Kącik Uroczych Pomysłów Grahama Mastertona #2
Pierwsza fala horrorów Mastertona to przede wszystkim twory proste fabularnie, brutalne i przesiąknięte klimatem starożytnych mitologii. W Dżinie powraca Harry Erskine – chociaż tak właściwie to nie do końca on – a autor za wszelką cenę chce nam obrzydzić wierzenia Bliskiego Wschodu, zepsuć znaną z dzieciństwa bajkę oraz sprawić, że raz na zawsze zapamiętamy, że nie należy ufać istotom magicznym obiecującym spełnianie życzeń.
Brytyjski pisarz po średnio udanej próbie rozliczania się z kwestią nieuczciwego zakupu Manhattanu oraz nieporadnych inspiracjach twórczością Lovecrafta zabiera się za opowiadanie bajek. Dokonuje on brutalnego retellingu jednej z historii Księgi Tysiąca i Jednej Nocy oraz dorzuca do tego dżinna, który – jak tradycja nakazuje – mieszka w naczyniu z przykrywką i czeka na wyzwolenie. W tym przypadku duch pustyni nie ma przyjaznego charakteru niczym błękitnoskóry żartowniś z animacji Disneya – znacznie bliżej mu do carpenterowskiego straszydła z The Thing, przy którym natychmiast odechciewa się posiadania jakichkolwiek życzeń.
Harry Erskine jest jasnowidzem pozbawionym wiary i powołania, który w łatwowierności starszych kobiet doszukał się łatwego zarobku. Nie traktuje on poważnie magii, okultyzmu i paranormalnych zjawisk, a jego oferta ogranicza się do wróżenia z fusów, stawiania tarota oraz mówienia ludziom tego, co chcą akurat usłyszeć. W zasadzie przypomina starego dobrego cwaniaczka Harry’ego Erskine’a, który pojawił się na kartach Manitou – ten nie pamięta jednak spotkania z potężnym indiańskim szamanem, który powrócił po obrzydliwej reinkarnacji, a sam jego charakter uległ pewnym zmianom… Cóż, za wykorzystaniem tego samego bohatera nie skrywał się żaden widowiskowy zabieg. Chociaż podczas stypy po zmarłym dziadku Harry pragnie skupić się na bajerowaniu nowo poznanej kobiety, atrakcyjnej Anny, jego uwagę rozpraszają kolejne niepokojące rzeczy – jego babcia zachowuje się w dziwny sposób, dom, w którym mieszkała z mężem, stoi w ruinie, a ze ścian zniknęły wszystkie obrazy. To jednak dopiero początek szokujących wieści. Gdy staruszka zdradza Harry’emu nieprzyjemne szczegóły śmierci jego dziadka, mężczyzna zyskuje pewność, że coś tu jest mocno nie tak – za samookaleczenie jej męża miał być bowiem odpowiedzialny zabytkowy arabski dzban. Zainteresowanie wydarzeniami ze strony pięknej Anny pieczętuje sprawę. Harry, kierując się głosem serca – a także podszeptami narządu asystującego – decyduje się pomóc bezbronnej staruszce, wyjaśnić tajemnicę dziwnego naczynia.
Masterton w swoim drugim horrorze wykorzystuje ten sam fabularny schemat, na który postawił przy pisaniu Manitou. Ponownie dostajemy prosty i konkretny horror przeżarty klimatem mitologii, tym razem doprawiony posmakiem awanturniczych przygodówek oraz nutką bliskowschodniej magii i kultury. Fabularne rozwiązania są tu odtwarzanie niemal jeden do jednego – większość akcji skupia się na prowadzeniu dochodzenia na temat ewidentnie paranormalnych zdarzeń, kolejne dialogi to nieustająca lekcja ze starożytnych wierzeń, a historia prostym torem zmierza do mięsistego finału, w którym padną liczne trupy, wśród których znajdzie się również klimat. Z takiego obrotu sprawy cieszy się przede wszystkim wewnętrzny dzieciak lubujący się od czasu do czasu w konkretnych horrorach ociekających fantastycznymi motywami.
Atmosfera w Dżinnie budowana jest przede wszystkim za pomocą „strasznych opowieści z przeszłości”. Sporą część fabuły stanowią tu przytaczane opowieści, legendy i podania ze starożytnego Bliskiego Wschodu, które wprowadzają dreszczyk niepokoju na myśl o okrucieństwach z minionych wieków. Masterton znajduje tutaj miejsce do epatowania brutalnością, nie tylko nie szkodząc przy tym atmosferze, a znacznie ją zagęszczając. Budowanie klimatu i dawkowanie napięcia też wychodzi znacznie lepiej – chociaż nadal daleko jest do ideału. Niepokojące i dobrze napisane fragmenty przewijają się tu częściej niż poprzednio, a autorowi nie zdarza się już wrzucanie w fabułę pomysłów bardziej komicznych niż strasznych. Mastertonowi udaje się stworzyć naprawdę fajną atmosferę, stanowiącą połączenie strachu przed okrutnymi starożytnymi praktykami oraz klasycznych straszaków takich jak tajemnicza postać dostrzegana kątem oka – i to wszystko pomimo tego, że głównym źródłem zagrożenia jest stary dzban, który przez większość książki zamknięty jest w swoim pokoju, gdzie nuci sobie pod przykrywką jakąś starą melodyjkę.
Brytyjczyk nie ma jednak cierpliwości do klimatu budowanego własnym piórem. W końcówce porzuca on całkiem przyzwoicie utrzymywaną atmosferę, by zaoferować nam pośpieszny finał – w którym ściga się sam ze sobą, pragnąc jak najszybciej skończyć. Dodatkowo na ostatnich już stronach – a nawet w zdaniach – rzuca nam jeszcze w twarz całą garścią plot twistów, z których mniej niż połowa rzeczywiście działa. Reszta jest koszmarnie naciągana, wrzucona zupełnie niedbale i dotkliwe psuje dotychczasową historię. Próba wplecenia w opowieść całkiem poważnego zagadnienia – tym razem kwestii dóbr kulturowych w procesie umacniania tożsamości narodowej – również wypada średnio. Już na początku ginie przysypana elementami horroru, a późniejsze próby powrotu nie tylko wypadają blado, ale również odbierają jednej z postaci sporo autentyczności.
Dżinn jest prostym, całkiem przyzwoicie napisanym i klimatycznym horrorem klasy B – body horror miesza się z klimatami rape and revenge, retelling baśni przesiąknięty jest mitologicznymi elementami, finał kipi surową obrzydliwością Lovecrafta, potwór jest brzydki jak noc listopadowa, a wszystko skąpane jest w okultyzmie. Na dodatek klimatyczne sceny wpadają tu z gościnnymi występami znacznie częściej niż w Manitou… Więcej do bezstresowej zabawy z horrorem chyba nie potrzeba.
W skali od 1 do „Hej, a możę zamienię Ali Babę w zwyrodnialca?” – mocne „Jak widać, nawet socjopaci mogą znaleźć bajkę dla siebie”.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Dżinn
Wydawnictwo: Rebis
Autor: Graham Masterton
Tłumaczenie: Mirosław Kościuk
Data premiery: 01.01.2005
Gatunek: Horror