SIEĆ NERDHEIM:

Perwersyjny upadek. Recenzja komiksu Faithless tom 3

Subtelność i smak. Okładki mają to, czego wewnątrz brakuje.
Subtelność i smak. Okładki mają to, czego wewnątrz brakuje.

Okazało się, że wprowadzam was w błąd. Nieświadomość oszustwa nie usprawiedliwia, ale celem zachowania trzeźwości umysłu i niezachwianej szczerości opinii raczej unikam czytania innych recenzji opisywanego tytułu, przynajmniej przed ogarnięciem swojej. We własnej, malutkiej bańce, napędzany sporą ilością zażenowania, określiłem Faithless jako pozbawioną ogłady słabiznę. Nieudolne, spazmatyczne podrygi rubasznego wujaszka Azzarello w kierunku stworzenia seksualnie świadomego, dojrzałego komiksu o toksyczności świata sztuki. Większość internetu za to najwyraźniej uważa tę serię za wciągający, pikantny thriller oryginalnie wykorzystujący motywy okultystyczne. Niebywałe? No ja byłem tym razem przekonany, że nic odkrywczego nie mówię. Będę przynajmniej konsekwentny w swoim zakłamaniu.

Druga część historii jakimś cudem odbiła się niechętnie od dna i zaczęła dreptać nieśmiało w stronę ciekawych pomysłów fabularnych i względnego opanowania burzy genitaliów. Co więc nowego u nieszczęsnej Faith? Ano nic, penisy i waginy z każdej strony w różnych konfiguracjach przez cały rok, podczas którego dla reszty świata była ona artystką zaginioną. Potem zaczynają odwalać się wariactwa i właściwie nic więcej opisać wam nie mogę, jeśli chcę uniknąć spoilerów. Jak już się za tę lekturę zabierzecie z jakiegoś powodu, to miejcie chociaż cień radości z zaskoczeń fabularnych wytryskujących bez zapowiedzi z każdego kąta.

Wątek krytyka pokazuje, co Azzarello chciałby zrobić z narzekaczami podobnymi do mnie.
Wątek krytyka pokazuje, co Azzarello chciałby zrobić z narzekaczami podobnymi do mnie.

Wymuszona wstrzemięźliwość przy opisie fabuły wynika z tego, że Brian Azzarello złapał za kark kiełkujące zalety historii z poprzedniego tomu i starannie wypatroszył z nich całą obiecującą zawartość. Chwaliłem zarysy mistycznej strony scenariusza, która delikatnie wychodziła na pierwszy plan w zastępstwie rozważań odnośnie zgubnych następstw sukcesu w szołbiznesie. Na temat tych przyziemnych kwestii, mogło się wydawać, autor i tak już wydusił wszystkie banały, na jakie było go stać. Chyba miałem rację, bo oparte w rzeczywistości wątki całkowicie idą w odstawkę. W trzecim tomie Faithless staje się czymś na kształt fatalnego, psychodelicznego spin-offu osatnich odcinków sezonu czegoś na kształt Buffy z płynami ustrojowymi zastępującymi krew. Jeszcze dałoby się to przeżyć, gdyby rzeczona psychodela raczyła nas dziwnymi wizjami zza prześwitującej osłony niedomówień, gdyby był w tym jakiś gram chociaż oniryzmu, ale nie. Azzarello po prostu skacze bez większej kontroli między różnymi scenami koślawo łączącymi perwersję z apokaliptycznymi wizjami.

Chyba miało być epicko, takie jebnięcie na koniec. Po pierwsze, nie wyszło, bo przez pośpiech i poszarpaną narrację nic nie ma tu odczuwalnej wagi. Po drugiej, po co to było? Chwaliłem skupienie na wątkach biblijno-ezoterycznych, bo liczyłem na ich dalszy rozwój, a nie na naszpikowanie ich sterydami tak, by spęczniały i zepchnęły ze stron inne tematy. Skoro już zresztą o pęcznieniu mowa, poprzednio zbyt szybko poklepałem wujaszka Azzarello po plecach w podzięce za opanowanie tego, uch, erotyzmu. Poczuł się pewnie, pogładził wąs z zadowoleniem i trzeci tom od właściwie samego startu wypełnił niesmacznymi fantazjami. Może nie ma ich tu za dużo, ale za to (prawie!) zawsze są żenujące. Z ręką na sercu, uwielbiam dzieła bluźniercze i obrazoburcze, ogromnie cieszy mnie też coraz większą otwartość na seks w mainstreamowej popkulturze. Do samego końca nie odgadłem jednak, co Faithless miało zamiar wyrazić tymi wszystkimi fallusami i waginami. Grozy w tym nie ma za grosz, body horror jest najwyżej komiczny, namiętność piętnują jakieś dziwne przejawy hejtu względem intymności. Banalna pikanteria to ostatnie, co bym tu stwierdził. „Pikantne“ to jak żucie szkła.

Artysta pragnie, by jego sztuka powodowała zaparcia.
Artysta pragnie, by jego sztuka powodowała zaparcia.

W tym chaotycznym wirze skrótów fabularnych, może przypadkiem, pojawiły się też jednak decyzje dobre. Faith nigdy nie dała mi konkretnych powodów do sympatii. Jako ofiara oczywistej manipulacji mogła budzić współczucie, ale z jej zrozumiałej bezczynności nie płynęła żadna nauka. Choć to się zbytnio nie zmieniło, bohaterka na koniec przynajmniej bierze sprawy we własne ręce i kopie w kościste dupsko personifikację szatanistycznych marzeń o mrocznym tatuśku. W ogóle Azzarello chyba wreszcie ogarnął, że postacie totalnie tokstyczne nie są klawe i podkręcił ich wskaźnik żałosności, za co też należy się plus. Trafił się również jeden moment naprawdę wpisujący klimat w nawiasy grozy (aniołek w piekle nie ma lekko). Może to są znamiona tej faktycznie dobrej historii, o której niektórzy wspominają. Jedyne zdolne przebić się przez mój bias. Samo zakończenie opowieści też jest w miarę satysfakcjonujące, przynajmniej w ramach dążącej do niego zbyt szybko i niezbyt wybitnej historii. Jeśli faktycznie widzieliście wcześniej w Faithless więcej plusów, to nie będziecie nim ogromnie rozczarowani.

Pozostało nam osądzić biedną Marię Llovet i jej ilustracje. Również niejako w przeciwieństwie do powszechnej opinii uważam wciąż, że współpraca z tą rysowniczką to najlepsze, co spotkało tę serię. Swoją subtelnością i smakiem równoważyła wszystkie zbereźne szaleństwa scenarzysty, a bazgrołowy charakter linii od początku jawił mi się jako przejaw nie lenistwa, a świadomych decyzji stylistycznych. To zawsze były rysunki, które zaczynały wyglądać średniawo tylko wtedy, gdy czytelnik postanowił przycisnąć nochal do powierzchni stron, z daleka było widać porządne rzemieślnictwo. Niestety i to Azzarello skopał na koniec, bo o ile barwne, stonowane i lekko psychodeliczne gryzmoły Llovet pasowały do somnabulicznej podróży po bezdrożach podatnej na wpływy psychiki artystki, tak z epicką walką przeciw kutasowym demonom nie harmonizują wcale. Akcja i kadry nawiązujące do freskowego monumentalizmu albo do wizualizacji piekła w wykonaniu Hieronima Boscha nie są absolutnie czymś, co w takiej stylistyce miało szansę wyglądać dobrze.

Tak jak sam komiks, dzieła artystów w „Faithless” są średnio przekonujące.
Tak jak sam komiks, dzieła artystów w „Faithless” są średnio przekonujące.

Dobrze to być miało, ale się… no zepsuło się, a raczej wróciło jakościowo do poziomu z pierwszego tomu, choć powody niezadowolenia są nieco inne. Może też przemawiać przeze mnie rozczarowanie, bo druga część Faithless niepewnie, lecz wyraźnie, zaczęła przekonywać mnie o częściowym chociaż planie na kontynuację. Bardzo pasuje mi tutaj oklepany cytat z Ulissesa: „Molo – rozczarowany most”, bo historia, która miała do czegoś prowadzić właściwie urwała się tu na rzecz chaotycznego miotania się w wodzie, dupą do góry, w nieskutecznych próbach uchronienia się przed utonięciem. Azzarello może i nie poszedł na dno, ale przygnieciony niebezpieczną mieszanką pomysłów obiecujących i niestosownych popłynął z prądem pretensjonalnej grafomanii. Szkoda, że przy okazji pociągnął za sobą potencjał porządnych ilustracji. Maria Llovet ma niedługo wypuścić swój autorski thriller erotyczny Crave, w chwili publikacji tego tekstu wyszedł już właściwie pierwszy zeszyt, i jestem ogromnie ciekaw, jak jej pójdzie bez rechoczącego jej nad uchem wujaszka.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Faithless tom 3
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Maria Llovet
Tłumaczenie: Robert Lipski
Typ: komiks
Gatunek: erotyka, thriller, fantastyka
Data premiery: 11.11.2022
Liczba stron: 160
ISBN: 978-83-66589-93-3

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Okazało się, że wprowadzam was w błąd. Nieświadomość oszustwa nie usprawiedliwia, ale celem zachowania trzeźwości umysłu i niezachwianej szczerości opinii raczej unikam czytania innych recenzji opisywanego tytułu, przynajmniej przed ogarnięciem swojej. We własnej, malutkiej bańce, napędzany sporą ilością zażenowania, określiłem Faithless jako pozbawioną ogłady...Perwersyjny upadek. Recenzja komiksu Faithless tom 3
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki