SIEĆ NERDHEIM:

Słyszysz, jak rośnie? Recenzja komiksu Trawa

Proste jak drut kolczasty.
Proste jak drut kolczasty.

Odkąd czytam komiksy, nie zetknąłem się z opartym na faktach dziełem, które zostawiłoby mnie w takim stanie bezsilności i wydrążenia jak Trawa. Przywołuję Mausa, reportaże Sacco i Delisle’a, czy choćby niedawno domkniętą wydawniczo Odyseję Hakima i grzęznę w spowodowanej niewysłowieniem ciszy. Jak odpowiedzieć na historię życia Lee Ok-seon, dziś przeszło dziewięćdziesięcioletniej Koreanki, jednej z niewielu żyjących ofiar seksualnego niewolnictwa z terenów objętych protektoratem Japonii przed zakończeniem II wojny światowej?

Sprawa „pocieszycielek japońskiej armii” jest jedną z tych ujawnionych po dziesięcioleciach kart z archiwów ludzkiego bestialstwa pozostawionych przez wojenne doświadczenia XX wieku. Publicznego wygłosu doczekała się dopiero w 1991 roku i to bezpośrednio z ust jednej ze skrzywdzonych kobiet. Do dziś stanowisko dyplomatyczne między rządami Japonii i Korei Południowej nie zostało określone w sposób, który godnie odpowiedziałby na oczekiwania ofiar i wspierających je organizacji. Ich domagający się prawdy głos zasila też własnym opracowaniem wspomnień Lee Ok-seon rysowniczka Keum Suk Gendry-Kim, zapewniając przy tym życiorysowi swojej rozmówczyni znacznie szerszą perspektywę. Taką, która bez agresywnych metod nieuchronnie skupia opowiadaną historię w punkcie, o jakim sama artystka w posłowiu pisze „co to znaczy być człowiekiem”.

Przed tę konkluzję w Trawie wysuwa się jednak co rusz – i nie jest to żaden zubażający ją zarzut – pytanie „co to znaczy być kobietą?”. Co to znaczy być kobietą w patriarchalnym społeczeństwie, dodatkowo pozostającym pod ukierunkowaną na wynarodowienie okupacją? Co to znaczy być kobietą, której uzus społeczny przypisuje tylko rolę cichej i posłusznej żony, jeśli w ogóle przyzwoli jej na objęcie tej funkcji? Wreszcie – co to znaczy być kobietą pozbawioną dowodów szacunku i prawa do decydowania o sobie? Zasadność tych pytań nie wyczerpuje się w staraniach o rozliczenie przeszłości; XXI wiek przepisuje je w niewiele zmienionym kształcie.

Anonimowe oblicze? Oblicze "męskości".
Anonimowe oblicze? Oblicze „męskości”.

Czego doświadczyła Lee Ok-seon w tym już minionym? W domu rodzinnym biedy, ciągłego głodu i ostatecznie „adopcji” przez właścicieli podrzędnej gospody. Tam dziewczynka doznała mniejszego głodu i większych upokorzeń, by trafić do kolejnego, lepiej prosperującego lokalu, co nie wiązało się wszak z lepszym traktowaniem. Podczas zleconej wyprawy do sąsiedniej wioski została zabrana z polnej drogi przez dwóch mężczyzn, załadowana na ciężarówkę, przeładowana z podobnymi ofiarami łapanki do bydlęcego wagonu i dostarczona na lotnisko Yanji, rozbudowywane dla japońskiej armii przez robotników przymusowych. Właśnie tam w wieku 15 lat stała się jedną z „wianbu”, kobiet do towarzystwa, jakim to eufemistycznym terminem ujęto kwestię przymusowych usług seksualnych i wynikającego zeń upodlenia. Po zakończeniu wojny została w Chinach, dwukrotnie wyszła za mąż – dwukrotnie nieszczęśliwie. Do ojczyzny wróciła w 1996, by cztery lata później zamieszkać już na dobre w Domu Wspólnoty w mieście Gwangju, gdzie znajduje się też muzeum i sala pamięci poświęcona ofiarom seksualnego niewolnictwa. Tam doszło do jej spotkania z Keum Suk Gendry-Kim.

W opowieści „babci Lee” powraca rzeczywistość bliska tej opisywanej przez więźniów obozów koncentracyjnych czy gułagów, koszmar niewytłumaczalnej zbrodni, uprzedmiotowienia człowieka, manifestowania władzy poprzez przemoc i poniżenie. Powracają strach, wola życia i wyczerpanie podtrzymywaniem jej w warunkach, które zdają się karać choćby chwilowe zawierzenie nadziei na złagodzenie losu. Za to obszar dziewczęcych i kobiecych doświadczeń zostaje bezpowrotnie zdeptany.

To zhańbienie w formie aktu oskarżycielskiego mogłoby brzmieć następująco: przymus całodobowej gotowości do świadczenia nieodpłatnych usług seksualnych bez zachowania odpowiedniej opieki medycznej i zapewnienia warunków oraz środków do utrzymania niezbędnej higieny osobistej. W pamięci samej Lee to trauma przyniesiona przez ciągłe upadlanie, niezliczoną liczbę gwałtów, przerażenie pierwszą menstruacją (której okres nie zwalniał w późniejszym czasie od „pracy”), utratę szansy na macierzyństwo po leczeniu kiły oparami rtęci.

Źdźbło Trawy zaczyna kiełkować.
Źdźbło Trawy zaczyna kiełkować.

Gendry-Kim w swojej decyzji opowiedzenia cudzej historii celem zaprezentowania rozleglejszej kwestii trafiła w rejony zaangażowania podobne tym, w jakich znalazł się autor wspomnianej przeze mnie Odysei Hakima, Fabien Toulmé.Ludzka, współczująca perspektywa, ale ostrożna w doborze środków, wyważona emocjonalnie, konkretna w faktach uzupełniających intymny przekaz, przy tym odsłaniająca przed czytelnikiem rozwój własnej konfrontacji z tematem i relacji z uosabiającym go świadkiem. Jest to poruszająca bezpretensjonalnością postawa, która dyscyplinuje nasze kategoryzujące zapędy w dziedzinę, najogólniej ujmując, pojęć dobra i zła.

Dzieje się to między innymi za sprawą pytania dotyczącego żołnierzy, dla których zorganizowano domy publiczne: „czy wszyscy byli źli?”. Lee odpowiada niezmiennie „Wszyscy tacy sami”. Jeden zapewniał ją o uczuciu i przysięgał, że zabierze ze sobą. Inny pobił tak, że straciła słuch w jednym uchu. Mało który przejmował się odgórnym nakazem stosowania kondomu (oczywiście wydanym w trosce o zdrowie cesarskich żołnierzy). Jednakowi jako przedstawiciele rządów okupanta, jako reprezentanci sił wojskowych (kobiety nie ominął również niesławny wyzwolicielski przemarsz Armii Czerwonej), jako uprzywilejowani członkowie patriarchalnego społeczeństwa.

Taką ocenę w odniesieniu również do innych obecnych w Trawie mężczyzn umacniają kontekst klasowy i przytoczona przez bohaterkę historia innej „pocieszycielki”, Mi-Ja. W jej przypadku, podobnie jak u Lee, trauma i piętno „P”, jak nazywano w skrócie przymusowe pracownice seksualne, obejmują dodatkowo wszystkie późniejsze okresy życia i typy relacji. Ciężko jest rozdzielać dramat ofiary i człowieka, gdy splata się on w sytuacjach takich jak te związane z małżeńskimi zawodami Lee (przy czym jeden z nich dotyczy znajomości wyniesionej jeszcze z obozu) czy ze spotkaniem po kilkudziesięciu latach z rodzeństwem, zakończonym przekonaniem o braku chęci do odbudowania więzi i dokonania rodzinnego rozrachunku.

Czyżby pytania były tendencyjne?
Czyżby pytania były tendencyjne?

Obok pola tak osobistych ran autorka umieszcza te o znaczeniu narodowym. Masakra nankińska i atomowe zniszczenie Hiroszimy i Nagasaki są, poza oczywistym kontekstem historycznym, jednymi z argumentów na rzecz ponadnarodowej pamięci dotyczącej zbrodni przeciwko ludzkości. W jej obręb należy też włączyć sprawę seksualnego niewolnictwa, zwłaszcza że nie zamyka się ona w czasie i miejscu, jakich dotyczą świadectwa kobiet współdzielących los Lee Ok-seon. Nie celem martyrologicznej licytacji czy pielęgnowania mentalności ofiary, a dla świadomości i – jakkolwiek to idealistyczne założenie – prawdy.

Ta, podobnie jak pamięć, składa się z fragmentów. Ich łączenie to delikatne zajęcie, zwłaszcza gdy mają tak ostre krawędzie jak te zebrane w Trawie. Nieliczne sama Lee nieco szlifuje z zaskakującym poczuciem humoru, ale dotyczą one głównie czasu sprzed pobytu w domu publicznym. Gendry-Kim każdy z nich, bez względu na emocjonalną zawartość, oprawia ostrożnie w zróżnicowaną graficznie formę, nie szczędząc papieru. Komiks liczy sobie niemal 500 stron (o szczególnej grubości, co jeszcze zwiększa wizualnie jego objętość, ale w mojej ocenie nie wpływa to ujemnie na komfort czytania – blok sklejony został solidnie), na których kadrowane sekwencje przeplatane są gęsto cało lub dwustronicowymi kompozycjami. Tekst całości jest oszczędny i w czarno białych rysunkach znajduje pełne dopowiedzenie czy raczej domilczenie, zwłaszcza przy podziale na krótkie, starannie zakomponowane rozdziały – sesje wspomnień. Długość niemych pauz, ogrom wolnej białej przestrzeni, praca tuszem i pędzelkiem, odsyłająca nas do dalekowschodniej tradycji malarskiej, której charakterystyczność podkreślają nieodłączne dla narracji Trawy ujęcia drzew, gałęzi, kwiatów i wreszcie traw – to plastyczne składowe nastroju, który sublimuje ciężką treść.

Artystka potrafi jednak zmienić go błyskawicznie, zachowując równie minimalistyczne środki. Portrety zgwałconej po raz pierwszy Lee czy Mi-Ja po utracie dziecka to jedne z przykładów taranującej siły czerni. Jej ekspresyjne oblicze, odpowiedzialne również za kształt nocnego nieba, kłębowiska łodyg i plamiaste cieniowanie, przypomina genialny język Brecci. Czasem zaś wystarczy proste wyeksponowanie, jak w przypadku sceny z obcięciem warkocza, by zapewnić symboliczną trwałość obrazu. Wszystkie te zabiegi wraz ze schematycznie zarysowaną fizjonomiką i anatomią dają „odpowiednie rzeczy słowo”, podobnie jak i tytułowa trawa, będąca metaforą potrzebnej nadziei.

Babcia Lee przy ulubionej rozrywce.
Babcia Lee przy ulubionej rozrywce.

Jeśli chodzi o słowa użyte wprost, to trzeba wspomnieć o obecnych w polskim wydaniu przedmowie Joanny Ostrowskiej oraz tekstach Yun Myeong-suk (zapewne spełniającym analogiczną funkcję w oryginalnej wersji) i samej autorki. Jeżeli zgodnie z moją nadzieją sięgniecie po Trawę, to każdy z nich pomoże wam poszerzyć kontekst treści. Ostatni, z wiadomych względów najbardziej osobisty, odnosi się głównie do pracy nad komiksem, ale i do procesu poznawania Pani Lee. Gendry-Kim zaznaczyła go niepoślednio w samym komiksie, którego ostatnią część poświęciła relacji z własnej podróży do Chin śladami swojej rozmówczyni. Wnioski z niej dotyczą łatwości, z jaką zanika pamięć miejsc. W wypadku „P” nie oznacza ona zaniku pamięci wydarzeń. Dzięki pracy koreańskiej rysowniczki i my mamy szansę na udział w jej podtrzymaniu.

Trawa to dzieło mocne w treści i subtelne w formie, będące też lekcją ostrożności wobec odczuć, o jakich sama autorka napisała „Może poczułabym się lepiej, przyznając, że moja praca mogłaby ulżyć ich cierpieniu, ale takie nastawienie wydawało mi się aroganckie”. Pamiętajmy o tym i my, gdy coś, niekoniecznie od razu tak ciężkiego kalibru, rozbudzi nasze współczucie i chęć pomocy.

Wydawnictwu Centrala serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Trawa
Wydawnictwo: Centrala
Scenariusz i rysunki: Keum Suk Gendry-Kim
Tłumaczenie: Łukasz Janik
Typ: komiks
Gatunek: reportaż/biograficzny
Data premiery: 05.05.2021
Liczba stron: 488

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Odkąd czytam komiksy, nie zetknąłem się z opartym na faktach dziełem, które zostawiłoby mnie w takim stanie bezsilności i wydrążenia jak Trawa. Przywołuję Mausa, reportaże Sacco i Delisle’a, czy choćby niedawno domkniętą wydawniczo Odyseję Hakima i grzęznę w spowodowanej niewysłowieniem ciszy. Jak odpowiedzieć na...Słyszysz, jak rośnie? Recenzja komiksu Trawa
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki