Mam nietypowe szczęście do francuskich dzieł. Pierwszy komiks, który recenzowałem, to był LastMan – szczerze się w niego wciągnąłem i wyczekuje na kolejny tomu. Teraz w moje łapki wpadło kolejne dzieło z tego kraju, również wydawane przez Non Stop Comics. Czy i tym razem mamy do czynienia z pozytywnym zaskoczeniem?
Miasto wyrzutków to miejsce iście magiczne. Z zewnątrz przypominające Chicago lub niebezpieczne dzielnice Sosnowca. Natomiast wewnątrz skrywa masę tajemnic i dziwnych ludzi. I jednym z takich jest nasz protagonista – Jacques Peuplier, tytułowy zbieracz rupieci. Do tego okazjonalnie pracuje jako detektyw i jest tym typem osiłka, który najpierw daje w mordę, a potem pyta.
Tenże zwalisty dżentelmen zostaje uwikłany w sprawę zniknięcia członka mafijnej rodziny. Tu pojawia się pierwsza i dość nietypowa zaleta tego komiksu. Otóż nasz bohater ma specjalną umiejętność pomagającą w poszukiwaniach. Potrafi słyszeć, a nawet rozmawiać z przedmiotami nieożywionymi. Jest to jego sposób na pracę i walkę z samotnością. Kolekcjonuje rupiecie, które naprawia, by dotrzymywały mu towarzystwa. Widzi w tym swój dar, ale i przekleństwo.
Wyjściowy pomysł jest świetną podwaliną do kreowania historii i świata przedstawionego. To swoista podróż w czasie z elementami fantastycznymi, z domieszką superhero, gdzie bohater w starciu ze złem uświadamia sobie, co jest dla niego ważne oraz w jaki sposób doceniać swoją nietypową umiejętność. I trochę żałuję, że pojawiły się tylko dwa tomy, bo można by na tej podstawie wyrzeźbić o wiele więcej.
Kolejna zaleta to nietypowy klimat. Brudne i nieprzyjemne miasto, pełne industrialnych zabudowań, fabryk i wszędobylskich rupieci. Ponury nastrój wylewa się z kartek, a gdzieniegdzie latają robale, które powodują, że miasto jest nie tylko brudne wzrokowo, ale też „zapachowo”. Czuć tu podszycie noir, które świetnie komponuje się z detektywistycznym zacięciem bohatera.
Jedyne, do czego jestem w stanie się przyczepić, to prostota tej historii. Nie jest to jakiś wielki zarzut, ale patrząc na umiejętności bohatera, spodziewałem się ciekawszego zgłębienia tego tematu. Jest tu tyle możliwości zabawy tą konwencją i szczególnie na to się nastawiłem po pierwszym śledztwie, które udaje się właśnie dzięki pomocy rupieci. Najbardziej niestety zawiodłem się przy okazji cliffhangera, którego sztampowość rodem z komiksów o superbohaterach zgasiła cały mój zapał. Jednak będąc obiektywnym wobec długości całej serii, jest to zabieg jak najbardziej naturalny dla tak skondensowanej historii.
Na koniec kilka słów o szacie graficznej. I tu moje pierwsze skojarzenie było dość nietypowe, bo od pierwszych kadrów myślałem, że to komiks polski. Przed oczami stanęła mi klasyka gier lat 90. – Franko. Mimo że obie produkcje łączy jedynie osiłek o zapadającej w pamięć fryzurze, to jest coś w tej parodii miasta, gdzie wszyscy są niemili, a dobroci szukamy w zniszczonym radiu. Ludzie są przerysowani i dość pokraczni, kreska dynamiczna, a sceny walki soczyste i dające dużo radochy. No i kolory, którym świetnie akompaniuje oświetlenie.
Miasto Wyrzutków okazało się dla mnie niemałym zaskoczeniem i – odpowiadając na pytanie ze wstępu – było jak najbardziej pozytywne. Dodatkowo całe to dobro zamknięte jest w twardej okładce z grubymi, przyjemnymi w dotyku kartkami. Ta krótka podróż przez melancholię, brud i tajemnicę jest warta swojej ceny, szczególnie że to tylko dwa tomy. Ja już przebieram nogami na zakończenie tej historii, a was odsyłam do czytania.
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Miasto Wyrzutków, tom 1: Mężczyzna, który gromadził rupiecie
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Autorzy: Julien Lambert
Tłumaczenie: Jakub Syty
Data premiery: 15.01.2020
Liczba stron: 96