Po bezkompromisowej przygodzie, jaką okazał się piąty tom The Walking Dead, odnośnie szóstego żywiłem wielkie nadzieje. Zawiązane wcześniej wątki intrygowały, losy bohaterów aż prosiły się o jak najszybsze poznanie, a zapowiadające się ekstremalne doznania najzwyczajniej w świecie kusiły. Co z tego wyszło, można się chyba domyślić. Nie wszystkie oczekiwania zostały spełnione, ale opowieść wciąż trwa, a This Sorrowful Life to znakomity tom przejściowy pomiędzy rewelacyjnym początkiem i takim samym (miejmy nadzieję) finałem spotkania z Gubernatorem.
Nasi bohaterowie jeszcze nigdy nie mieli tak źle jak teraz. A co gorsza, to wcale nie żywe trupy zgotowały im ten los: winny wszystkiemu jest on, sadystyczny socjopata każący się nazywać Gubernatorem. Rick, któremu obciął rękę, przebywa pod opieką lekarską. Tymczasem gwałcona i torturowana przez szaleńca Michonne staje w obliczu kolejnej chorej idei swojego oprawcy – uzbrojona w swój samurajski miecz ma pojawić się na pełnej zombie arenie, by stoczyć bój nie tylko z nieumarłymi, ale także ze zwyczajnym człowiekiem. Gdy przerażające widowisko kończy się w niepożądany sposób, los kobiety wydaje się przesądzony. Ale oto nagle nadchodzi pomoc z najmniej oczekiwanej strony. Rick, Glenn i Michonne wydostają się na wolność, ale ta ostatnia chce jeszcze rozliczyć się z Gubernatorem za wyrządzone jej krzywdy. Ucieczka to jednak dopiero początek problemów, bowiem pod nieobecność bohaterów w więzieniu wiele się zmieniło…
Szósty tom Żywych Trupów przypomina typową środkową część trylogii. Co to oznacza w praktyce? Rozwija zapoczątkowane wcześniej wątki, prowadzi dalej fabułę, zapewnia dużo akcji, podobną ilość krwi i solidnej survivalowej rozrywki, niemniej wiadomo, że nie zginie jeszcze nikt znaczący, a i żadne istotne zmiany nie zagoszczą w opowieści. This Sorrowful Life ma za zadanie przygotować grunt pod wielką walkę oraz rozliczenie i wywiązuje się z niego w dobrym stylu. Owszem, mogłoby być lepiej, gdyby akcenty zostały inaczej rozłożone, a jakaś większa wolta wydarzyła się na scenie, jednak całość czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Oczywiście jeżeli lubi się tego typu krwawe opowieści – toczące się w postapokaliptycznym świecie, w którym ludzkość przestała być dominującym gatunkiem na naszej planecie.
Co się tyczy treści, ma w tym tomie miejsce kilka zdarzeń, może nieszczególnie znaczących dla samej akcji, niemniej ubarwiających losy konkretnych bohaterów. Co to takiego – zdradzać nie ma sensu, jednak wszyscy ci, którzy polubili Glenna, będą mieli powody do radości. Ciekawy kierunek obrała także najbardziej intrygująca obok Gubernatora postać The Walking Dead, czyli czarnoskóra Michonne. Z jednej strony tortury, jakie ją spotykają, przejmują do głębi i wywołują mnóstwo emocji, wśród których króluje wściekłość na jej oprawcę. Z drugiej do głosu dochodzi sekretna część jej… hmm… natury? Ciężko w tej chwili znaleźć na to dobre określenie. Szczególnie gdy czytelnik ma oczekiwania, że scenarzysta serii nie zdecyduje się na sztampowe wyjaśnienie tego wątku.
Wszystkie te pozytywne cechy plus znakomite, choć proste i odrobinę niechlujne ilustracje Adlarda składają się na bardzo udany album. Może nie rewelacyjny, może nie tak znakomity jak poprzedni tom, niemniej zapewniający mnóstwo dobrej, mocnej rozrywki i zarazem pobudzający apetyt na więcej. A perspektywy na następną część wyglądają wspaniale, więc jest na co czekać.
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy
+ szybka, mocna akcja
+ znakomite postacie Gubernatora i Michonne
Minusy
– brak naprawdę znaczących wydarzeń