Widząc tytuł tego albumu ani nie wpadłem w zachwyt, ani nie stwierdziłem nawet, że może być to ciekawa przygoda. Owszem, kultowy serial animowany o losach ScoobyDoo oglądałem, ceniłem i wciąż darzę sentymentem, ale komiks? Co z tego, że stworzony dla DC. Wtedy jednak zobaczyłem nazwiska twórców i wątpliwości odnośnie pozycji z miejsca się rozwiały. „Ojciec” Lobo i scenarzysta Ostatnich łowów Kravena połączyli siły, by przedstawić historię paczki przyjaciół rozwiązujących zagadki i obalających paranormalne mity – to mogło się udać. I udało się całkiem nieźle, a przy okazji zdołało także zaskoczyć na kilku polach.
Scooby Apocalypse nie ma wiele wspólnego z serialem Hanna-Barbera zapoczątkowanym w 1969 roku, ani tym bardziej z późniejszymi kinowymi filmami. W momencie, w którym zaczyna się akcja, bohaterowie jeszcze się nie poznali, a nad światem ciąży realne zagrożenie – póki co bliżej nieokreślone. Fred i Daphne z programu tv Daphne Blake’s Mysterious Mysteries przybywają na zlot naukowców, by spotkać się z tajemniczym pracownikiem kompleksu Nevada, mającym dla nich pewne informacje. Jednocześnie w okolicy znajduje się treser psów Norville „Shaggy” Rogers włóczący się wraz ze swoim inteligentnym pupilem, Scooby Doo. Ich drogi przetną się, kiedy na scenie pojawi się Velma Dinkley. To z nią mieli się spotkać Fred i Daphne, Norville i jego towarzysz są natomiast jej znajomymi – Shaggy pracował bowiem w tym samym kompleksie, Scooby zaś jest prototypem inteligentnego psa. Jakie wieści ma dziewczyna? Niezbyt dobre. Czwórka tutejszych naukowców wpadła na dobry pomysł naprawienia świata, chcieli za pomocą nanitów wyeliminować w ludziach to, co ich zdaniem złe. Sprawa zaszła jednak za daleko i postanowili wykorzystać nanoboty do zmienienia całej ludzkości w bezwolnych służących, którymi można by władać. Co więcej nanity już rozesłano i tylko czekają na aktywację. Kiedy to się stanie? Gdy cała piątka przebywa w bezpiecznej strefie podziemnego kompleksu, plan zostaje wcielony w życie. Co teraz? Apokalipsa!
Powiem to od razu: ten komiks nie jest dla wszystkich. Wprawdzie za jego sprawą fani dostaną wariację na temat pierwowzoru, ale bardzo specyficzną i daleką od typowo współczesnych opowieści graficznych. Podobnie rzecz ma się z miłośnikami Keitha Giffena i J.M. DeMatteisa, bowiem nie ma tutaj kontrowersyjności i brutalności Lobo, jego humoru ani tym bardziej głębokiej psychologii i mrocznych tematów znanych z Łowów… Co zatem jest? Na poły poważna, na poły humorystyczna historia utrzymana w klimacie komedii Sci-Fi z lat 80. XX wieku, podana w nowoczesnej formie i przepuszczona przez lekko pastiszowy filtr.
W albumie nie zabrakło więc szybkiej akcji, wyskakujących zewsząd bestii, nieco krwawszych sekwencji i (kolokwialnie mówiąc) konkretnej demolki. Ale przede wszystkim znajdziecie w nim dużo, dużo gadania. Na szczęście ciekawego i angażującego uwagę czytelnika. Intrygujący jest także wątek docierania się całkowicie niepasujących do siebie członków ekipy, chociaż został potraktowany nieco po macoszemu. Pamiętajmy jednak, że seria dopiero się rozkręca, a kiedy wokoło bohaterów rozgrywa się apokalipsa w stylu Resident Evil, trudno jest nie skupić się na uciekaniu/walce/przetrwaniu.
Graficznie Scooby wypada naprawdę nieźle. Kreska ciąży wprawdzie za bardzo w stronę mangi, ale rysownik Batman: Arkham Knight czy Superman Beyond radzi sobie w podobnych opowieściach. Zabrakło jednak pewnej nuty szaleństwa, która byłaby tutaj jak znalazł.
Jako całość komiks sprawdza się na szczęście dobrze i stanowi wstęp do niezłej serii. Może nie stanie się ona obiektem kultu jak wspominane już przygody Lobo, niemniej warto jest rzucić na nią okiem i przekonać się samemu, czy takie klimaty Wam odpowiadają. Mi jak najbardziej i zamierzam poznać dalsze losy (prawie) inteligentnego psa, jego właściciela i reszty zwariowanej ferajny.
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ ciekawe odświeżenie wizerunku postaci
+ dobrze poprowadzona fabuła
+ połączenie powagi z humorem
Minusy:
– brak odrobiny szaleństwa
Scooby Doo to moja ulubiona bajka z dzieciństwa, ale w takiej odsłonie się go nie spodziewałem. Kudłaty wygląda dziwnie 🙂
Całość zachęcająca