SIEĆ NERDHEIM:

Formy tona a treść kona. Recenzja komiksu Nocturnals, tom 2

Adekwatnie klasyczna okładka, w sam raz na nadchodzące Halloween
Adekwatnie klasyczna okładka, w sam raz na nadchodzące Halloween

Każdego dnia przyszłość przedstawia się w nieco ciemniejszych barwach. Ale przeszłość… nawet jej mroczne fragmenty… no, po prostu cały czas robi się coraz jaśniejsza.

Grubo tak na start cytować Alana Moore’a i jego opus magnum, jeden z najlepszych komiksów ever, lepszy nawet od Jeża Jerzego. Moje motywacje są jednak proste: zamierzam znaczenie tego fragmentu obrócić w banał. Bycie dorosłym czasem posysa potężnie, więc z tęsknotą patrzę na dzieciństwo, włącznie ze związanymi z nim trudnościami. Pamiętacie te czasy, gdy komiksy czytało się na wyrywki, bez kontekstu, w zależności od tego, jakie zeszytówki akurat nam wpadły w ręce? Dokładnie tak się czuję, czytając drugi tom Nocturnals.

Mamy tu niby ciąg dalszy niesamowitych przygód ekipy czupiradeł pod przewodnictwem Doca Horrora i mówię tu „niby” głównie z dwóch powodów. Chronologicznie sprawy zakończyły się ostatnio gdzieś w połowie pierwszego tomu, potem były luźne opowiastki poboczne, więc moja mózgoczaszka zdążyła zgubić wątek. Poza tym zachodzi niemalże typowy dla mang shōnen time-skip, bo bohaterowie wracają z samodzielnych podróży po dłuższej nieobecności, a autor nieszczególnie wyjaśnia, co robili w międzyczasie.

W ciemnej uliczce, o dziwo, można trafić na dużo gorszych osobników od szopa w prochowcu.
W ciemnej uliczce, o dziwo, można trafić na dużo gorszych osobników od szopa w prochowcu.

W przeciwieństwie do japońskich odpowiedników takich sytuacji, w Nocturnals absolutnie nic nie wynika z tego susa na osi czasu. Piękna Rozgwiazda w sumie popływała sobie w odmętach własnego backstory już w poprzednim albumie, ale teraz wraca bez głębszych wniosków. Komodo, który od początku miał nam chyba robić za protagonistę, raczej się Danowi Breretonowi znudził po pierwszym zeszycie, bo tu też z marszu postanawia nie brać udziału w fabule. Firelion z poszukiwań sobie podobnych tworów o płonących czerepach wraca z pustymi rękoma, a efektem chwilowego pobytu Halloween Girl w szkole jest jedynie jeszcze bardziej chwilowy foch jej opętanych maskotek.

Ciśnie się na usta pytanie: po co to było? W odpowiedzi mam dla was poradę: nie wiem, nie doszukujcie się większego sensu w tym, co Brereton robi ze swoim scenariuszem. Gość jest artystą w pierwszej kolejności, rysownikiem z mocno wyczuwalnym fetyszem klasycznego, nieco przaśnego horroru. Chciał sobie stworzyć uniwersum, które pozwoli mu dziabać setki ilustracji łączących mocno umowny hołd dla gatunku noir z pin-upami skrajnie atrakcyjnych, antropomorficznych maszkar i tak właśnie zrobił, ja to szanuję. Jego fun jest zaraźliwy, a absolutny brak konkretnie rozwijanego trzonu fabularnego nie przeszkadza szczególnie, gdy na stronach wciąż dzieją się klawe masakry w klimatach mistycznych zombie i pradawnych zatopionych miast. Rzecz skupia się na postaciach wizualnie charakterystycznych w stopniu wystarczającym zwykle do nadrukowania dwóch akapitów na odwrocie opakowania z kolekcjonerską figurką i tyle. W efekcie dostajemy taki odpowiednik superbohaterskiej franczyzy dla ludzi wciągających nosem dyniową przyprawę do kawy, mokry sen jesieniar każdej płci. Niestety jest to też sen nieco zbyt archaiczny stylistycznie, by świadomie trafić do takiego targetu. Magiczne odczucie obcowania z przypadkowymi fragmentami znacznie większego uniwersum jest jednak bezcenną dawką nostalgii, a okazja do śledzenia poczynań postaci tak zajebistych jak Gunwich daje ogromną dawkę funu.

Stawiam najlepszy zegarek, że w potencjalnej ekranizacji tej historii Halloween Girl pierwszym wyborem castingowym byłaby Jenna Ortega. Hollywood nie potrafi się opamiętać.
Stawiam najlepszy zegarek, że w potencjalnej ekranizacji tej historii Halloween Girl pierwszym wyborem castingowym byłaby Jenna Ortega. Hollywood nie potrafi się opamiętać.

Na pewno narzekać nie będą (do czasu) miłośnicy ręcznie malowanego miksu socrealizmu z uśmiechającymi się w stronę gotyku kreskówkami (przesadzam, ale takie mam skojarzenia). Kolory wyrażone akwarelą i podkreślone czasem mocniejszymi akrylami, o ile się nie mylę, robią nieustanne wrażenie. Choć średnio mnie ekscytuje zwykle taki wizualny oldschool, to tutaj naprawdę jest na co popatrzeć. Nawet wyraziście tuszowany, czarno-biały fragment ilustrowany przez Teda Naifeha pasuje do halloweenowego klimatu tego krypnego świata. Odstępstwo od barwnej normy daje też okazję do zaczerpnięcia oddechu, bardzo potrzebną zresztą, bo w drugiej połowie tomu nawet najwięksi smakosze pięknie pędzlowanych kształtów zaryzykują niestrawność.

Drugi Omnibus Nocturnals kazał mi bowiem zrewidować moje niezachwiane od lat przekonanie, że w grubaśnych tomach jakość rośnie wprost proporcjonalnie do ilości materiałów dodatkowych. Dobra połowa tego albumu, jeśli nie więcej, to właściwie jedynie ilustracje okraszone tekstem serwującym średnio odkrywczą ekspozycję. Wizualnie piękna robota, nie zaprzeczam, pasja Breretona do rzeczonych pin-upów wycieka z każdej strony i choć przewaga postaci eksponujących stereotypowo żeńską fizjonomię zdecydowanie przeważa, to poszukiwacze kwadratowych szczęk i przerośniętych bicepsów też dostaną swoją porcję graficznej słodyczy. Z drugiej strony słodycz ma to do siebie, że całkiem szybko się przejada. Ja miałem dosyć na długo przed dobrnięciem do połowy tej rysowniczej popisówki. Może jestem dziwny, ale zwykle od komiksów oczekuję… kurcze, nie wiem, chyba komiksów.

Z jakiegoś powodu pan jaszczur bardzo mocno trąca mi tutaj Mignolą.
Z jakiegoś powodu pan jaszczur bardzo mocno trąca mi tutaj Mignolą.

Trudno mi ostatecznie polecić komukolwiek dalsze brnięcie w Nocturnals. Widać, że to świat, który nie nadążył za własnym rozwojem w bujnej wyobraźni autora. List miłosny do wielu klasycznych gatunków ignorujący kluczowy dla nich mozolny proces kreacji świata przedstawionego. Jest to też jednocześnie zbiór wyrywków opowieści z uniwersum o ogromnym potencjale i niepowtarzalnym klimacie oraz reprezentant specyficznej horrorowo-pulpowej niszy o bardzo atrakcyjnym dla wielu odbiorców charakterze. Gdybyśmy tylko dostali tym razem więcej niż tylko trzy najwyżej porządne historie, szansa na większe zainteresowanie światem nocnych wędrowców byłaby ogromna. W obrębie tego, co mamy na tapecie obecnie, Brereton niestety woli powtarzać się wielokrotnie i szpanować niezaprzeczalnym talentem artystycznym zamiast rozwijać obiecujące intrygi. Oby był zadowolony, bo robi to wszystko wyraźnie dla siebie w pierwszej kolejności.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Nocturnals, tom 2
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Dan Brereton
Rysunki: Dan Brereton, Ted Naifeh
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: akcja, fantasy, kryminał
Data premiery: 24.07.2024
Liczba stron: 432
ISBN: 9788367725279

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
spot_img
Każdego dnia przyszłość przedstawia się w nieco ciemniejszych barwach. Ale przeszłość… nawet jej mroczne fragmenty… no, po prostu cały czas robi się coraz jaśniejsza. Grubo tak na start cytować Alana Moore’a i jego opus magnum, jeden z najlepszych komiksów ever, lepszy nawet od Jeża Jerzego....Formy tona a treść kona. Recenzja komiksu Nocturnals, tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki