Jonesy jest małym, jaskrawym kłębkiem frustracji, sarkazmu i głupich pomysłów, zwieńczonym burzą czarnych loków. Chodzi w koszulach w kratę, ale od Kurta woli k-popową mutację Bowiego. Prawie nie ma znajomych, za to z posiadanych wyciska ostatnie soki. No i jeszcze ma supermoc.<>/p
Swoją magiczną umiejętność Jonesy zdobyła oglądając anime (a dokładniej yaoi). Teraz bombarduje otoczenie serduszkami, jak Dobre Misie, i generuje miłość. Czyni ją to bardzo wkur… żeńską wersją amorka. Złą i sfrustrowaną tym bardziej, że nie może nikogo zmusić do zakochania się w niej samej. Uszczerbek w magii wielkości góry lodowej, która zatopiła Titanica. Jednak ta dziewczynka to podstępna, knująca bestia, więc nie wiadomo, co wymyśli do kolejnego tomu. W końcu już Kofta powiedział, że „nie ma takiej rury, której nie można odetkać”.
Przygody Jonesy obejmują same najgorsze dni ever: Walentynki, połowinki (słynny i przerażający amerykański prom)… Marudzi także na konieczność pomagania tacie w prowadzeniu najlepszej na świecie knajpki z donutami, chociaż w gruncie rzeczy świetnie się dogadują i bycie sprzedawczynią boli ją umiarkowanie. Ostatecznie przy okazji może posprzedawać ziny o swoim ukochanym gwiazdorze popu Stuffie. Najlepszymi przyjaciółmi Jonesy są Susan i Farid, każde z innej bajki, z którymi założyła tajną organizację The Secret Cruch Investigation Squad. Ich podziemna działalność obejmuje zwierzanie się ze swoich zauroczeń… i, teoretycznie, śledzenie cudzych. Oczywiście agenci SCIS muszą się wspierać w podchodach do obiektów westchnień i pocieszać w niepowodzeniach.
Jak widać, Jonesy to komiks o życiu w liceum, nastawiony na czytelników w każdym wieku, zwłaszcza młodszych nastolatków. Opowiedziany jako fabuła jest dość standardowy, ale… Tak naprawdę to zmasowany atak kolorów i głupich pomysłów, cartoonowych postaci i min jak z najstraszliwszych, najbardziej przerysowanych mang. Tęczowa psychodela. Powinien być przepisywany przez lekarzy na zimową depresję. Jest ciepły, wariacki, zabawny i kolorowy jak Lumberjanes skrzyżowane z Joyride i doprawione Czarodziejką z księżyca. To już nie jest girl power, tylko bomba wodorowa pozytywnej energii.
W przeciwieństwie do wspomnianego komiksu o przyjaźni na maxa, Jonesy nie jest czysto babską produkcją. Redaktorką komiksu została Shannon Waters (co powoli zaczyna dla mnie oznaczać plus 5 do oceny – wybiera naprawdę świetne, pełne energii projekty), ale twórcami szalonej dziewczynki są Sam Humphries i Caitlin Rose Boyle. Scenarzystę możecie kojarzyć z serii Legendary Star-Lord (Marvel), Green Lanterns (DC) lub Citizen Jack (Image) – jak widzicie, chcą go wszystkie amerykańskie wydawnictwa. Z kolei dla rysowniczki to właściwie komiksowy debiut, jeśli nie liczyć fanzinów i ilustracji wrzucanych na Tumblra czy jej stronę. Nie domyślilibyście się tego po wyglądzie komiksu, a nawet po zamieszczonych na końcu tomu szkicach pokazujących, jak projektowała postaci. Kreska jest lekka, zdecydowana, nie ma żadnych niedoróbek, każdy kadr jest zrozumiały i kipi emocjami.
Jonesy ma dwanaście zeszytów, co oznacza podział na trzy tomy. Według portalu The Mary Sue seria portretuje „jedną z najbardziej wielowymiarowych, idiosynkratycznych i uroczych bohaterek współczesnego komiksu” („one of the most nuanced, idiosyncratic, and lovable female protagonists in comics right now”). Humpries nazywa tę nastoletnią furię amalgamatem wszystkich ludzi, których kocha – od swoich sióstr po Tank Girl. Rose Boyle pisze o niej „kłębek hardości” („small bundle of attitude”). W komiksie bardzo mocno czuć twórczą frajdę i sympatię, jaką autorzy mają dla swoich bohaterów. Udała im się śliczna, buńczuczna książka pełna ułańskiej fantazji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Jonesy Volume 1
Wydawnictwo: BOOM! Studios
Autor: Sam Humphries, Caitlin Rose Boyle
Typ: komiks
Gatunek: magia, young adult, komedia
Data premiery: 28 września 2016