata to wystarczy spojrzeć na mapę obecną na początku książki. Nie przedstawia się ona szczególnie i tak samo jest z lokacjami. Brakuje jakiegoś urozmaicenia w tym zakresie. Wygląda to trochę tak, jakby autorowi brakowało wyobraźni tudzież motywacji (albo jednego i drugiego) do stworzenia czegoś wyjątkowego w tej kwestii.

Kolejnym ważnym elementem każdej historii są bohaterowie. Zdecydowanie są oni wyraziści, nacechowani kategorycznie na jedną bądź drugą „stronę Mocy” przez co wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Stanowi to niestety wadę powieści. Brakuje mi trochę odcieni szarości w tym wszystkim, jakiejś wielowymiarowości, bo przykładowo Richard jest właściwie idealny, podobnie jak Kahlan, i ich oddanie sprawie potrafi naprawdę zainspirować, ale ogólnie jako bohaterowie są nieco przewidywalni. Nie wyżywałbym się tutaj mimo wszystko za bardzo i nie zarzucał autorowi płytkości, braku jakiejś innowacji. Szybko budzą uczucia odpowiednie i pozostają cały czas wiarygodni, nawet pomimo jednoznaczności nie nudzą, co jest osiągnięciem pana Terry’ego. Można się przyczepić takiej sztampy w relacjach między protagonistami, ale czy naprawdę to jakoś wyjątkowo wadzi? Może jakimś szczególnie wymagającym krytykom, ale mi, przeciętnemu pasjonatowi tego typu lektur, nie bardzo.

Bohaterowie poboczni są wyjątkowi. Przykładem może być tutaj Denna, która od razu zapada w pamięć. Torturuje ona bohatera z godnym podziwu oddaniem jednym z bardziej oryginalnych narzędzi, jakie ku temu wymyślono (agiel). Relacja ofiary z oprawcą jest doprawdy nietuzinkowa i przez to intrygująca. Zaskakujący jest też ostateczny los Denny, którego tu nie zdradzę. Drugim przykładem jest Adie, czarodziejka, która zamieszkała w skromnej chacie przy granicy. Jej historia, służąca za przestrogę dla bohaterów w kwestii przeprawy przez barierę, potrafi doprawdy wstrząsnąć czytelnikiem. Trzecią postacią wartą uwagi jest zdecydowanie Shota – wiedźma mieszkająca w głuszy. Scena z jej udziałem jest odpowiednio dramatyczna i zaskakująca. Ogólnie widać, że Goodkind odrobił lekcje w kwestii oryginalności postaci występujących w swym dziele i to wychodzi mu zdecydowanie na dobre.

Pozostaje jeszcze kwestia stylu. Tutaj rysuje mi się obraz zaskakująco (jak na solidną liczbę stron powieści) konkretny. Amerykanin nie przebiera w słowach i dość obrazowo mamy przedstawioną każdą scenę. Pojawiają się elementy gore i raczej bezpruderyjne, erotyczne, w postaci sadomaso. Książka ewidentnie jest adresowana do dorosłych czytelników. To podejście do tematu ma swoją niezaprzeczalną zaletę w postaci klarowności i przejrzystości treści. Trochę go odziera z otoczki artystycznej, sztuki manipulowania słowem, takich jakichś wyszukanych metafor czy alegorii, ale widocznie autor nie lubi się w takie rzeczy bawić. Widać też w tym tomie pierwsze oznaki pewnej filozofii, której podstawy chce nam przedstawić Goodkind. Nie jest to nachalne wpychanie zasad moralnych, ale też niezbyt subtelne propagowanie pewnego sposobu myślenia opartego na racjonalności (elementem tego jest tytułowe prawo). Wiem, że są czytelnicy, którzy tego typu elementy w powieściach omijają szerokim łukiem, dlatego ostrzegam.

Podsumowując – Pierwsze prawo magii to kawał dość solidnej lektury ze swoimi przeważającymi zaletami (fabuła, klarowność stylu, pomysły na istoty, postacie) i kilkoma wadami, do których można by było się przyczepić (dla niektórych: wylewająca się ze stron filozofia, nieciekawa mapa, sztampowość relacji między bohaterami i ogólnie w fabule). Nie zostawi was na bezdechu w końcówce jak Sanderson, może nie oczaruje wizją świata, jak – nie szukając daleko – Tolkien, ale może przekonać surowością, brutalnością i epickością, w której lubuje się Terry. Nie oczekiwałem nie wiadomo czego, raczej naprawdę porządnej, solidnej lektury i się nie zawiodłem.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Pierwsze prawo magii
Tytuł oryginalny: Wizard’s First Rule
Wydawnictwo: Rebis
Autor: Terry Goodkind
Tłumaczenie: Lucyna Targosz
Gatunek: baśń, epic fantasy
Liczba stron: 696
ISBN: 978-83-7120-843-0

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
Terry Goodkind to postać kontrowersyjna wśród fanów książek fantasy. Uparcie twierdził, że jego książki nie należą do wspomnianego gatunku mimo wszystkich cech na niego wskazujących. Stworzył uniwersum, w którym powstało szesnaście pełnoprawnych powieści i jedna opowieść znacznie krótsza od pozostałych. Saga ta znalazła liczne...Spowiadamy, czarujemy, ratujemy i przemierzamy świat. Recenzja książki Pierwsze prawo magii
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki