Śmierć, jaka jest, każdy widzi, ale niewielu miało okazję się tym doświadczeniem podzielić. Neil Gaiman, snując swoje opowieści o Sandmanie, miał więc wolną rękę przy robieniu z kostuchy wizualnie młodej, stereotypowo atrakcyjnej gotki. O dziwo, co świadczy o talencie autora (albo preferencjach czytelników), nie wyszła z tego kiczowata parodia. Śmierć można śmiało uznać za jedną z najciekawszych postaci w otoczeniu Morfeusza, paradoksalnie (a zarazem trafnie) za przewodnika odbiorców po światach poza światem. Ze względu na charakter swojej relacji z ludzkością, to ona zna nas najlepiej i jest nam najbliższa, to ją personifikujemy i do niej najczęściej składamy bezpośrednie prośby. W całej swojej fantazyjnej gaimanowatości, ten album jest chyba najmniej oniryczną opcją kontaktu z Nieskończonymi.
Merytorycznym obowiązkiem jest wspomnieć, że Śmierć to drugie wydanie zbioru, którego większość i tak już w innych wersjach u nas jakoś wyszła, kotlet odgrzewany podwójnie w opcji spójniejszej smakowo i tematycznie. Fragmenty ekskluzywne (i to też nie względem poprzedniego wydania tego tomu) właściwie spokojnie można sobie odpuścić ze względu na ich walory artystyczne i fabularne, więc jeśli nie zależy wam na takim integralu, a macie już resztę historii w waszej kolekcji, szkoda czasu i miejsca na waszej półce.
Mamy to z głowy, więc pora pogadać o Śmierci jako takiej, samodzielnej pozycji. Jestem całkiem świeżo po kontakcie z Sandman. Uwertura, więc poprzeczka wymagań wzbiła się u mnie gdzieś zaraz pod sufit, sięgnąć jej nie sposób i ponad nią się nic nie wciśnie. Dlatego też (prawdopodobnie) z początku średnio mi się czytało o siostrze Morfeusza – poziom graficzny, choć wysoki, nie dorastał do pięt szaleńczej kreatywności J. H. Williamsa, a wyrwane z kontekstu fragmenty nie mogły mierzyć się ze spójną, psychodeliczną epopeją. Im dalej w las jednak (zwłaszcza taki mroczny, z powykręcanymi gałęziami), tym Kosiarz skuteczniej kupował mnie swoją charyzmą.
Śmierć jest tu bowiem niezwykle urokliwym katalizatorem fabuły. Postacią niezbędną, ale stojącą nieco z boku wydarzeń. Są oczywiście wyjątki, bo Kostucha lubi wtykać nos w sprawy śmiertelników. Jest też postacią askakująco pozytywną, ciepłą i empatyczną profesjonalistką, która bez cynizmu podchodzi do swojej roboty, chyba najważniejszej w dziejach ludzkości może poza powszechnie niedocenianymi ekipami sprzątającymi i pracownikami nocnych zmian w marketach. Historie Śmierć: Wysoka cena życia i Śmierć: Pełnia życia to główne argumenty za wygospodarowaniem dla tego tomu miejsca w swojej biblioteczce, jeśli oczywiście jeszcze ich nie znacie. Zgodnie z tytułami, traktują głównie o życiu, subtelnie wplatając w narrację kontekst jego końca. Śledzą grono interesujących postaci z krwi i kości, które przez pryzmat nierealnych okoliczności rozpatrują bardzo dobrze nam znane problemy. Pierwsza opowieść zdobyła zresztą dwie nagrody Eisnera i nawet jeśli w sumie nie jestem pewny, czy w 94 roku nie było lepszych kandydatów do nagrody, a Pełnia życia podobała mi się nieco bardziej, to nadal sztos totalny. Nie zestarzało się narracyjnie ani trochę.
Otwierający tom Odgłos jej skrzydeł spłynął po mnie jak po kaczce chyba tylko i wyłącznie dlatego, że te same wydarzenia widzieliśmy niedawno w serialowym Sandmanie od Netflixa. Koło wywaliłbym z tego tomu całkowicie, tylko marnuje miejsce, które można było przeznaczyć na (jeszcze) więcej materiałów dodatkowych. Fasada to w zasadzie całkiem romantyczne pożegnanie z mało istotną postacią z szerszego uniwersum DC Comics, niezły i niewymuszony sposób na wpisanie Śmierci w generalne trykociarstwo. Zimowa opowieść uciekła z mojej pamięci zaraz po przewróceniu ostatniej strony, a Śmierć w Wenecji to kolejna porządna cegiełka dołożona do konstrukcji ogólnego charakteru albumu – kroniki przedstawiającej kontakty, konszachty i kontrakty naszego gatunku z uosobieniem końca. Gdyby całość trzymała poziom fragmentów opisanych w poprzednim akapicie, to zad byłby urwany w całości i tom znalazłby się na piedestale, może bym nawet jakiś ołtarzyk walnął z czarnymi świecami i płytą Fields of the Nephilim dla dopełnienia atmosfery. Niestety jest nieco gorzej, album ląduje troszkę niżej, ale miejsce u mnie zagrzeje sobie na stałe.
Rysunki to w dużej mierze ramolstwo, choć są wyjątki, trzeba lubić starocie choć trochę, by w pełni się tym cieszyć i próżno tu szukać wizualnych eksperymentów w stylu wspomnianej już Uwertury. Jest to z drugiej strony ramolstwo na konkretnym poziomie (może poza tym nieszczęsnym Kołem – ani to stara szkoła, ani poziom wysoki), czytelne i staranne technicznie. Znajdą się też przebłyski geniuszu, z mocno subiektywnego punktu widzenia. Chris Bachalo w Pełni życia oczarował mnie czystą krechą i dziesiątkami małych, przejrzyście ułożonych kadrów, które pozwalały na niemalże intymny kontakt z postaciami. Adekwatne podejście do raczej przegadanej historii, ułatwiło to jej odbiór, a zdecydowanie wyróżniające się z gąszczu prostokątów większe i nieco abstrakcyjne ilustracje były bez wyjątku doskonale skomponowane. Co ciekawe, ten sam człowiek Wysoką cenę życia narysował już prawie zupełnie inaczej, a też trafnie – taka elastyczność to rzadkość, jednakowych stylówek nam zdecydowanie nie brakuje. Może to nie świadczy za dobrze o zwartych w tomie komiksach, ale największe wrażenie robią materiały dodatkowe – pokaźna galeria zajebistych artów i alternatywnych okładek od wielu uzdolnionych artystów. Jestem pies na takie bonusy, każde grubsze wydanie powinno mieć ich jak najwięcej. Dajcie mi jeszcze z dwie grafiki w formie plakatów i będę bił pokłony, a teoretyczny ołtarzyk faktycznie powstanie.
Śmierć będzie dla wielu zbędną powtórką z rozrywki. Dla innych, w tym dla mnie, to jak najbardziej warta uwagi zbiorcza porcja zapisków na bliski nam wszystkim temat – perspektywy nieuchronnego końca, naszego nastawienie do tego faktu i życia podkreślone przez ujęcie go w określony nawias. Kilka momentów słabszych i średnich nieco zbija wartość całości, ale przynajmniej dwa najbardziej soczyste fragmenty powinny wam jakiekolwiek zgrzyty zrekompensować z nawiązką. Przy choćby minimalnej tolerancji dla względnych staroci, przez upartych fanbojów określanych mianem klasyki, powinniście być zadowoleni. Zwłaszcza jeśli mało wam Nieskończonych i lubicie komiksy śmiało odjeżdżające z peronu namacalnej rzeczywistości. Przez okna tego pociągu jeszcze wyraźnie widać połączenia z naszym planem egzystencji, smutnym, ale i pełnym nadziei.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Śmierć
Wydawnictwo: Egmont
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Chris Bachalo, Mark Buckingham, Mike Dringenberg
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 25.01.2022
Liczba stron: 320
EAN: 9788328157408