SIEĆ NERDHEIM:

Gotycka siostra piasku. Recenzja komiksu Śmierć

Ach ten Dave McKean, jak zwykle piękna okładka.

Śmierć, jaka jest, każdy widzi, ale niewielu miało okazję się tym doświadczeniem podzielić. Neil Gaiman, snując swoje opowieści o Sandmanie, miał więc wolną rękę przy robieniu z kostuchy wizualnie młodej, stereotypowo atrakcyjnej gotki. O dziwo, co świadczy o talencie autora (albo preferencjach czytelników), nie wyszła z tego kiczowata parodia. Śmierć można śmiało uznać za jedną z najciekawszych postaci w otoczeniu Morfeusza, paradoksalnie (a zarazem trafnie) za przewodnika odbiorców po światach poza światem. Ze względu na charakter swojej relacji z ludzkością, to ona zna nas najlepiej i jest nam najbliższa, to ją personifikujemy i do niej najczęściej składamy bezpośrednie prośby. W całej swojej fantazyjnej gaimanowatości, ten album jest chyba najmniej oniryczną opcją kontaktu z Nieskończonymi.

Merytorycznym obowiązkiem jest wspomnieć, że Śmierć to drugie wydanie zbioru, którego większość i tak już w innych wersjach u nas jakoś wyszła, kotlet odgrzewany podwójnie w opcji spójniejszej smakowo i tematycznie. Fragmenty ekskluzywne (i to też nie względem poprzedniego wydania tego tomu) właściwie spokojnie można sobie odpuścić ze względu na ich walory artystyczne i fabularne, więc jeśli nie zależy wam na takim integralu, a macie już resztę historii w waszej kolekcji, szkoda czasu i miejsca na waszej półce.

W sumie to początek dobrze przedstawia nam Śmierć.

Mamy to z głowy, więc pora pogadać o Śmierci jako takiej, samodzielnej pozycji. Jestem całkiem świeżo po kontakcie z Sandman. Uwertura, więc poprzeczka wymagań wzbiła się u mnie gdzieś zaraz pod sufit, sięgnąć jej nie sposób i ponad nią się nic nie wciśnie. Dlatego też (prawdopodobnie) z początku średnio mi się czytało o siostrze Morfeusza – poziom graficzny, choć wysoki, nie dorastał do pięt szaleńczej kreatywności J. H. Williamsa, a wyrwane z kontekstu fragmenty nie mogły mierzyć się ze spójną, psychodeliczną epopeją. Im dalej w las jednak (zwłaszcza taki mroczny, z powykręcanymi gałęziami), tym Kosiarz skuteczniej kupował mnie swoją charyzmą.

Śmierć jest tu bowiem niezwykle urokliwym katalizatorem fabuły. Postacią niezbędną, ale stojącą nieco z boku wydarzeń. Są oczywiście wyjątki, bo Kostucha lubi wtykać nos w sprawy śmiertelników. Jest też postacią askakująco pozytywną, ciepłą i empatyczną profesjonalistką, która bez cynizmu podchodzi do swojej roboty, chyba najważniejszej w dziejach ludzkości może poza powszechnie niedocenianymi ekipami sprzątającymi i pracownikami nocnych zmian w marketach. Historie Śmierć: Wysoka cena życia i Śmierć: Pełnia życia to główne argumenty za wygospodarowaniem dla tego tomu miejsca w swojej biblioteczce, jeśli oczywiście jeszcze ich nie znacie. Zgodnie z tytułami, traktują głównie o życiu, subtelnie wplatając w narrację kontekst jego końca. Śledzą grono interesujących postaci z krwi i kości, które przez pryzmat nierealnych okoliczności rozpatrują bardzo dobrze nam znane problemy. Pierwsza opowieść zdobyła zresztą dwie nagrody Eisnera i nawet jeśli w sumie nie jestem pewny, czy w 94 roku nie było lepszych kandydatów do nagrody, a Pełnia życia podobała mi się nieco bardziej, to nadal sztos totalny. Nie zestarzało się narracyjnie ani trochę.

Ten styl pasuje do reszty rysunków w komiksie jak pięść do nosa.

Otwierający tom Odgłos jej skrzydeł spłynął po mnie jak po kaczce chyba tylko i wyłącznie dlatego, że te same wydarzenia widzieliśmy niedawno w serialowym Sandmanie od Netflixa. Koło wywaliłbym z tego tomu całkowicie, tylko marnuje miejsce, które można było przeznaczyć na (jeszcze) więcej materiałów dodatkowych. Fasada to w zasadzie całkiem romantyczne pożegnanie z mało istotną postacią z szerszego uniwersum DC Comics, niezły i niewymuszony sposób na wpisanie Śmierci w generalne trykociarstwo. Zimowa opowieść uciekła z mojej pamięci zaraz po przewróceniu ostatniej strony, a Śmierć w Wenecji to kolejna porządna cegiełka dołożona do konstrukcji ogólnego charakteru albumu – kroniki przedstawiającej kontakty, konszachty i kontrakty naszego gatunku z uosobieniem końca. Gdyby całość trzymała poziom fragmentów opisanych w poprzednim akapicie, to zad byłby urwany w całości i tom znalazłby się na piedestale, może bym nawet jakiś ołtarzyk walnął z czarnymi świecami i płytą Fields of the Nephilim dla dopełnienia atmosfery. Niestety jest nieco gorzej, album ląduje troszkę niżej, ale miejsce u mnie zagrzeje sobie na stałe.

Rysunki to w dużej mierze ramolstwo, choć są wyjątki, trzeba lubić starocie choć trochę, by w pełni się tym cieszyć i próżno tu szukać wizualnych eksperymentów w stylu wspomnianej już Uwertury. Jest to z drugiej strony ramolstwo na konkretnym poziomie (może poza tym nieszczęsnym Kołem – ani to stara szkoła, ani poziom wysoki), czytelne i staranne technicznie. Znajdą się też przebłyski geniuszu, z mocno subiektywnego punktu widzenia. Chris Bachalo w Pełni życia oczarował mnie czystą krechą i dziesiątkami małych, przejrzyście ułożonych kadrów, które pozwalały na niemalże intymny kontakt z postaciami. Adekwatne podejście do raczej przegadanej historii, ułatwiło to jej odbiór, a zdecydowanie wyróżniające się z gąszczu prostokątów większe i nieco abstrakcyjne ilustracje były bez wyjątku doskonale skomponowane. Co ciekawe, ten sam człowiek Wysoką cenę życia narysował już prawie zupełnie inaczej, a też trafnie – taka elastyczność to rzadkość, jednakowych stylówek nam zdecydowanie nie brakuje. Może to nie świadczy za dobrze o zwartych w tomie komiksach, ale największe wrażenie robią materiały dodatkowe – pokaźna galeria zajebistych artów i alternatywnych okładek od wielu uzdolnionych artystów. Jestem pies na takie bonusy, każde grubsze wydanie powinno mieć ich jak najwięcej. Dajcie mi jeszcze z dwie grafiki w formie plakatów i będę bił pokłony, a teoretyczny ołtarzyk faktycznie powstanie.

Jak widać, można ze Śmiercią pertraktować.

Śmierć będzie dla wielu zbędną powtórką z rozrywki. Dla innych, w tym dla mnie, to jak najbardziej warta uwagi zbiorcza porcja zapisków na bliski nam wszystkim temat – perspektywy nieuchronnego końca, naszego nastawienie do tego faktu i życia podkreślone przez ujęcie go w określony nawias. Kilka momentów słabszych i średnich nieco zbija wartość całości, ale przynajmniej dwa najbardziej soczyste fragmenty powinny wam jakiekolwiek zgrzyty zrekompensować z nawiązką. Przy choćby minimalnej tolerancji dla względnych staroci, przez upartych fanbojów określanych mianem klasyki, powinniście być zadowoleni. Zwłaszcza jeśli mało wam Nieskończonych i lubicie komiksy śmiało odjeżdżające z peronu namacalnej rzeczywistości. Przez okna tego pociągu jeszcze wyraźnie widać połączenia z naszym planem egzystencji, smutnym, ale i pełnym nadziei.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Śmierć
Wydawnictwo: Egmont
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Chris Bachalo, Mark Buckingham, Mike Dringenberg
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 25.01.2022
Liczba stron: 320
EAN: 9788328157408

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Śmierć, jaka jest, każdy widzi, ale niewielu miało okazję się tym doświadczeniem podzielić. Neil Gaiman, snując swoje opowieści o Sandmanie, miał więc wolną rękę przy robieniu z kostuchy wizualnie młodej, stereotypowo atrakcyjnej gotki. O dziwo, co świadczy o talencie autora (albo preferencjach czytelników), nie...Gotycka siostra piasku. Recenzja komiksu Śmierć
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki