Pierwszy tom zbiorczy z przygodami Hawkeye’a pozornie niczym nie różni się od pozostałych serii wydawanych u nas przez Egmont pod szyldem Marvel NOW! Ot, kolejna standardowa pelerynka, jakich na naszym komiksowym rynku wiele. Czyżby? Nic bardziej mylnego! Pod powierzchownie niepozorną, ale wizualnie bardzo przemyślaną okładką, kryje się świetnie napisana historia o jednym z najzwyklejszych superbohaterów. Brzmi jak oksymoron, prawda? Otóż tak się składa, że Clint Barton jest jedynym członkiem Avengers nieposiadającym żadnych nadludzkich zdolności.
Komiks podzielony jest na cztery niepowiązane ze sobą wątkami historie oraz jedną dodatkową. Pierwszą otwiera dynamiczna scena akcji, w wyniku której Hawkeye zostaje mocno poturbowany. Jak się później okaże, jego prawdziwe kłopoty zaczną się jednak dopiero wtedy, gdy zadrze z miejscowym gangiem. Następnie, wraz z Kate Bishop podąży tropem tajemniczych cyrkowców szykujących numer stulecia. W Wisience niefortunnym zbiegiem okoliczności Clint stanie się celem pościgu i ołowianych kul, gdy na jego drodze stanie pewna piękna nieznajoma. W najdłuższej opowieści – Taśmie – Fioletowy Mściciel uda się do Madripooru celem odzyskania wykradzionej agentom T.A.R.C.Z.Y. tytułowej taśmy, która wpada w niepowołane ręce.
„Clint Barton, czyli Hawkeye, był najlepszym łucznikiem w dziejach ludzkości. Później dołączył do Avengers. Niczego więcej nie musicie wiedzieć” – w ten sposób Matt Fraction rozpoczyna narrację w omawianym albumie. I rzeczywiście, scenarzysta zadbał o to, by wiedza zawarta w trzech powyższych zdaniach wystarczyła nam do zapoznania się z bohaterem. Opisane przez niego przygody nie wymagają od nas znajomości ani jego przeszłości, ani rozległego uniwersum Marvela. Jest to strzał w dziesiątkę, który zdecydowanie powiększa grono potencjalnych czytelników gotowych sięgnąć po tę pozycję. A naprawdę warto, ponieważ Fraction nie zanudza przekombinowaną fabułą lub zbytnim uderzaniem w patetyczne tony, co bywa częstym grzeszkiem gatunku superhero. W zamian otrzymujemy krótkie, zwięźle napisane historie ze świetnymi, soczystymi dialogami. Dzięki temu zarówno protagoniści, jak i cała gama postaci drugoplanowych wydaje się żywa aż do szpiku.
Fascynujący jest sposób, w jaki Hawkeye został odarty ze swojej superbohaterskości. Jak upływają mu dni pomiędzy ratowaniem świata przed zagładą w szeregach Avengers? Otóż łamie kości (również swoje), podrywa dziewczyny, kupuje auto, integruje się z sąsiadami, odwiedza weterynarza, a nawet ląduje w szpitalu. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, komiks jest bowiem wręcz naszpikowany scenami akcji.
O odpowiednią ich oprawę zadbał David Aja (znany u nas również z serii Nieśmiertelny Iron Fist). Zaskakującym jest, jak dużo treści potrafi przekazać, używając do tego bardzo minimalistycznego – jak na superbohaterski – stylu. Gruba, uproszczona kreska idealnie współgra ze stylem narracyjnym opowieści, a oszczędna paleta kolorów autorstwa Matta Hollingswortha doskonale dopełnia warstwę graficzną, uwypuklając piękno prostoty rysunków i nie odwracając zbytnio uwagi od fabuły. Niespodziewanym jest również, jak pomimo pozornej statyki, Aja potrafi doskonale oddać dynamikę postaci, co sprawia, że sceny akcji wyglądają niezwykle żywo.
Równie dobrze wypadają dwa ostatnie zeszyty Hawkeye’a narysowane przez Javiera Pulido, choć prezentuje on zupełnie odmienny styl, dużo oszczędniejszy w dynamice i znacznie mniej wysublimowany wizualnie. Mimo wszystko, dostrzec można w nim ciągłość estetycznego charakteru, którego nadał serii Aja. Najsłabszym punktem albumu jest ostatnia historia, zaczerpnięta z zeszytu nr 6 serii Young Avengers Presents. Narysowana przez Alana Davisa opowieść o pierwszym spotkaniu Clinta Bartona oraz jego następczyni Kate Bishop ani nie wnosi niczego świeżego do postaci Hawkeye’a, zamykając się w ogranych kliszach, ani nie zachwyca wizualnie. Album zdecydowanie zyskałby jako całość po wycięciu tego zbędnego epizodu.
Podsumowując, Hawkeye – 1 – Moje życie to walka, to świetnie napisany i narysowany komiks, w brawurowy sposób ukazujący codzienne życie tytułowego superbohatera i demitologizujący tę postać do tego stopnia, iż w całym tomie na palcach jednej ręki można policzyć kadry, w których Barton zakłada kostium. Pomimo tego „uczłowieczenia”, a może właśnie dzięki niemu, przygody Hawkeye’a czyta się z zapartym tchem. I chce się do nich powracać.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Hawkeye – 1 – Moje życie to walka
Wydawnictwo: Egmont
Typ: Komiks
Gatunek: Komiks superbohaterski
Data premiery: 2017
Autorzy: Matt Fraction, David Aja, Javier Pulido, Alan Davis i Mark Farmer
Liczba stron: 132
Z Marvel Now mam swoje 4 ulubione serie: Deadpool, Thor Gromowładny, Moon Knight oraz… Hawkeye. Z początku bardzo sceptycznie podchodziłem do przygód jednego z „najnormalniejszych” Avengersów, ale „Moje życie…” okazało się zakupem wybitnie udanym.
Z dużym bólem serca wystawiłem Hawkeye’owi notę 8/10. Byłoby lepiej gdyby nie ostatnia historia zaniżająca poziom wydanego u nas albumu.