SIEĆ NERDHEIM:

Gwiazda kolekcji. Recenzja komiksu Elektra: Czerń, Biel i Krew

Ładnie, ale były ładniejsze okładki do wyboru.
Ładnie, ale były ładniejsze okładki do wyboru.

To już czwarty tom z serii Czerń, Biel i Krew, a zarazem pierwszy, który spodobał mi się bez jakiegoś większego „ale”. Dla mnie to spore zaskoczenie, bo gdyby ktoś zapytał mnie o ulubione postaci z Marvela, Elektra Natchios nie znalazłaby się w pierwszej dwudziestce. Nawet pomimo ogromnej sympatii do tych chwil, gdy jeszcze za czasów swojej świetności za pisanie o niej zabrał się Frank Miller (poza Daredevilem również genialne Elektra żyje! i Elektra. Assassin), nie wpisała mi się w pamięć również przy okazji całkiem świeżego runu o Śmiałku pisanego przez uwielbianego przeze mnie Chipa Zdarsky’ego. Teraz, za sprawą komiksu wobec którego nie miałem żadnych oczekiwań, zapamiętam Elektrę na nieco dłużej.

To częściowo dlatego, że wyróżniać się w gronie średniaków jest stosunkowo łatwo. Dotychczasowe komiksy wydane w stylu monochromatycznej czerwieni nie były może kiepskie, ale za graficznym gimmickiem często nie stało nic więcej, a i on bywał słabo zrealizowany. Co tym razem potoczyło się inaczej? Teoretycznie nic, bo ponownie dostajemy dwanaście bardzo krótkich historii, w których brakuje miejsca na rozwinięcie scenariusza, a spojrzenie na bohaterkę jest jednolite i nieco przestarzałe zresztą. To Elektra w roli najostrzejszego sztyletu w uniwersum Marvela, zabójczyni skupiona na celu, skuteczna, zdeterminowana i zmysłowa, bo odrobina fanservice’u przecież być musi.

Wszystko pięknie, ale ułożenie tych kadrów uruchamia moje OCD.
Wszystko pięknie, ale ułożenie tych kadrów uruchamia moje OCD.

No dobra, trochę nakłamałem. Umieszczam ten tom na szczycie kolekcji czarno-biało-truskawkowej, ponieważ wyjątkowo skutecznie udało się tu wielu autorom wcisnąć odrobinę głębi w charakter postaci pomimo tak ograniczonego obszaru do tańca. Osiągnęli to prostym sposobem, bo gdy za cel postawimy sobie konkretnie opowiedzenie czegoś o Elektrze, da się to zrobić za pomocą nawet kilku stron wypełnionych wygibasami, wirującymi ostrzami i juchą. Już pierwszy fragment autorstwa Charlesa Soule’a doskonale ukazuje to podejście, chociaż są lepsze i to nie tylko dlatego, że nie rysował ich Mark Bagley (przypominam, nie przepadam za nim). Declan Shalvey na przykład napisał historię jeszcze krótszą i prostszą, ale dobitniej przekuwającą żywą akcję w drobne character study.

Jedne z lepszych ilustracji w albumie. Elektra od From Software.
Jedne z lepszych ilustracji w albumie. Elektra od From Software.

Największych sztosów jest pięć. Pierwszy wybór jest kontrowersyjny, bo skrajnie pop-artowa graficznie wizja Paula Azacety dotyczy rozterek targających Elektrą w wyniku namiętności. Seksualizacja? Minimalnie, miłość w historii tej postaci zawsze miała ogromne znaczenie, a tu temat potraktowany jest z elegancją. Poza tym fragmentem, nie wchodząc za bardzo w spoilerowate szczegóły, doceniam Vérité, czyli bardzo subtelny thriller od Ala Ewinga, dwie historie w duchu wschodnim (obowiązkowe już w tych kolekcjach) i przesycone duchem pulpowego ninjutsu Spotkanie autorstwa ojca pewnych nastoletnich żółwioludzi, Kevina Eastmana. Szczerze psioczyć mogę tylko na cholernie nieczytelny narracyjnie fragment od Ann Nocenti i zdecydowanie zbyt trykociarskie zagranie Matthew Rosenberga.

Tak, Greg Land, niestety.
Tak, Greg Land, niestety.

Może z rozpędu motywowanego ogólnym zadowoleniem, ale graficznie też znalazłem tu sporo powodów do satysfakcji. Największą zbrodnią albumu jest zdecydowanie zaangażowanie Grega Landa, mistrza kalkowania samego siebie, innych rysowników i kadrów z pornoli. Facet, w dodatku do swoich typowych grzechów, nie miał też absolutnie żadnego pomysłu na zagranie czerwienią, choć w sumie nie wiem, czy to nie wina odpowiedzialnego za kolor Franka D’Armaty. Na szczęście cała reszta tomu jest super, może z wyjątkiem wspomnianego już fragmentu od Ann Nocenti rysowanego przez Frederico Sabbatini. Nie mój styl, taki webcomic z DeviantArta. Poza nimi mamy absolutnie bezbłędnego w sztuce sekwencyjności Grega Smallwooda, spektakularnie szczegółowe i dynamiczne cartoony od Simone D’Armini, subtelnie plastyczną delikatność Peach Momoko i pulpową klasykę komiksu spod ołówka Leonardo Romero. Nawet w ramach tej serii, zawsze odznaczającej się ogromną różnorodnością, Elektra dostała ekipę artystyczną pełną sław o skrajnie różnych, wyrazistych stylach. To naturalne, że każdy znajdzie tu coś, co mu się nie podoba, ale całokształt powinien zadowolić większość. Nie wiem tylko, dla kogo Marvel wciąż angażuje tego zasranego Langa.

Na pocieszenie po Landzie, genialny Smallwood. Greg Gregowi nierówny.
Na pocieszenie po Landzie, genialny Smallwood. Greg Gregowi nierówny.

Głupio trochę brać czwarty tom serii, jeśli poprzednie nie przypadły nam do gustu, ale moja surowa opinia na temat poprzednich trzech albumów jest, z tego co widziałem, nieszczególnie popularna wśród zwykłych odbiorców. Polecam więc, ze sporym zastrzeżeniem – powyższe zachwyty może ukryły nieco fakt, że wbrew swoim słowom ze wstępu przeróżnych „ale” zgłosiłem całkiem sporo. Elektra: Czerń, Biel i Krew to nadal średniak, jak jej młodsze wydawniczo rodzeństwo, rozrywkowe ninja-trykoty z typu tych nieco tylko mroczniejszych. Marvelowi udało się tym razem jedynie dobrać autorów i artystów, którzy swoimi pomysłami wynieśli zbiór prostych historyjek na nieco wyższą półkę przeciętności. Można brać, nawet jeśli nie macie innych pozycji z serii o dziwo nie wydajnej w ramach współpracy reklamowej z Black Red White. Nacieszcie się względną jakością przed następnym tomem. 

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Elektra: Czerń, Biel i Krew
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Charles Soule, Leonardo Romero, Declan Shalvey, Peter David, Al Ewing, Greg Smallwood, Ann Nocenti, Paul Azaceta, David Pepose, Matthew Rosenberg, Peach Momoko, Kevin Eastman, Freddie E. Williams
Rysunki: Mark Bagley, Leonardo Romero, Simone d’Armini, Greg Land, Rod Reis, Greg Smallwood, Federico Sabbatini, Paul Azaceta, Danilo Beyruth, Alberto Alburquerque, Peach Momoko, Kevin Eastman, Freddie E. Williams
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 29.09.2022
Liczba stron: 152
ISBN: 978-83-66589-96-4

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Filmowiec
5 miesięcy temu

Jak to można lubić komiksy 😀 ale artykuł miło się czytało 🙂

Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
To już czwarty tom z serii Czerń, Biel i Krew, a zarazem pierwszy, który spodobał mi się bez jakiegoś większego „ale”. Dla mnie to spore zaskoczenie, bo gdyby ktoś zapytał mnie o ulubione postaci z Marvela, Elektra Natchios nie znalazłaby się w pierwszej dwudziestce....Gwiazda kolekcji. Recenzja komiksu Elektra: Czerń, Biel i Krew
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki