SIEĆ NERDHEIM:

Z bliska nie widać zbyt dobrze. Recenzja książki Na podbój księżyca

KorektaLilavati

Norman Maier już na pierwszy rzut oka wydaje się jednym z wielkich, heroicznych twórców. Zaczynając Na podbój księżyca, przywołuje Hemingwaya, którego spadkobiercą się czuje. Siadając do tej książki, możemy się więc od razu spodziewać kogoś w rodzaju Kapuścińskiego lub Bukowskiego. Autor wspomina nawet, że zdobył Pulitzera – i to dlatego zaproponowano mu fuchę pisania o misji Apollo 11. Jak widzicie, Maier od razu pokazuje siebie, a reporter nie chce udawać zdystansowanego, obiektywnego spojrzenia.

Jeśli lubicie styl wspomnianych wyżej Hemingwaya i Bukowskiego, Hłaskę, reportaż gonzo (na przykład Szczerka) – ta książka jest dla was. W dodatku została napisana w księżycowym 1969 roku, więc możecie w niej poczuć tamtą atmosferę. Jak się okaże, niekoniecznie był to powszechny entuzjazm, zrozumienie czy chociażby sympatia wobec ludzi pracujących nad misją Apollo 11. Dla Maiera zetknięcie z osobami wykonującymi (według niego) heroiczną pracę, ale zachowującymi się względem niej zupełnie „cool” , wręcz beznamiętnie, była ogromnym szokiem kulturowym. Z drugiej strony, gdyby ten styl pisania miał wam przeszkadzać (mnie trochę uwierał), darujcie sobie sięganie po Na podbój. Zirytujecie się, a to bardzo dużo tekstu jak na zaspokajanie ciekawości w kwestii „o co chodzi z tym szokiem”.

Pierwsza część Na podbój jest tak przesiąknięta ego Maiera, że naprawdę co najmniej dziwnie się ją czyta. Nie bardzo wiedząc, o czym właściwie pisać – atmosfera Ośrodka Lotów i jego pracownicy wydają mu się zbyt aseptyczni – decyduje się na sarkazm i opowiadanie o sobie. Jasne, dowiadujemy się, kto jak wyglądał i co powiedział na konferencjach prasowych – ale będzie to okraszone stwierdzeniami, że nudno się astronautów słucha. Reportera najbardziej fascynuję jałowe zastanawianie się, czy Collins zazdrości Armstrongowi i Aldrinowi spaceru po srebrnym globie, czuje się gorszy, co na to jego męska duma. Maier dystansuje się od ekipy naukowców i techników odpowiedzialnych za lot Apolla 11, nazywając ich Waspami – białymi Anglosasami wyznania protestanckiego, czystymi chłopaczkami bez osobowości. Znaczna część reportażu poświęcona jest konfliktowi między wizją macho i technika – czasem to świadoma analiza autora, kiedy indziej czytelnicza refleksja. O ile ten pierwszy, macho, reprezentuje według autora heroizm i prawdziwe, pełne życie, temu drugiemu wreszcie udaje się urzeczywistnić wielkie marzenie ludzkości o opuszczeniu Ziemi… Nieprzyjemna niespodzianka dla fanów Hemingwaya.

Amerykańskie wydanie książki

Czego dowiecie się z Na podbój Księżyca? Po pierwsze, jak źle się Maierowi pisało, jak przy okazji rozstał się z żoną, jak bardzo nie umiał się wczuć w temat swojego reportażu. To oczywiście nie wszystko, chociaż na ciekawsze fragmenty trzeba poczekać. Reporter pokaże nam tłumy biwakujące na przylądku Canaveral w oczekiwaniu na start rakiety, zacytuje wypowiedzi astronautów, przedstawi ich żony. Przy okazji zaserwuje nam też sporo rozważań o potędze snów – co bywało nieznośne. Pierwsza część reportażu skupia się na osobach pracujących przy misji Apollo 11 lub w całym projekcie lotów kosmicznych, od von Brauna po anonimowych (i „dumnych ze swojej zastępowalności”) techników i inżynierów. Pokazuje także przebieg lotu i lądowania. Druga powtarza historię startu, nawigacji, manewrów związanych z osadzeniem LEMa na Księżycu oraz prac badawczych na powierzchni satelity. Jest w niej całe mnóstwo szczegółów technicznych ominiętych w pierwszej, niestety czasem wręcz za dużo. Końcówka książki to kilka rozdziałów o życiu po powrocie człowieka z Księżyca, skupionych tylko na Maierze i jego sąsiadach z niewielkiego nadmorskiego miasteczka.

Zbiór trzech osobnych reportaży składających się na Na podbój Księżyca to bardzo eklektyczna mieszanka. Można ją czytać jako literaturę, reportaż i wreszcie pamiętnik. Jeśli podejdziecie do tej książki z myślą, że to gonzo lub wspomnienia, może sprawić wam sporo radości. Gdybyście szukali cytatów z wypowiedzi astronautów – też się nie zawiedziecie, chociaż czeka was brnięcie przez całą hemingwayowską narrację Maiera. Być może najciekawsze byłoby spojrzenie na ten tekst jako na świadectwo swojego czasu i zmiany, jaka zaszła w naszym postrzeganiu bohaterstwa i dobrej roboty. Na dowód sięgnijcie po Sagana – on nie miał wątpliwości, jak pisać o zdobyczach nauki i techniki, by pokazać emocje i piękno.

Dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka za egzemplarz recenzencki książki.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Na podbój Księżyca
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Autor: Norman Maier
Tłumaczenie: Ewa Adamska, Lesław Adamski
Typ: Książka
Gatunek: literatura faktu, pamiętnik
Data premiery: lipiec 2019 (pierwsze wydanie 1970)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Mól książkowy, wielbicielka wilków i wilczurów. Interesuje się europejskim komiksem i mangą. Jej ulubione pozycje to na przykład Ghost in the Shell Masamune Shirow, Watchmen (Strażnicy) Alana Moora czy Fun Home Alison Bechdel, jest też fanem Inio Asano. Poza komiksami poleca wszystkim Depeche Mode Serhija Żadana z jego absurdalnymi dialogami i garowaniem nad koniakiem. Czasem chodzi do kina na smutne filmy, kiedy indziej spod koca ogląda Star Treka (w tym ma ogromne zaległości). Pisze także dla Arytmii (arytmia.eu).
<p><strong>Plusy:</strong><br/> + świadectwo roku 1969<br/> + ciekawa literatura pamiętnikarska z elementami reportażu</p> <p><strong>Minusy:</strong><br/> - za dużo Maiera i jego ego<br/> - najbardziej reportażowe fragmenty (druga część) są dość nudne</p> Z bliska nie widać zbyt dobrze. Recenzja książki Na podbój księżyca
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki