Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do polskiej literatury fantasy – większość doświadczeń mnie w tym utwierdza. Z takim nastawieniem sięgnęłam też po twórczość Martyny Raduchowskiej.
Czarne światła to cykl cyberpunkowy. Składają się na niego Łzy Mai, Spektrum i niewydana jeszcze trzecia część. Nie jestem szczególnie obeznana z tym gatunkiem, książki zaczęłam czytać przez nominację do Zajdla i na skutek polecenia, zerknęłam więc pobieżnie na notkę wydawniczą.
W New Horizon androidy nie śnią o elektrycznych owcach. One marzą o reinforsynie.
W latach 30. XXI wieku technologia jest wszechobecna. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy – ludzkie ciało i umysł można upgrade’ować wedle uznania. Jeżeli oczywiście kogoś na to stać. Biednym pozostaje jedynie reinforsyna. Dla ludzi to geniusz w pigułce. Dla androidów zaś – szansa na odczuwanie emocji. Nie wszyscy są entuzjastami technologii. Na pewno nie Jared Quinn, porucznik wydziału zabójstw. Na pewno nie po Buncie, w trakcie którego zdradziła go jego własna replikantka, Maya. Gdy wraca do pracy w policji, ma zasadę: żadnych cyborgów, żadnych androidów. Nie w jego zespole.
Tymczasem po New Horizon grasuje zabójca nieuchwytny dla policyjnych systemów. Dla Quinna to jak wygrana na loterii – powrót do tradycyjnych metod śledczych. Ofiarą jest młoda kobieta. Widział ją już.
W swoich koszmarach.
Czyżby to on był mordercą?
Tyle wydawca. Opis przeczytałam z umiarkowanym entuzjazmem – nie żeby brzmiał źle, ale moje zaufanie do blurbów jest ograniczone. Poza tym to przecież polska fantastyka!
A potem zaczęłam czytać książkę i z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej zdumiona.Starałam się wymyślić jakieś zarzuty względem twórczości Martyny Raduchowskiej, ale jeśli cokolwiek przychodzi mi do głowy, to jest zupełnie nieistotne.
Zacznijmy może od tego, co robi największe wrażenie, czyli świata przedstawionego. Znacie to uczucie, kiedy czytacie książki pełne technicznych detali, skomplikowanych opisów, naukowych elementów i myślicie z podziwem „nie mam pojęcia, o co chodzi, ale brzmi to niesamowicie mądrze, zazdroszczę autorowi”? Towarzyszyło mi przez większość tych powieści.
Nie znaczy to, że wypełnia je jakiś niezrozumiały technologiczny bełkot, bynajmniej. Czyta się je płynnie, a nawet jeśli laik nie wszystkie szczegóły pojmie, nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze. Raduchowska stara się nowoczesną technologię bądź to opisywać bliskimi nam terminami, bądź obszerniej wyjaśniać. To podszyte zazdrością niedowierzanie budzi tylko stopień rozbudowania i wycyzelowania tego świata i techniki. Czarne światła to cyberpunk pełną gębą, nie jedynie próbujący się wybić na nazwie gatunku, zdecydowanie opierający się na przemyślanej nauce i technologii.
Podziw budzi również prowadzenie skomplikowanych, splatających się ze sobą wątków. Pozornie intryga nie jest może, jak pokazuje blurb, specjalnie trudna do opisania, jest w niej sporo popularnych w SF czy popkulturze w ogóle motywów, jednak z każdą stroną odsłania kolejne, zarazem zazębiające się i rozbudowujące fabułę, elementy układanki. Wciąż jesteśmy jednak dalecy od widzenia wszystkiego.
Raduchowska podchodzi zresztą do klisz ze sporym humorem i dystansem, wkładając w usta bohaterów słowa kpiny z oklepanych motywów.
Kolejny mocny punkt to postacie: sensownie poprowadzone, z wyczerpująco przedstawioną osobowością – nie poprzez ekspozycje czy przydługie babranie się we własnym wnętrzu, ale zrównoważoną mieszankę czynów i refleksji. Ani przez moment nie wypadają ze swojej roli, ich działania są wiarygodne, umotywowane i pasujące do charakteru.
Co jeszcze mogłabym pochwalić? Język. Doskonale wyważony, jak wszystko inne. Cyberpunk bywa gatunkiem, w którym łatwo ponieść się skrajnościom – patetyczności, bo wszak porusza nieraz tematy egzystencjalne, wpływ technologii na człowieczeństwo i tym podobne, albo przesadnemu wręcz uproszczeniu, poświęceniu na rzecz akcji. Raduchowska nie popada w żadną. Język jest bogaty, taki, który czyta się z przyjemnością, ale też nieprzesadnie skomplikowany – przez książki płynie się szybko. Kiedy trzeba, poruszający (to widać zwłaszcza w Spektrum, gdzie narratorką jest Maya), kiedy trzeba, dynamiczny. To kolejna rzecz, w której autorka ma świetne wyczucie.
A skoro już przy tematach egzystencjalnych jesteśmy, pojawiają się oczywiście i tutaj. Może nie są szczególnie oryginalne – pytania, które tu padają, były zadawane i przerabiane niezliczone razy. Czy i na ile sztuczna inteligencja ma świadomość? To, co niektórzy nazywają duszą? Na ile ludzko – z całym bagażem dobrych i złych konotacji tego słowa – powinniśmy ją traktować? Czy zresztą warto w ogóle tęsknić za byciem człowiekiem?
Zastanawiamy się nad tym od dawna i wciąż nie znaleźliśmy satysfakcjonującej odpowiedzi. Wydaje się, że nie próbuje jej dać także Raduchowska. Może i ma świadomość, że nie porusza specjalnie oryginalnego problemu.
Ale czy to powód, żeby przestać pytać?
Kiedy zresztą rozebrać na czynniki pierwsze czy to ten cykl, czy niemal dowolne współczesne dzieło kultury, żadne nie wytrzymuje starcia z oryginalnością. Tym, co przykuwa, są na ogół inne elementy. U Raduchowskiej jest tego mnóstwo.
Nowatorstwo przejawia się za to w czym innym. Otóż nie ma w tym cyklu (przynajmniej na razie) żadnego wątku miłosnego. Jest za to pięknie rozpisana relacja Mayi i Quinna – skomplikowana, nawet jeśli na chwilę (no, więcej niż chwilę) zmieniająca się w nienawiść, opierająca się na głębokiej lojalności i przywiązaniu.
Nie mam nic przeciwko romansom, nawet je lubię, alergicznie jednak reaguję na pakowanie ich wszędzie, byle były. Popkultura cierpi za to na brak innych sensownych relacji – a zwłaszcza takich pokazujących, że można chcieć za kogoś zginąć, a nie mieć ochoty iść z nim do łóżka – i dlatego witam je z ogromną przyjemnością.
Słówko jeszcze o konstrukcji obu powieści. Łzy Mai pisane są w czasie przeszłym i trzeciej osobie, ale w zdecydowanej większości skupiają się na osobie Jareda Quinna. Kiedy zasiadłam więc do Spektrum, byłam zaskoczona. Oczekiwałam kontynuacji pierwszej części, tymczasem dostałam książkę zaczynającą się w tym samym miejscu, co pierwsza, tyle że napisaną w czasie teraźniejszym i narracji pierwszoosobowej, z Mayą jako główną bohaterką.
Byłam sceptycznie nastawiona. Nie tyle do narracji – wiem, że sporo osób nie lubi pierwszoosobówki w czasie teraźniejszym, mnie jednak ona specjalnie nie przeszkadza. Bardzo nieufnie podchodzę jednak do rzeczy typu „ta sama historia opowiedziana z punktu widzenia każdego i jego psa”.
Miło stwierdzić, że i tu Martyna Raduchowska mnie nie zawiodła. Owszem, przytoczone słowo w słowo dialogi z pierwszej części mogą drażnić – pewnie o wiele mniej, jeśli czyta się je w odstępie czasowym, nie, jak ja, jedną książkę po drugiej – nie ma ich jednak na tyle, żeby wywoływały trwałą irytację. To nie ta sama historia – jeśli dodać do niej punkt widzenia Mayi, to historia o wiele głębsza, poszerzona o sporo nowych wydarzeń i informacji. Obie części mogłyby się bronić same w sobie, jednak dopiero razem tworzą pełnowymiarową całość, w której kolejne elementy zazębiają się, a wątki przenikają i rozbudowują.
Ale mimo wszystko mam nadzieję, że trzeci tom będzie kontynuacją, a nie punktem widzenia jeszcze kogoś innego.
Raduchowska ma w ogóle tendencję do zaskakiwania wyborami czy to formy, czy fabuły. Pierwszy tom zaczyna się od trzęsienia ziemi – no, jego ekwiwalentu – a potem… no, napięcie rośnie, ale czytelnik wrzucony z nagła w akcję, przekonany, że fabuła będzie się na niej opierać i podążać za nią linearnie, zaskoczony stwierdza, że było to tylko preludium.
Naprawdę chciałam znaleźć coś, co mogłabym skrytykować, ale kiedy zaczynałam się nad tym głębiej zastanawiać, okazywało się, że żaden zarzut nie wytrzymuje starcia z kontrargumentami. Niby można się więc czepiać, ale po co miałabym to robić?
Nie będę więc marudzić – wystarczająco zdążę to zrobić przy pozostałych nominowanych do Zajdla. Powiem tylko: czytajcie. To, że Czarne światła są znakomite, to jedno. To, że na polskim rynku unikatowe, drugie.
To wciągająca rozrywka. Ale też dobra literatura.
Szczegóły:
Tytuł: Czarne światła. Tom 1: Łzy Mai; Tom 2: Spektrum
Autorka: Martyna Raduchowska
Wydawnictwo: Uroboros
Gatunek: cyberpunk
Rok wydania: 2017; 2018
Liczba stron: 414; 414
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-28054592; 978-83-28045248