Tom siódmy The Walking Dead, podobnie jak jego poprzednik, stanowi przejście pomiędzy pierwszą konfrontacją z socjopatycznym Gubernatorem a ostateczną z nim walką. Katastrofa wisi w powietrzu, przez cały czas oczekujemy, że coś się wydarzy, ale pora na to dopiero nadejdzie. Co więc oferuje The Calm Before? Tytułową ciszę przed burzą – pozorny powrót do normalności i domknięcie niektórych wątków w spokojniejszej, acz niezłej części serii.
Po ucieczce z Woodbury Rick i pozostałe osoby składające się na jego obóz w pewnym stopniu odzyskali spokój – na tyle, na ile pozwala na to sytuacja. Życie na terenie więzienia ma swoje plusy i minusy, ale zdecydowanie przeważają te pierwsze. Niestety cień Gubernatora wiszący nad bohaterami motywuje wszystkich do lepszego uzbrojenia się i opanowania przyspieszonego kursu strzeleckiego. Będąca coraz bliżej rozwiązania ciężarna Lori decyduje się na krok, który spędza jej sen z powiek – chce porozmawiać z mężem o Shane’ie i zdradzie, której się dopuściła. Wkrótce zaczyna się także długo oczekiwany – choć naznaczony obawami – poród, ale gdy na ten chory świat przychodzi nowe życie, ktoś inny zostaje ukąszony przez żywe trupy. Jak zwykle jednak, złe wydarzenia nie kończą się na tym jednym przypadku, pogarszając sytuację ocalałych…
Ten tom nie różni się zbytnio od poprzedniego. Dzieje się zatem bardzo niewiele – właściwie jeszcze mniej niż wcześniej – a fabuła służy głównie przygotowaniu gruntu pod wielką walkę. W tym celu scenarzysta serii, Robert Kirkman postanowił z sadystycznym niemalże zacięciem uprzykrzyć bohaterom i tak ciężką już egzystencję. Okaleczenie, śmierć, smutek… Trudności się piętrzą, problemy narastają, ale – tak czy inaczej – tego typu sceny są jedynie próbą przełamania monotonii albumu. Przede wszystkim postacie rozmawiają, rozmawiają i jeszcze trochę rozmawiają. Do tego ćwiczą, przygotowują się, czasem uprawiają seks i czekają. A czytelnicy czekają wraz z nimi, aż w końcu pojawi się jakiś konkret i skończy odwlekanie tego, co i tak musi się stać.
I, oczywiście, w końcu coś się dzieje, ale zanim to nastąpi, odbiorcy dostają kilka powolnych scen, które zdecydowanie można by skrócić bez strat dla fabuły. Wtrącając osobistą dygresję, nie mam nic przeciw „przegadanym” komiksom. Historie oparte na dialogach są lepsze od tych przepełnionych typową akcją – te pochłania się w końcu szybko, acz bez refleksji. Warunek jest jeden – muszą być dobrze wykonane, a tego niestety trochę zabrakło. Bohaterowie rozmawiają, ale niewiele z tego wynika, wszystko bowiem już w serii było, tyle że w odmiennych konfiguracjach, a zamknięcie się w ścisłych ramach konkretnych tematów nie jest najlepszym pomysłem. Owszem, nie wieje w tym tomie nudą, jednakże przydałoby się coś więcej, by zachwycić się lekturą.
Znakomicie natomiast wypadają rysunki Aadlarda, który aż prosi się, by pozwolić mu robić więcej splashpage’y i plansz rozłożonych na dwie strony. I chociaż nie ma takiego pola do popisu, sporadyczne ilustracje tego typu dodają komiksowi uroku. Poza tym mroczne i krwawe sceny oraz design żywych trupów niezmiennie robią wrażenie, a to chyba najważniejsze w przypadku opowieści opartej na elementach gore i rozkładających się ciałach.
Podsumowując, chociaż nie jest to najlepszy tom, nadal warto go polecić. Bo zachowuje klimat osaczenia, bo ciekawie rozwija wątki postaci, bo funduje kilka zaskoczeń, ale – przede wszystkim – bo doprowadza do wyczekiwanych już długo wydarzeń. A po jego finale nie pozostaje nic innego, jak złapać za kolejną część i dowiedzieć się, co czeka na bohaterów – z pewnością będzie tego niemało.
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy
+ przyjemna grafika
+ kilka zaskoczeń
Minusy
– brak naprawdę znaczących wydarzeń
– przegadana fabuła
– brak czegoś wykraczającego poza schemat