SIEĆ NERDHEIM:

Innego rysownika poproszę. Recenzja komiksu Na wschód od zachodu: Apokalipsa – Rok pierwszy

Call an ambulance… But not for me!

Fuzja westernu z science-fiction to pozornie taki drugi rząd popkulturowych połączeń – rzecz stosunkowo rzadka, ale czy na pewno? Słyszeliście o czymś takim jak Star Wars? No przecież space opery bardzo często lecą w tropesy dzikiego zachodu, a ostatnie seriale z uniwersum to już w ogóle Billy the Space Kid. To może bardziej oczywista propozycja, Westworld jakiś albo Kowboje i obcy, można tak wymieniać w nieskończoność i łup, nagle wyjątkowość opisywanego w tym tekście Na wschód od zachodu trafia do piachu. Nawet przyszło mi ostatnio recenzować drugi tom Drogi ku wieczności – komiksu oferującego podobne połączenie. Różnica jest jednak znaczna – dzieło Jonathana Hickmana udało mi się zrozumieć i polubić.

Mariaż pustynnego rewolwerowania z naukowymi fantazjami to w sumie tylko powierzchnia, bo ta epicka zupa ma zdecydowanie więcej wyczuwalnych składników. To polityczna (i delikatnie ekonomiczna) intryga o alternatywnym świecie, w którym Unia dostała w dupę podczas Wojny Secesyjnej. To również astrologiczny mistycyzm, bo meteoryt oryginalnie tunguski tym razem jebnął w rejonie Ameryki Północnej, a miejsce jego upadku stało się również punktem zwrotnym w narodzinach nowych konstruktów geopolitycznych. Narodziła się też przepowiednia, której strażnikami są wpływowi wybrańcy, skutkiem koniec świata, a wykonawcami (po części) Jeźdźcy Apokalipsy. Tych ostatnich jest trzech, bo Śmierć się wypiął na zaplanowane status quo i jeździ sobie na mechanicznym koniu, który strzela z łba laserem.

No ładnie to wygląda, dopóki nie widać żadnej twarzy nawet bardzo ładnie.

Wyjątkowo zacznę od minusów, bo chcę z głowy mieć przykrości. Czy ktoś mi wreszcie powie, czemu do jasnej cholery ludzie jeszcze zatrudniają Nicka Dragottę? Dobrze, w sumie sam sobie odpowiem na to pytanie – jego rysunki bywają kapitalne, krajobrazy (zarówno naturalne jak i przyozdobione futurystyczną architekturą) wychodzą mu imponująco, monumentalne konstrukcje w kadrach jawią się jak dzieła lekko leniwego i czasem przysypiającego na zajęciach ucznia Moebiusa. No dobra, może takiego, co to w zaawansowanym stadium katarakty podpatrywał mistrza przez brudne okno starą lornetką, ale wciąż! Z character designem radzi sobie przynajmniej poprawnie, bo zwykle jedno spojrzenie sporo nam mówi o postaciach, ale unika też barokowej przesady w projektowaniu. Sprawnie ogarnia sekwencyjność, równie dobrze komponuje zawartość kadrów. Wszystkie te cuda jednak o kant dupy można sobie potłuc, gdy na co drugiej stronie walą nas po oczach karykaturalnie rozdziawione mordy, które w stanie spoczynku w 90% składają się z czoła i podbródka w dowolnej konfiguracji. Brzmię na oburzonego, bo oburzony jestem. Nie wiem, jak można tak dobrze rysować dosłownie wszystko, a ryjce bazgrolić w sposób wybijający z klimatu lektury skuteczniej od kreskówkowej sprężyny ACME umieszczonej pod fotelem odrzutowca.

Nienawiść do Dragotty tak zostałem wychowany, ale jest to mocno osobiste odczucie i zaskakująco rzadko widziałem podobne opinie w internecie, więc musicie sami sobie sprawdzić, na ile boli was w oczy ten szczegół (obecny na większości stron, podkreślam). Gdyby Na wschód od zachodu nadłubał ktoś inny, a o godne zastępstwo nie byłoby szczególnie trudno, byłbym skłonny ocenić ten komiks na dyszkę albo przynajmniej dziewiątkę z plusikiem. Poza rysunkami wadę widzę bowiem tylko jedną – w tej rozbudowanej i epickiej opowieści brak mi ociekających zajebistością wzniesień w narracji, takich fabularnych hooków, co to w najlepszych serializacjach często służą za cliffhangery. Hickman prowadzi historię we wciągającym tempie, ale rytm momentami wydawał mi się zbyt jednostajny.

Materiały promocyjnie umiejętnie unikają najgorszych przykładów syndromu wygiętej facjaty.

Przy odrobinie (złej) woli z pewnością znajdziecie tu więcej zgrzytów, może służący za głównego bohatera Śmierć wyda wam się za mało wyrazisty, może niektóre z podjętych wątków rozczarują was powolnym rozwojem albo jego zupełnym brakiem. Ja jednak widzę w tym wszystkim dobrze ogarniętą równowagę, mądre wybory powstrzymujące synapsy odbiorcy przed przeładowaniem. Strony Na wschód od zachodu wypełnione są interesującymi postaciami, które mają swoje osobiste motywacje, ścieżki ich wyborów nawet na chwilę nie wydają się zbaczać z naturalnego toku w celu ułatwienia rozwoju fabuły. Za ludźmi (i nieludźmi) stoją nacje o wyjątkowej kulturze, ekonomii i strukturze politycznej, targane wewnętrznymi konfliktami i realistycznymi trudnościami. Nie wiem, czy Hickman wszystko zręcznie rozwinie, ale w ramach pierwszego tomu kolejne karty odsłaniane są w przyswajalnym tempie – apetyt na więcej rośnie, zniechęceń brak. Wyobraźcie sobie teraz, że te wszystkie pochwały są przecież skierowane jedynie w stronę tła faktycznych wydarzeń. Wątek pierwszoplanowy (jeden z dwóch właściwie) porwał mnie ze skutecznością, której dawno w komiksie nie uświadczyłem. Predestynacja przyszłości zawartej w Przesłaniu i ambiwalentny stosunek do niej ze strony znaczących pionków na rozbudowanej szachownicy tego świata to zabieg fabularny o obiecującym potencjale. Jestem ogromnie ciekaw ciągu dalszego i też dlatego zamykam gębę, więcej szczegółów zdradzać nie będę, cieszcie się tym na własną rękę, tak samo jak ja.

Taki adekwatny obrazek na koniec recenzji, również bez wytkniętych zgrzytów, bo w sumie nie chcę was zniechęcać do lektury.

Po rozczarowaniu powszechnie chwaloną i wspomnianą na wstępie Drogą ku wieczności, nie byłem nastawiony zbyt optymistycznie do kolejnej zabawy w tworzenie złożonego świata w wykonaniu scenarzysty zwykle zajmującego się komiksem superbohaterskim. Hickman okazał się jednak dużo lepszym przewodnikiem od Remendera, bardziej obytym i rozumiejącym potrzeby ignorantów odwiedzających jego świat. Kwitnąca w nieprzytłaczającym tempie, wielowątkowa intryga zaabsorbowała mnie na tyle skutecznie, że prawie (ale nie do końca, nie da się) udało mi się ignorować gęby narysowane przez Nicka Dragottę w komicznie nieumiejętny sposób. Tym bardziej boli mnie anulowanie zapowiedzianej w 2019 ekranizacji od Amazona, mogła być kapitalna seria, częściowo złe rysunki nie miałyby na to większego wpływu. 

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Na wschód od zachodu Apokalipsa – rok pierwszy
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Nick Dragotta, Frank Martin
Tłumaczenie: Marek Starosta
Typ: komiks
Gatunek: science-fiction, western
Data premiery: 06.04.2022
Liczba stron: 504
ISBN: 978-83-66589-75-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Fuzja westernu z science-fiction to pozornie taki drugi rząd popkulturowych połączeń – rzecz stosunkowo rzadka, ale czy na pewno? Słyszeliście o czymś takim jak Star Wars? No przecież space opery bardzo często lecą w tropesy dzikiego zachodu, a ostatnie seriale z uniwersum to już...Innego rysownika poproszę. Recenzja komiksu Na wschód od zachodu: Apokalipsa - Rok pierwszy
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki