SIEĆ NERDHEIM:

Poznajemy dużo przeszłości, doświadczamy teraźniejszości, przeciwdziałamy mrocznej wizji przyszłości. Recenzja książki Echo przyszłych wypadków.

Drugi tom opowiadający historię Daviana, Wirra, Ashy i innych.
Drugi tom opowiadający historię Daviana, Wirra, Ashy i innych.

Po niezaprzeczalnie rewelacyjnym Cieniu utraconego świata, czyli debiucie Jamesa Islingtona, miałem spore oczekiwania wobec kontynuacji. Czy autorowi udało się utrzymać ten wysoki poziom, a może nawet go przeskoczył? Czy jest mnie w stanie czymś jeszcze zadziwić? Te i wiele innych pytań kłębiły mi się w głowie. I mogę bez cienia wątpliwości stwierdzić, że odpowiedź na nie wszystkie brzmi: zdecydowanie tak. Echo przyszłych wypadków jest co najmniej tak dobre jak poprzedni tom. Powiedziałbym wręcz, że jest jeszcze lepsze. Wszystkiego jest więcej, bardziej, lepiej. Mamy większy rozmach, bardziej epickie wydarzenia, portrety dotychczasowych bohaterów się pogłębiają, a nowi są wprowadzani tak, że z miejsca jesteśmy nimi zafascynowani.

Drugi tom jest też bardziej rozwarstwiony w stosunku do pierwszego. W Cieniu… śledziłem poczynania ekipy podróżującej przez dużą część książki razem. Perspektywa zmieniała się tylko w razie konieczności. W Echu… sprawa ma się nieco inaczej. Jako że bohaterowie są rozlokowani w różnych miejscach świata, autor pokazuje nam ich losy, przełączając się na różne punkty widzenia praktycznie co rozdział (z pewnymi wyjątkami). Ogólnie traktuję to jako pozytyw, bo dzięki temu lepiej poznajemy postacie, a także zwiedzamy ciekawe okolice, w których to aktualnie znajdują się protagoniści. Każdy z rozdziałów kończy się cliffhangerem, trzymając nas w niepewności co do dalszych losów bohaterów. Nieustannie chciałem przerzucać kolejne strony, aby dotrzeć do tego, co się będzie dalej działo z daną postacią. Na szczęście moja siła woli okazała się wystarczająca i nie psułem sobie w ten sposób lektury.

Obserwowałem losy głównie tych samych osób co poprzednio. Davian trenuje magię związaną z byciem augurem w Tol Shen. Wirr próbuje zrobić co tylko może jako strażnik północy, aby poprawić sytuację Obdarzonych na terenie całego kraju. Asha szuka Cieni, które zniknęły po bitwie o utrzymanie umocnień stolicy, pełniąc przy okazji obowiązki przedstawicielki tych, którym odebrano talent magiczny. Ceaden wędruje po całym świecie, znajdując wspomnienia w najmniej spodziewanych okolicznościach (a często też mało sprzyjających), spotyka przy tym ludzi wiedzących dokładnie, z kim mają do czynienia. Właśnie między tymi bohaterami „skacze” co pewną porcję tekstu Islington. Wszyscy oni rozwijają się w jak najbardziej logicznym kierunku, zgodnie z ich charakterami. Protagoniści są jak najbardziej udani i nie mogę się do nich przyczepić. Moim ulubieńcem stał się chyba strażnik północy, balansujący między różnymi ludźmi próbującymi zmienić jego decyzje. Wyraźnie dojrzewa, sprawując swą rolę i rozumie konsekwencje władzy.

Podobnie ma się rzecz z postaciami pobocznymi. Też trzymają poziom i są intrygujący. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Isiliar. Skutki jej czystego szaleństwa, obłęd związany z postacią Tal’kamara są naprawdę imponujące. Matka Wirra – stanowcza w swych postanowieniach ‒ także jest dobrze nakreśloną postacią. Mimo że potrafiła mnie irytować swoją postawą, stanowi dobrą przeciwwagę dla syna. Jeszcze na wyróżnienie zasługuje pewna łowczyni, która zaznaczyła swą obecność już w pierwszym tomie, a teraz pojawia się w zgoła innej roli.

Poznałem dużo ciekawych miejsc. Przede wszystkim dowiedziałem się co nieco o tak ważnej dla królestwa barierze, a także „zwiedziłem” sporo miejsc za nią, w tym główną metropolię – Ishdan Gathdel Teth, gdzie znajduje się siedziba Czcigodnych (potężnych indywiduów wspierających działania Tal’kamara). Zobaczyłem także opustoszałe miasto należące do będących na skraju wyginięcia humanoidalnych istot ‒ Lyth. Mogę też wymienić miasta z ośrodkami dla osób z magicznym talentem, jak Tol Shen i Tol Athian. Wróciłem też do jednego z najciekawszych miejsc z Cienia…, czyli Deilannis i zagłębiłem się w nie, tym razem nieco bardziej. Poznałem także jego genezę. Paru innych miejsc również. Wiele z tych lokacji zachwyca pomysłem i detalami. Czasami miałem poczucie niedosytu przy ich opuszczaniu, gdyż chciałem je po prostu jeszcze lepiej poznać.

Stylistycznie nic zupełnie się nie zmieniło. Opisy są na tyle długie, aby czytelnik miał pojęcie, gdzie się znajduje, a także pokazują istotne szczegóły. U Islingtona rządzi przede wszystkim dynamiczna akcja, której w tej powieści nie żałował. Właściwie non stop coś się tu dzieje. Jaka ta fabuła jest dobra! Nieraz byłem zaskakiwany tym, co się właśnie wydarzyło. Dawno żadna książka mnie tak nie wciągnęła. Nie chciałem się wręcz odrywać od dzieła Australijczyka i przerywałem tylko wtedy, gdy już byłem za bardzo zmęczony na lekturę. Każdy rozdział jest wyładowany istotnymi wydarzeniami. Tak, w Echu… nie miałem prawa narzekać na nudę. W porównaniu z poprzednią częścią, wszystko zdaje się tu dziać w jeszcze większej skali. I konsekwencje działań chociażby Wirra, ale też pozostałych protagonistów, rozszerzają się na grono obszerniejsze niż kilku podróżujących ze sobą ludzi.

Gatunkowo też nic się nie zmienia. Dużo tu brutalnych, wstrząsających wręcz scen i mrocznych istot nie z tego świata. Wśród nich znajdziemy jednak kilka nowości. Chociażby latające elatai czy wężowate dar’gaithiny. Są one paskudne i bezwzględnie w swej naturze złe, ale na szczęście nie tak ohydne, by wywoływać u czytelnika nieprzyjemne odruchy. Przeszłość całego uniwersum poznawana dzięki wspomnieniom Caedena też nie rysuje się różowo. Nie ma tu zbytnio światła w tym całym zalewie ciemnością, ale sytuacja nie jest zupełnie beznadziejna.

Starając się podsumować to wszystko, nie widzę powodu, dla którego mielibyście sobie darować Echo przyszłych wypadków. Nie ma ku temu absolutnie żadnej przesłanki. Fabuła i bohaterowie rozwijają się w jak najbardziej pożądanym kierunku, co jest najważniejsze. Dostajemy po raz kolejny epicki rozmach, mrok, nieziemskie istoty, magię i wiele więcej. Stylistycznie nic się co prawda nie zmienia, ale też nie było ku temu powodów. Ja jestem naprawdę zachwycony drugim tomem Trylogii Licaniusa. Już wyczekuję momentu, kiedy na naszym rynku pojawi się zwieńczenie cyklu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Echo przyszłych wypadków
Tytuł oryginalny: An Echo of Things to Come
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Autor: James Islington
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Gatunek: dark fantasy
Liczba stron: 891
ISBN: 978-83-7964-670-8

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
Po niezaprzeczalnie rewelacyjnym Cieniu utraconego świata, czyli debiucie Jamesa Islingtona, miałem spore oczekiwania wobec kontynuacji. Czy autorowi udało się utrzymać ten wysoki poziom, a może nawet go przeskoczył? Czy jest mnie w stanie czymś jeszcze zadziwić? Te i wiele innych pytań kłębiły mi się...Poznajemy dużo przeszłości, doświadczamy teraźniejszości, przeciwdziałamy mrocznej wizji przyszłości. Recenzja książki Echo przyszłych wypadków.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki