Jestem najgorszym typem fana: takim z doskoku. Rysunki Filipe Andrade widziałem w życiu nie raz, nawet zdarzało mi się recenzować rysowane przez niego komiksy, ale aktywnie jego twórczością zainteresowałem się dopiero, gdy ogłoszono go gościem ostatniego MFKiG w Łodzi. Wtedy to też zdecydowałem się napisać ten tekst o tytule Wiele śmierci Laili Starr, bo to w sumie ciekawy przykład na coś, co z jednej strony bardzo mi się podoba, a z drugiej… trudno rzec. Nie wiem, jak dosadnie przekazać w tekście pisanym wzruszenie ramion, więc poproszę was o wyobrażenie sobie tego gestu.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi będą wam sugerować, że trzymacie w rękach komiks o Laili Starr. Teoretycznie prawda, w praktyce nic bardziej mylnego. Prawda dlatego, że sama tytułowa postać i śmierć, której bohaterka jest panteoniczną personifikacją, obecne są na każdej stronie. Pomijając jednak powtarzanie banalnego i zbyt bezpośredniego opisu fabuły, bo każde z was może sobie go przeczytać w internetach (co polecam zrobić), przejdę do sedna. Wiele śmierci Laili Starr to komiks przede wszystkim o życiu. Głębokie i przewrotne aż dreszcze przechodzą, prawda?
Ironia w ostatnim zdaniu zdaje mi się po lekturze z jednej strony bardzo trafna, a z drugiej też nad wyraz złośliwa i niezasłużona. Trochę przeczę sam sobie, ale już wyjaśniam: Mój główny i właściwie jedyny zarzut względem dzieła Rama V i Filipe Andrade może być też trzonem jego uroku. To komiks zadający bardzo trudne pytania na temat sensu życia i naszej relacji ze śmiertelnością. Fajnie, tylko w ramach odpowiedzi dostajemy narracyjny unik, który troszeczkę trąca mi wygodną wymówką dla scenarzysty nieprzygotowanego do zamknięcia własnej historii. Paradoksalnie jest to jednocześnie chyba jedyny sposób na dojrzałe i niepretensjonalne przedstawienie tej opowieści.
Taki zresztą jest też cały ten komiks właśnie: dojrzały i niepretensjonalny. Mogłoby się zdawać, że to typowy sus z motyką na morałowe Słońce, ale wszystko amortyzuje smaczny humor i ogólny luz kontrastujące z poruszającymi wydarzeniami z życia Dariusa, o którym (teraz zdaję sobie sprawę) jeszcze nie wspomniałem, a to on jest faktycznym głównym bohaterem tej opowieści. To jego życie obserwujemy oczyma Laili Starr i na jego relacji ze śmiercią opiera się właśnie narracja. Pomimo magicznego realizmu oraz nieosiągalnych dla większości z nas możliwości intelektualnych, staje się on niejako everymanem w kontakcie z niepowstrzymanym i to jego wnioski względem możliwości odwrócenia naturalnego porządku stanowią clou baśni opowiedzianej nam przez Rama V. Zwieńczenie, tak jak w moim przypadku, może budzić mieszane odczucia, ale rzemieślniczego talentu scenarzyście odmówić nie można. Oparta na chronologicznych przeskokach narracja w świecie zgrabnie korzystającym z trope’a przenoszącego mitologię w nowoczesne realia zwyczajnie działa i śledzi się ją z ogromną przyjemnością.
Niezmiernie pomagają w tym oczywiście rysunki Filipe Andrade, zresztą już na wstępie zaznaczyłem, że to ze względu na niego sięgnąłem po ten album. Gość niby niejednokrotnie ścierał już grafit dla największych wydawnictw trykociarskich, ale jego styl nadal trzyma się torów bardziej charakterystycznych dla tego, co nowoczesną sztuką komiksową określa się na artystowskich wystawach w pofabrycznych galeriach sztuki. Pochwalam za wytrwałość. Stronę graficzną Wielu śmierci Laili Starr potrafię określić jedynie jako skrajnie plastyczną, bo właściwie określone kształty przegrywają tu z potrzebami danych scen, które wyginają linie do czasem wręcz groteskowych proporcji. Ilustracje Andrade pozostają przy tym czytelne, technicznie bezbłędne i po prostu piękne, dopasowane do klimatu historii. Wciąż jest to jednak robota bardzo mocno stylizowana, więc satysfakcja w kontakcie z nią będzie bardzo mocno zależeć od waszych preferencji. Ja jestem zachwycony, zobaczcie sobie przykładowe plansze. Musicie przynajmniej przyznać, że wyrazista i momentami psychodeliczna kolorystyka robi wrażenie.
Estetyka zbiera tu właśnie główne punkty. Gdyby Wiele śmierci Laili Starr miało zostać zekranizowane, widziałbym to jako zmutowany, bękarci efekt współpracy Panosa Cosmatosa i Maxa Barbakowa (bardziej w stronę Palm Springs niż kiepawego Brothers). Nie potrafię trzeźwo stwierdzić w żaden sposób, że nie jest to komiks pod każdym względem bardzo udany. Przewracając strony miałem nawet ciągle to fajne uczucie obcowania z dziełem istotnym. Z czymś, co za jakiś czas może zostać uznane klasyką gatunku. Ostatecznie jednak, tak jak na wstępie przyznałem się do bycie najgorszym typem fana, na koniec zostanę najgorszym typem krytyka. Dokładam ten tytuł do listy dzieł Rama V, które lubię, ale nie uwielbiam. Czemu? Może spodziewałem się czegoś bardziej majestatycznego. Wszystko sprowadza się jednak do tego, że na koniec mnie nie trzepło legendarne „to coś”. Nie pytajcie, co mam konkretnie na myśli. Nie mam pojęcia.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Wiele śmierci Laili Starr
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Ram V
Rysunki: Filipe Andrade, Inês Amaro
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Typ: komiks
Gatunek: fantasy, obyczajowy
Data premiery: 08.07.2023
Liczba stron: 144
ISBN: 978-83-67571-16-6