Co może połączyć wojowniczą księżniczkę z mitycznych czasów z pracownikiem supermarketu, w wolnych chwilach wycinającym w pień hordy umarlaków? Oczywiście – Necronomicon… a także komiksowe medium. Za sprawą Dynamite Entertainment mamy szansę na własne oczy ujrzeć, jak wygląda spotkanie protagonistów serii Xena oraz Martwe zło (a raczej Armia ciemności). Obie produkcje mają swoich oddanych fanów, chociaż wydają się na wskroś odmienne. Pierwsza opowiada o przygodach zbrojnej w czakram wojowniczki w pseudoantycznym świecie fantasy, gdzie walczy z czarownikami, herosami oraz bogami (czasem w tle przebiegnie Herkules o twarzy Kevina Sorbo); ten familijny serial stanowił niegdyś zrąb popołudniowej ramówki Polsatu. Filmy o martwym złu oraz zeszłoroczna produkcja Ash vs. Evil Dead przynależą do gatunku ostrego horroru, którego na pewno nie obejrzymy z rodziną przy obiedzie, chyba że widok hektolitrów krwi na ekranie zaostrza krewnym apetyt. Z pewnością grupy docelowe obu franczyz nie mają zbyt wielu punktów stycznych. Co zatem może je łączyć? Skąd w ogóle karkołomny pomysł mariażu tych uniwersów? Wspólnym elementem jest to, że wszyscy zaangażowani traktują je z przymrużeniem oka, zaś w miarę rozwoju każdej z serii pojawiało się w nich coraz więcej autoironicznych odniesień. Epickie, pompatyczne fantasy czy obrzydliwe, śmiertelnie poważne gore często ustępowały miejsca mniej lub bardziej czarnemu humorowi. I na tym właśnie komediowym poletku spotykają się Xena oraz Ash Williams. To nie pierwsza ich wspólna przygoda – do tej pory heroina i heros zetknęli się na kartach komiksów już dwa razy.
Wydanie zbiorcze pięcioczęściowej serii Forever… And A Day rozpoczyna się od trzęsienia ziemi. Xena staje naprzeciw przeważającym siłom Deaditów, zaś jej ukochana Gabrielle wydaje ostatnie tchnienie. Tymczasem Ash Williams , jak na zastępcę kierownika nocnej zmiany oraz Pracownika Roku S-Martu przystało, przeprowadza inwentaryzację w towarzystwie ponętnej, rudowłosej stażystki imieniem Amber, czułej (o dziwo) na jego awanse i „gładkie” słówka. No cóż, ta sielanka nie trwa długo, bowiem Xena postanawia za pomocą strony z Necronomiconu zawezwać spoza zasłony czasu swego sprzymierzeńca zbrojnego w warczący miecz oraz grzmiący kij.
Każdy odcinek serii ma podobną strukturę – Ash, którego spotykamy in flagranti, ląduje w jakimś punkcie życia Xeny (zaraz po narodzinach, w czasach pirackiego łupiestwa albo nawet w latach 30. XX wieku). Między postaciami dochodzi do krótkotrwałego spięcia, spowodowanego nieporozumieniem (wojowniczka bowiem nie zna przybysza), po czym nasz bohater z wielką piłą łańcuchową i równie wielkim ego zostaje wciągnięty z powrotem do teraźniejszości. To tylko pretekst do przelecenia przez dzieje wojowniczej księżniczki – rozumiem, że taki był właśnie zamysł twórców, niemniej mnie to znużyło (pewnie dlatego, że nie jestem fanem serialu). Czyni to opowieść mocno chaotyczną, zaś ostatnia jej część jest kompletnie od czapy – niemal znikąd pojawia się adwersarz odpowiedzialny za ten cały bałagan.
Co ciekawe, Ash traktuje Xenę z dużym szacunkiem – okazuje się, że nie leci na wszystko, co ma piersi i kusą spódniczkę. A może obawia się, że stosowanie specyficznego uroku osobistego w tym przypadku może poskutkować najwyżej złamaną ręką albo utratą któregoś z kolejnych członków? Serię poleciłbym jedynie fanom którejś z franczyz, ze wskazaniem na Armię ciemności; album lepiej sprawdziłby się jako pierwsza wspólna przygoda postaci. Być może, gdyby taki cross-over przydarzył się w produkcji telewizyjnej, wywołałby u mnie spory entuzjazm, bez względu na brak większej logiki i niedobór żartów. Swoją drogą – zalążek takiego spotkania już istnieje, bowiem Lucy Lawless występuje w Ash vs. Evil Dead (oczywiście, nie jako Xena, ale kto wie…). Zatem – Samie Raimi, do dzieła (jeśli sam jeszcze tego nie uknułeś).
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Xena/Army of Darkness: Forever… And A Day
Wydawnictwo: Dynamite Entertainment
Typ: Komiks
Gatunek: Horror, fantasy
Data premiery: 11.06.2017
Scenariusz: Scott Lobdell
Rysunki: Elliot Fernandez
Liczba stron: 144
O kurczę 😀 Teraz to już muszę to mieć w swoich zbiorach!