„Words makes less sense to me these days
Faces looks flat and unfamiliar
Do you wanna rest forever?
Underwater it gets better”
Sothrust – Horseshoe Crab
Pominięcie tematu muzyki w recenzjach poprzednich tomów Royal City uznam za swoje niedopatrzenie. Jeff Lemire nie kryje się ze swoimi inspiracjami, wszak nawet tytuł seria wzięła od nazwy nieaktywnego już, indie rockowego zespołu z Kanady. Od post-hardcorowego Fugazi, po trip hop serwowany przez Portishead – wpływy introspektywnych utworów o osobistych tragediach, zwątpieniu i codziennym lęku egzystencjalnym są nierozerwalną częścią tego komiksu. Uprzedzam, będą spoilery.
Trzeci i ostatni tom brzmi muzyką o zdecydowanie słodko-gorzkim wydźwięku. Liczne dramaty rodziny Pike’ów, zarówno aktualne, jak i retrospekcyjne, zbliżają się do wspólnej konkluzji. Dowiadujemy się wreszcie, jak odszedł Tommy, choć w ogólnym rozrachunku nie ma to większego znaczenia. Bohaterowie uparcie brną w swoje słabości i wciąż toną w powstałej przed laty udręce. Impuls do wyrwania się z marazmu przynosi niespodziewane pojawienie się nowego członka rodziny (nie, nie przez poród). Czy to jednak wystarczy?
Najwyraźniej tak, przynajmniej w pewnym stopniu. Już przy poprzedniej części martwiłem się, czy wystarczy czasu na wiarygodną przemianę antypatycznego towarzystwa wzajemnej deprecjacji w coś bardziej pozytywnego. Myślałem, że czeka nas zimne, pozbawione złudzeń zakończenie. Doceniłbym taki krok, ale stało się inaczej – rodzinka po kilku wybojach zdaje się przejrzeć na oczy, żegna się z krzywdzącą przeszłością i jak za dotknięciem magicznej różdżki decyduje się dać sobie nawzajem kolejną szansę. Trochę deus ex machina czerpiąca z panującego w tej serii oniryzmu symbolicznych wizji, trochę wymuszony sentymentalizm.
Czy to oznacza, że autor poszedł na łatwiznę i ostatecznie zawiódł? Niekoniecznie, bo przecież chwilowe przejaśnienie nie gwarantuje trwałej poprawy. Pike’ów żegnamy w sytuacji co najmniej niepewnej, ale przepełnionej nadzieją wprowadzoną przez całkiem realne motywacje. Nie stają się nagle lepszymi ludźmi, nie zapominają o brzemieniu swoich win. Po prostu akceptują prawdę i decydują się postarać z nią żyć, otwarcie i ze wsparciem bliskich. Człowiek to zwierzę stadne i często to właśnie pomoc innych pomaga nam wykrzesać resztki dobrej woli, a Lemire na relacjach rodzinnych zna się jak nikt. Subtelnie pokazuje, że niektórzy potrzebują jedynie bodźca, by ponownie uwierzyć w ciepło płynące z więzów międzyludzkich i wyciągnąć rękę albo o taki gest poprosić w potrzebie.
Wszystkie te piękne prawdy capiłyby na milę nadmierną ekspozycją i usilnym wyciskaniem wzruszeń, gdyby Lemire nie potrafił pisać ludzkich postaci. Jeżeli absurdy w zachowaniu usprawiedliwia masochistyczne zacietrzewienie danego bohatera, to ścisk w jego gardle jest wręcz namacalny, również wizualnie (pomimo wciąż prościutkiej kreski). Poziom zrozumienia dla cichego, wewnętrznego dialogu i związku przyczynowo-skutkowego w ludzkiej świadomości jest chwilami porażający. Nawet swoje własne odbicie w rzeczywistości Royal City, bo przecież tym właśnie jest Patric Pike, autor potrafił w wiarygodny sposób przepuścić przez filtr fatalnych decyzji życiowych z wiarygodnym efektem. W tekście piosenki Have You Forgotten zespołu Red House Painters pojawia się pytanie „Czy zapomniałeś, jak kochać samego siebie?” i to jest wers o ogromnym znaczeniu dla fabuły tej serii. Odstraszająca mnie wcześniej dekadencja protagonistów wynika właśnie z upartego doszukiwania się powodów do emocjonalnej autoagresji. To proces, który w trzecim tomie zostaje całkowicie rozrysowany, od genezy, aż do odrobinę zbyt optymistycznej konkluzji.
Wróćmy jeszcze na chwilę do muzyki, bo w dodatkach dostaliśmy wreszcie coś, czego poprzednio brakowało – składanki, które oryginalnie dołączane były do każdego zeszytu. Serio, jeśli przeczytaliście Royal City wcześniej w zupełnej ciszy, powtórzcie lekturę z muzyką zaproponowaną przez Lemire’a w tle (całość jest na Spotify). Doskonale dobrana mieszanka rytmów przeplatających nastoletnie wątpliwości i nadzieje z ogromem deszczowej melancholii powinna pomóc zinterpretować tę serię w najlepszy możliwy sposób – jako studium człowieka, istoty niemożliwie skomplikowanej, ale motywowanej prostym pragnieniem szczęścia. Scenariusz i delikatna, subtelna kreska (już nie mam żadnych zastrzeżeń, pokochałem) grają z tym klimatem perfekcyjnie.
Dwie recenzje temu trochę narzekałem na Royal City, zarzucając delikatną wtórność względem Opowieści z hrabstwa Essex i zbytnią ekspozycję. Nic się nie zmieniło, poza moim nastawieniem. Nawet nie wiem, kiedy tak bardzo wciągnęła mnie historia tej zrzędliwej rodziny. Lemire w całej swojej autorskiej twórczości uderza w prawdy, które kłują serca większości ludzi i dążą do raczej uniwersalnych rozwiązań. Subtelnie snuje romantyczne wizje, w których świadomość ludzkich wad nie wyklucza wzajemnych uczuć i uśmiechu. Choć świat czasem uczy nas pesymizmu, takie tytuły pomagają wierzyć, że przytłaczająco skumulowane cierpienie da się zatopić i dać sobie szansę na lepsze jutro.
„When I close my eyes
Your fate shall be free
When I see you drowning
I’ll dream dream away from you”
Slowdive – Sleep
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Royal City tom 3: Płyniemy z prądem
Wydawnictwo: Image Comics / Non Stop Comics
Autorzy: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Bartosz Sztybor
Data premiery: 26.06.2019
Liczba stron: 120