SIEĆ NERDHEIM:

Na dnie rowu. Recenzja komiksu To była wojna okopów

Wolność, równość, braterstwo albo śmierć.
Wolność, równość, braterstwo albo śmierć.

Co ma na myśli żołnierz unieruchomiony w błotnistym osuwisku, w jakie zamienił się frontowy okop, gdy mówi o realizującej się właśnie wizji „pięknego życia”? Co to za piękno, które pozwala mu z ulgą przyjąć fakt zmasakrowania jego nóg w dopiero co zakończonym starciu z zajmującym przeciwległą linię okopów wrogiem? Co stanowi upragnioną nagrodę za udział w bezładnej kanonadzie wielkokalibrowych dział, odruchowej, ślepej rzezi z wykorzystaniem bagnetów, kolb i granatów pośród oparów gazów bojowych? „Szpital, trochę spokoju na jakiś czas, tak się zapowiadała przyszłość. Życie było piękne”.

Taką odpowiedź znajdziecie na ostatnich stronach komiksu To była wojna okopów, dzieła, którym Jacques Tardi w 1993 roku rozpoczął autorską rekonstrukcję raportu z frontu I wojny światowej. Punkt wyjścia stanowiła dlań opowieść wojenna dziadka, jaką pięcioletni Jacques poznał za pośrednictwem babci. Ten pełen naturalistycznych szczegółów wyimek okopowego koszmaru zawiera w sobie wszystko to, co tworzy wspólne świadectwo mundurowych świadków i ofiar wojny otwierającej „wiek uprzemysłowionej śmierci”, potwierdzając jej zasługi na polu degradacji żołnierza do roli wymienialnego błyskawicznie trybiku w ogłuszająco rozhukanej machinie wojennej, jak i w ogóle pozbawienia życia ludzkiego wartości.

To antyheroiczne oskarżenie Tardi podejmuje z ust francuskich szeregowców: przerażonych, rozgoryczonych, otępiałych, zdradzonych przez rzekomo patriotyczne racje ludzi, czego sens sam wyraził słowami: „Nigdy nie stawiam się po stronie oficerów. Jestem na dole drabiny z biednym facetem, który nie chciał tam być, ale znalazł się na dnie rowu”. Owa solidarność szarży przenosi się czytelnie na solidarność społeczną w duchu ponadnarodowego apelu, z jakim „do prostego człowieka”, by użyć rodzimego przykładu, zwrócił się w znanym wierszu Tuwim – pełna wzburzonych emocji pacyfistyczna odezwa rzucona przeciw wojennemu podżegactwu. Dosadnie i wprost: „Sram na armię!”; „Wierzyłem, że oddaję swoją krew dla Francji… ale nie, oddaję ją wszom!…”.

Gotowi...
Gotowi…

Tardi żarliwość swojego przekazu uzupełnia bezlitośnie ponurym materiałem dowodowym. I chociaż jako zaangażowany autor uparcie zaznacza, że jego praca nie ma charakteru historycznego, to przecież skupia się na tym, co stanowi najbardziej ulotną część tej dziedziny nauk humanistycznych – na okruchach pamięci, zmysłowej symulacji minionej obecności, uczestniczącej identyfikacji, nerwowych rejestrach, z którymi każdorazowo powraca refleksja na temat ludzkości i nieludzkości postaw oraz czynów, bez opowiadania się po tymczasowo „zwycięskiej” stronie. Bo w tym konflikcie prawdziwym zwycięzcą niezmiennie pozostaje sama wojna.

Jej pustoszącą siłę częściowo określa sytuacja, której poświęciłem otwierający tę recenzję akapit. Marzenie o opuszczeniu linii frontu, choćby na noszach, jest desperacko prawdziwe. Tardi oddaje całe możliwe piekło wojny pozycyjnej – stupor i rutynę śmierci, złowróżbność ciszy pomiędzy ostrzałami, poczucie absurdu wykonywanych rozkazów, wreszcie samo psychiczne i fizyczne wycieńczenie przeciągającym się uziemieniem pośród fortyfikacji. Zlepiony z fragmentów kilkunastu żołnierskich życiorysów i oblepiony błotem z ziemi własnej, cudzej i niczyjej bohater zbiorowy tego komiksu staje obok narratora najsłynniejszej powieści E.M. Remarque’a, jak i obok tych mniej znajomych polskiemu czytelnikowi dzieł, których listę Tardi przytacza w bogatej bibliografii i filmografii, zbierających głównie pozycje podkreślające istotność perspektywy świadka, nie historycznej analizy.

Do śmierci...
Do śmierci…

Zestawione tą metodą sytuacje tworzą zakulisowy obraz wojny, gdzie oprócz wspomnianych już portretów emocjonalnej dewastacji dostajemy przykłady organizacji i egzekucji militarystycznej polityki wewnątrz francuskiej armii. Jedna tylko scena rozstrzelania niemówiącego po francusku Korsykanina pod zarzutem złamania rozkazu, którego nieszczęśnik nie miał możliwości zrozumieć, daje pojęcie o bezsensie biurokratycznego „ładu”, jakim usiłowano wspomóc sztukę nowoczesnej wojny (drastycznym przykładem reakcji walczących żołnierzy jest ich jawna wrogość do żandarmerii mającej zapobiegać dezercji). Wtóruje temu nieodzowne propagandowe wsparcie (osłupiające cytaty z prasy i kazań księdza Sertillangesa) opatrujące żołnierską śmierć przymiotem boskości. Cóż, skoro adresaci tego hożego dopingu głównie nie patrzyli w niebo z wiarą wstąpienia w bramy raju, a raczej z nadzieją ujrzenia po prostu takiego nieba, które „nie ciąży zabójczym żelastwem”.

Artyleria jest bowiem nowo mianowanym bogiem zniszczenia o prawdziwie apokaliptycznych możliwościach. Tardi podkreśla monumentalność przemysłu zbrojeniowego i sarkastycznie komentuje to nowożytne bałwochwalstwo. W duchu wojennej logiki interpretuje też dumną francuską dewizę wolności, równości i braterstwa. A przy tym zostawia czytelnika pośród miniatur silnych autentyzmem, które mają w sobie tę symboliczną wartość, jaką rozwija się wręcz ze skrępowaniem, bo przecież nie poczęły się z fikcji, a z frontowych realiów. I choć dotyczą różnego typu traum, zachowań i relacji, są to jednakowo przygnębiające obrazy.

...

Obaloną sakralność wojny Tardi oddaje też w kompozycji, kształcie i zawartości kadrów. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej części komiksu, zawierającej opublikowaną o 10 lat wcześniej względem całości historię zatytułowaną Lej. Kilka spośród jej plansz za sprawą zastosowanych łuków i zaokrągleń przypomina kościelne witraże czy ołtarzowe poliptyki zredukowane do części przedstawiających nawet nie piekło, a narastające chaotycznie cmentarze, odkryte katakumby. Nie ma miejsca na zaświatową chwałę lub potępienie – tylko ziemska śmierć. Tardi wchodzi tym sposobem na pole dokonań Ottona Dixa – niemieckiego artysty, weterana I wojny światowej, którego obrazy znalazły się na słynnej wystawie sztuki zdegenerowanej w nazistowskich Niemczech – oraz, oczywiście, Francisca Goi. Obaj artyści pozostawili po sobie graficzne cykle poświęcone wojennemu bestialstwu i te inspiracje u francuskiego rysownika są widoczne – szkielety w złachanych mundurach, pokawałkowane ciała zawisłe na kikutach drzew i zasiekach, końskie truchła, ale i elementy techniki.

Graficzną przynależność potwierdza też jednolity kształt poziomych prostokątnych kadrów, choć układ ten realizuje przede wszystkim (nie bez przerwy) autorski zamysł wzrokowego sprowadzenia narracji do poziomu żołnierza wyglądającego znad linii okopu. Działa to szczególnie mocno w scenach szturmu i przedstawieniach strefy ostrzału. Czerń rozoranej po wielokroć ziemi, rastrowy efekt szarości dla mundurów i deszczowego nieba, jasne plamy eksplozji, wrażenie bagnistej grząskości, brudu żywiołów – kałuże, błoto, dym. Maszerujące równo świeże mięso armatnie przekształcające się w wały zwłok, procesje kalek i obdartusów. Otępiałe i wytrzeszczone od bólu i strachu oczy. A przy całym emocjonalnym obciążeniu obrazu pieczołowite odtworzenie umundurowania, wyposażenia, broni, okopowej architektury.

Na ostatnich 15 stronach Tardi dokonuje podsumowania wojennych osiągnięć. Czyni to na drodze matematycznego rozrachunku zasobów ludzkich i materialnych oraz bolesnej litanii do wojsk ententy ze szczególnym uwzględnieniem ofiarności sił kolonialnych. Nie rezygnuje przy tym do końca z piołunowo gorzkiej ironii („A imię gwiazdy zowie się piołun”, tak, tak…) i, najkrócej mówiąc, zostawia nas w tym sakramenckim rowie. Rowie, którego wykopanie poprzedził obłędny, niepojęty, „kurewski entuzjazm”, że pozwolę sobie podeprzeć się słowami Louisa-Ferdinanda Céline’a z Podróży do kresu nocy.

Śmierć!
Śmierć!

Tardi nie ustaje w swojej antywojennej pracy. W 2008 roku ukazał się poświęcony również I wojnie światowej (tym razem w kolorze) komiks o wymownym tytule Putain de guerre!, do którego scenariusz stworzył Jean-Pierre Verney, historyk pasjonat obecny przy artyście od początków jego pracy nad wiadomym okresem wojennym. W latach 2012 i 2014 publikacji doczekały się 2 tomy komiksowo opracowanych wspomnień ojca rysownika, który był z kolei więźniem stalagu. Zaczęta od dziadka rodzinna opowieść trwa. Wydawnictwo Centrala wznowieniem tytułu daje kolejnym czytelnikom szansę zapoznania się z jej pierwszą częścią. Czy umożliwi nam też dostęp do kolejnych? Mam nadzieję, że tak, gdyż To była wojna okopów jest dziełem, które daje jednak i lekcję historii w potrzebnym, śmiałym, niemartyrologicznym tonie.

Wydawnictwu Centrala serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: To była wojna okopów
Wydawnictwo: Centrala
Scenariusz i rysunki: Jacques Tardi
Tłumaczenie: Katarzyna Dargiel
Typ: komiks
Gatunek: historyczny
Data premiery: 21.05.2021
Liczba stron: 128
ISBN: 9788363892883

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Co ma na myśli żołnierz unieruchomiony w błotnistym osuwisku, w jakie zamienił się frontowy okop, gdy mówi o realizującej się właśnie wizji „pięknego życia”? Co to za piękno, które pozwala mu z ulgą przyjąć fakt zmasakrowania jego nóg w dopiero co zakończonym starciu z...Na dnie rowu. Recenzja komiksu To była wojna okopów
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki