SIEĆ NERDHEIM:

Ważne, nieudane. Recenzja komiksu Queenie. Matka chrzestna Harlemu

W realu ta okładka prezentuje się obłędnie.

Czytajcie uważnie, bo oto białas nad białasy będzie się wypowiadać o komiksie dotyczącym bardzo istotnego fragmentu afroamerykańskiej historii. Co może pójść nie tak? Dobra, może i kultura Stanów Zjednoczonych to mój konik, skończyłem studia w tym kierunku, pracuję w amerykańskiej firmie i ciągle skupiam się na fikcji z Nowego Świata w swojej blogersko-recenzenckiej działalności. Czy mogę sobie dzięki temu rościć prawa do oceny kontekstu kulturowego, moralnego i społecznego komiksu traktującego o jednej z niesłusznie zapomnianych ikon Nowego Jorku w trudnych latach 30.? Nie, ale mogę wygodnie ominąć ten temat i stwierdzić, czy Queenie. Matka chrzestna Harlemu to tytuł wart polecenia.

Szansa na lepsze poznanie ważnego, interesującego okresu burzliwej historii USA to jeden z największych plusów tego komiksu, więc ograniczę spoilery fabularne do minimum. Tytułowa Queenie, czyli właściwie Stephanie St. Clair, była jednym z filarów społeczności Harlemu w czasach prohibicji i niedługo po jej zakończeniu, działaczką na rzecz praw czarnoskórych i odnoszącą sukcesy bizneswoman. Była też pozbawioną skrupułów, złodupną gangsterką i po zniesieniu powszechnego bana na chlanie. musiała zmierzyć się z mafią śliniącą się na prowadzony przez nią interes. Właśnie na tym okresie jej życia, mniej więcej, skupia się tytuł zaserwowany nam przez Non Stop Comics.

Kadry wyglądają filmowo, ale to potrafi zmęczyć.

Czy działalność przestępczą można usprawiedliwić? Miałem nie bawić się w taką narrację, ale szybko rozrysuję swoją opinię, by mieć to z głowy – tak, okoliczności społeczne bardzo ograniczają pewnym grupom możliwości, lata temu było to nawet bardziej istotne, a generalnie ACAB i tyle w temacie. Czy działalność przestępczą Queenie skutecznie usprawiedliwia komiks autorstwa Elizabeth Colomby i Aurélie Lévy? No nie do końca, choć stara się bardzo. Liczne retrospekcje mają protagonistkę przybliżyć czytelnikowi, ułatwić mu zrozumienie ścieżek prowadzących skrajnie inteligentną, obiecującą jednostkę w kierunku zbrodni. Nie udaje się to, bo Stephanie w urywkach z przeszłości z jej dorosłą wersją nie łączy żaden most fabularny. Gdybym nie wszedł w lekturę z konkretnymi przekonaniami, mógłbym pewnie wciąż odebrać bohaterkę jako zwykłego zbira.

Szczerze wierzę, że jest to interpretacja błędna, a sam problem jest skrajnie skomplikowany i do opisania go potrzeba czasu i cierpliwości. Tego właśnie w Matce chrzestnej Harlemu zabrakło. Aurélie Lévy strasznie chciała spakować mnóstwo wątków w zdecydowanie zbyt oszczędną (również objętościowo) formę. Historia przeskakuje nieustannie i mąci w głowie odbiorcy chaosem spowodowanym głównie przez zbyt pospieszną i poszarpaną narrację. To irytuje, bo momentami naprawdę chciałem wsiąknąć w ciekawy wątek, ale chwilę później szperałem już oczami w poszukiwaniu zrozumienia jakiejś odnogi fabularnej z postaciami, których rozpoznanie sprawiało mi problem.

Queenie potrafiła być bezwzględna.

Tu kryje się kawał naprawdę solidnego dramatu, porywająca wycieczka po podwórku bolączek odciskających piętno na teraźniejszości i szansa na pokazanie ludzkiej twarzy złożonego problemu. Są w Queenie fragmenty, którym poświęcono więcej uwagi (jak motyw rzeźnika). Jest też na przykład Bumpy, prawa ręka głównej bohaterki, o złożonym i interesującym charakterze. Nawet bez wpierdzielania pewnych kwestii w co drugi kadr, Lévy potrafiła nadać im sporo głębi. Dużo roboty odwala tu faktyczne tło historyczne, ale rozbudowanie go zdrowymi spekulacjami wypada naturalnie. Bez starań scenarzystki z pewnością byłoby to wszystko mniej ciekawe, lecz nie udało się po prostu wypolerować tych kantów, na które chyba najbardziej mieliśmy zwrócić uwagę.

Ostatecznie, totalnie bez hejtu, to dzieło z misją, którego brak uroku rozbija się o nikłe doświadczenie autorek z medium komiksowym. Nie za dobrze się to czyta i ogląda. Odpowiedzialna za ilustracje Elizabeth Colomba jest artystką najwyższego kalibru, jej obrazy to pokaz sztuki współczesnej w świadomy sposób odwołującej się do sztuki neoklasycznej. W skrócie i ogromnym uproszczeniu, w jej pracach chodzi o to, by uzupełnić historię świata o ludzi, których wcześniej pominięto – czarnoskóre kobiety. Trudno się dziwić, że to właśnie jej przypadło w udziale nakreślenie wizualnej strony zapisków życia zapomnianej opiekunki Harlemu. W komiksie zresztą również świadomie ucieka stylistyką w przeszłość tego środka wyrazu. Rysunki są czarnobiałe, minimalistyczne w wyrazie (lecz często szczegółowe) i realistyczne. Colomba dobrze cieniuje i doskonale radzi sobie z emocjami. Nie boi się też próbować eksperymentów z architekturą kadrów. Brakuje jej jednak pełnego zrozumienia sekwencyjności, a mimika postaci przez skrajną autentyczność wypada często zbyt intensywnie. Biorąc pod uwagę przestępczy klimat historii, zdecydowanie za mało tutaj czerni. Operowanie ciemnością z technicznego punktu widzenia ogarnięte jest w Matce chrzestnej Harlemu zawsze wzorowo, ale artystka poza tłami stosuje tusz zachowawczo, jakby obawiając się zakryć istotne elementy lub twarze bohaterów. Czepiam się trochę, prawda, ale był tu potencjał na przejmująco gęsty klimat. Bez tego rysunki w tym albumie wyglądają czasem trochę jak dekoracje z modnego sklepu z nadrukami udającymi klasyczne komiksy.

W takich, osobistych chwilach ten komiks jest najlepszy.

Trudno krytykować taki album. Przede wszystkim potrzebujemy więcej komiksów historycznych i niekoniecznie mi chodzi o różnej jakości propozycje wspierane przez IPN. Kapitalne Dni piasku, również wydane przez Non Stop Comics, czy przejmujący Giant od Timofa, pokazują, jak w tę tematykę uderzać skutecznie. Po drugie, Queenie. Matka boska Harlemu to komiks przepiękny pod kątem wydania. W życiu bym się go nie pozbył, choćbym miał tylko patrzeć na tę piękną, czarno-złotą okładkę. Żałuję, że zawartość rozminęła się z jakością jedynie przez brak komiksowego doświadczenia niezaprzeczalnie utalentowanych autorek. Żałuję, bo wierzę w to, co chciały tym komiksem przekazać i mam ogromną nadzieję, że wydawcy nadal będą serwować nam podobne tytuły. Nawet te średnie odegrają jakąś rolę w poszerzaniu świadomości kulturowej na naszym, wciąż mocno suchym, poletku.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Queenie. Matka boska Harlemu
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: Aurélie Lévy
Rysunki: Elizabeth Colomba
Tłumaczenie: Bartosz Musiał
Typ: komiks
Gatunek: kryminał, obyczajowy, historyczny
Data premiery: 18.05.2022
Liczba stron: 168
ISBN: 978-83-8230-275-2

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Czytajcie uważnie, bo oto białas nad białasy będzie się wypowiadać o komiksie dotyczącym bardzo istotnego fragmentu afroamerykańskiej historii. Co może pójść nie tak? Dobra, może i kultura Stanów Zjednoczonych to mój konik, skończyłem studia w tym kierunku, pracuję w amerykańskiej firmie i ciągle skupiam...Ważne, nieudane. Recenzja komiksu Queenie. Matka chrzestna Harlemu
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki