Kiedy sięgałem po pierwszą część tej legendarnej serii, miałem sporo obaw – co, jeśli mi się nie spodoba, jeśli nie docenię geniuszu i tak dalej. Raptem mrugnąłem, a już siedzę przy tekście na temat czwartego tomu i z niecierpliwością wypatruję premiery piątego. Po zbiorach przypowieści przyszedł powrót do fabuły ciągnącej się przez cały komiks. Chyba nie muszę nawet wspominać, że mimo zmiany formy poziom pozostał tak samo wysoki, prawda?
Zalążkiem historii jest rodzinne zgromadzenie zwołane przez Los. Za jego sprawą wreszcie poznajemy resztę sióstr i braci Morfeusza (niestety nie wszystkich). Po uprzednim spotkaniu ze Śmiercią czytelnik może się spodziewać, że pozostałe rodzeństwo jest równie ekstrawaganckie i intrygujące. No i się nie rozczaruje, choć mają stosunkowo mało czasu i praktycznie zerowy udział w historii, to zostają przedstawieni w taki sposób, że już czeka się na ich ponowny występ. Tymczasem Piaskun po przełknięciu gorzkiej pigułki w postaci komentarza na temat jego zachowania decyduje się na misję niebezpieczną, mogącą wpłynąć całkowicie na przyszłość serii – wycieczkę do piekła. Gaiman pogrywa z nami bardzo inteligentnie, budując z każdą stroną coraz większe napięcie, przedstawiając pożegnania, potencjalne konsekwencje, a także intrygi drugiej strony. Prostą metodą karmi nasze oczekiwania podbudowane wydarzeniami z poprzednich tomów, by potem w zgrabny i wyrachowany sposób to przełamać. Czytelnik, podobnie jak protagonista, jest zaskoczony działaniami Lucyfera. Cudowne jest rozwiązanie rzeczonego wątku – otóż nie wiemy, czy to faktycznie była zemsta, czy działanie na swoją korzyść, a najpewniej jedno i drugie, ale udane tylko połowicznie. Wydaje mi się, że wątek Gwiazdy Zarannej opuszczającej piekło na rzecz życia na ziemi, jest już tak powszechnie znany w popkulturze (głównie za sprawą serialu o wątpliwej jakości), że nie będzie spoilerem, jeśli zdradzę, że o nią chodzi. Mimo że nie jestem w 100% przekonany, to internet zdaje się potwierdzać moją tezę, że Pora Mgieł stanowi preludium do solowej serii Lucyfer.
Skutkiem wspomnianych wyżej wydarzeń jest powrót na ziemię wszystkich dotychczasowych mieszkańców piekła. W tym momencie zaczynamy śledzić dwie potencjalnie oderwane od siebie historie, a w rzeczywistości wzajemnie kreujące pogląd czytelnika na decyzję stojącą przed Panem Snów. Jednym z wątków jest wielki polityczny teatr, w którym zjeżdżają się przedstawiciele najróżniejszych stron – Bogowie, Wróżki, Demony i inni. Wszyscy oni pragną przejąć schedę po po Morningstarze. Niektórzy oferują cenne dary, a inni głoszą groźby. Wybór stojący przed Morfeuszem jest trudny i zdecydowanie nie chcielibyśmy być na jego miejscu. Z przedstawionych opcji jedna wydaje się najlepsza, ale nie możemy wprost jej poprzeć, przez wspomnianą wcześniej drugą historię. Opowiada ona o chłopcu, któremu przyszło przebywać w szkole z internatem, do której powrócili jej nieżywi uczniowie oraz kadra. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale jest to przerażający, głęboki i wieloznaczny obraz człowieczeństwa. Za jego sprawą zupełnie inaczej patrzymy na dziejące się na innym planie rozgrywki o władzę. Wszystko to sprawia, że śledzimy je z ogromnym zainteresowaniem.
Może na tym etapie nie powinno mnie już to dziwić, ale autor znowu zagrał nam na nosie, prezentując nad wyraz zwarte, inteligentne i satysfakcjonujące rozwiązanie całej sprawy. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak raptem kilkoma dialogami, Gaiman jest w stanie budować całe kreacje i narracje, które potencjalnie są niezauważalne na pierwszy rzut oka, ale dodając ogólny kontekst popkulturowy, stają się bogate. Dotąd nadmiernie nie zwracałem uwagi na oprawę graficzną, ale w przypadku tego tomu zostałem kompletnie pochłonięty przez pracę Kelleya Jonesa i Matta Wagnera. W kwestii samego wydania chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na piękny wstęp Pattona Oswalta (tak, tego aktora!) i Harlana Ellisona. Pierwszy przedstawił szczegółową i ciekawą analizę komiksu, natomiast drugi napisał cudowne i mądre słowa, których fragmenty sobie zapisałem (jeśli zasiądziecie do lektury, nie omijajcie tego Te dwa wywody sporo dodały i pomogły w zauważaniu pewnych elementów fabuły podczas czytania.
Czwarta część Sandmana wznosi się na kolejne wyżyny wielkości. Z każdym kolejnym tomem wydaje mi się, że lepiej już być nie może, tymczasem Gaiman mnie ciągle zaskakuje. Z jednej strony chciałbym dać najwyższą notę, z drugiej wiem, że za chwilę zobaczę coś jeszcze lepszego. Krótkie formy prezentowane w drugiej i trzeciej części przygód przypadały mi do gustu i były ogromnym skokiem jakościowym względem ciągłej narracji z pierwszej, natomiast tutaj powrót do pierwotnego stylu przerósł wszystkie poprzednie. Niestety nie jest to komiks, który można czytać niezależnie, więc nie mogę go polecić samego wprost, ale cała seria jest genialna, zatem – bierzcie i czytajcie dzieje Morfeusza.
Tytuł polski: Sandman. Pora mgieł
Tytuł oryginalny: The Sandman: Season of Mists
Wydawnictwo: Egmont
Autorzy: Neil Gaiman, Kelley Jones, Malcolm Jones III, Mike Dringenberg, Matt Wagner, Dick Girdano, George Pratt, P. Craig Russell
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Gatunek: Fantasy
Data premiery: 09.03.2022
Liczba stron: 224
ISBN: 9788328154865