SIEĆ NERDHEIM:

Wnętrze foliowej czapki. Recenzja komiksu Departament prawdy, tom 3: Wolny kraj

Muszę jakoś sobie usprawiedliwić istnienie tej recenzji, bo trzecie z rzędu (prawie) bezkrytyczne lizanie tyłka Jamesowi Tynionowi to marnotrawstwo przestrzeni w internecie, a Departament prawdy ani trochę nie traci na jakości, wręcz przeciwnie. Na szczęście na przestrzeni tekstów o dwóch poprzednich tomach wypociłem już wszystkie żale na temat swojego podejścia do foliarstwa i teraz mogę poświęcić się odpowiedzeniu na najważniejsze pytanie – czemu koniecznie musicie tę serię przeczytać i co, moim zdaniem, czyni fikcję naprawdę wartą uwagi.

Trójeczka to ciekawy tom, bo nie zbiera zeszytów tak do końca chronologicznie. To kolekcja tematyczna, teoretycznie ciąg dalszy z dodatkiem kilku wątków wcześniej pominiętych, a wszystko to pod wspólnym szyldem – ekspozycja. Zanim jednak spluniecie na ziemię z pogardą, muszę was uspokoić – choć poprzednio intensyfikacja wykładania kawy na ławę kapkę mi przeszkadzała, to teraz poznawanie mechanizmów i historii tytułowego departamentu wydało mi się nie tylko potrzebne, ale i ogromnie fascynujące. Nasz protagonista, Cole Turner, zszedł chwilowo na drugi plan na rzecz Lee Harveya Oswalda, czyli (prawie) najbardziej ciekawej postaci i zabiegu narracyjnego w serii wypełnionej kapitalnymi pomysłami.

Rysowane przez Elsę Charretier, urokliwe.

Zabawa w samodzielne odkrywanie podjętych przez Tyniona tematów jest niemalże tak samo pasjonująca, jak stopniowe łączenie tych foliarskich kropek (też zresztą mistrzowsko wsparte przez scenariusz) ale trochę wam zdradzić muszę. Pamiętam durną zabawę z lekcji informatyki w szkole, gdzie losowaliśmy randomowy artykuł na Wikipedii i sprawdzaliśmy, ile kliknięć nam zajmie dotarcie do Hitlera. James Tynion w Departamencie prawdy robi właściwie to samo, po prostu bierze sobie pozycje z największej encyklopedii teorii spiskowych (oczywiście naprawdę istnieje książka The Big Book of Conspiracy Theories), ustawia je obok siebie i usiłuje je połączyć, wykonując jednocześnie między nimi jak najmniejszą ilość fikołków logicznych. Bajer polega na tym, że właściwie zawsze udaje mu się to zrobić z minimalnym wysiłkiem, szybko i sprawnie, nie wywala się przy saltach narracyjnie i nie rozwala przy tym wewnętrznej logiki swojego uniwersum. Fikcja jest tutaj tak bliska rzeczywistości jak to tylko możliwe.

Robi to szczególne wrażenie, gdy mamy przecież do czynienia z takimi bzdurami jak faceci w czerni, Człowiek Ćma i towarzyszący mu Smiling Man, tak w zastępstwie za Wielką Stopę z tomu poprzedniego. Tynion obok zupełnie odklejonych szurań kryptydowych umieszcza bez zawahania bardziej poważne przyziemne paranoje, kwestie kosmicznego wyścigu między ZSRR i USA, Nixona i ostatecznie nawet Nierządnicę z Babilonu, a wszystko zamyka obrazoburczy nawias spajający gnozę, katolicką tradycję i pierwotną cielesność ludzkiej natury. To by jednak nie wystarczyło, samo błyskotliwe scalenie całokształtu światowej noosfery spiskowej dałoby nam najwyżej żurnalistyczną w naturze drwinę z ludzi podatnych na wpływy wszelkich prawd ukrytych. To nie byłaby ciekawa historia i zdecydowanie nie byłby to thriller.

A to już rysował Tyler Boss, moje ulubiene w tomie.

Oczywiście ogromnie istotnym aspektem jest wyjątkowa charakterystyka świata przedstawionego, to właśnie tajna amerykańska agencja do spraw fasadowych jest fundamentem fabuły wzmocnionym dodatkowo przez świetnie napisanych bohaterów pierwszo i drugoplanowych oraz antagonistów jak ta baba z krzyżami na oczach i straszydło z pentagramem na mordzie. Trzeci tom wprowadza też niezbędne rozwinięcia podjętych wcześniej wątków, dopowiada fakty na temat kilku bardzo interesujących postaci i kuje nadal wciągającą intrygę. To jednak wciąż nie jest ten aspekt, który czyni z Departamentu prawdy fikcję skrajnie udaną. Biegając radośnie po krainach eskapizmu, musimy mieć bowiem jakąś kotwicę – okno na prawdziwy świat, które pozwoli nam zespoić fantazję z bardziej zrozumiałymi wątkami codzienności. Często dostajemy w tym celu postać everymana, takiego gościa, co to się z nim identyfikować można. Brak Cole’a w trzecim tomie uświadomił mi dobitnie, że to nie takimi klockami bawi się Tynion. Głównym bohaterem tego komiksu jest świat przedstawiony i też on jest naszym łącznikiem z dziwactwami, choć sam jest nimi wypełniony. Te tony ekspozycji działają, bo odnoszą się w równym stopniu do dziwacznego uniwersum tego komiksu jak i do naszej egzystencji, do mechanizmów kierujących opinią publiczną i kreujących to, co uważamy na co dzień za prawdę. Tak, mówiłem o tym już w recenzjach tomów poprzednich, ale tym razem nawet mocniej czuć tę niesamowitą uniwersalność wymysłów Tyniona. Składając swoje dziwaczne klocki w całość, formuje zarazem sensowny obraz swojej kreacji i nieustanny komentarz na temat siły propagandy, wierzeń oraz władzy, jaką daje kontrolowanie tych sił.

Brzmi cholernie pretensjonalnie? Zgadzam się, ale jakimś cudem tego nie czułem przy lekturze. Powaga w opór, dojrzała narracja, a mimo wszystko wchodzi gładko. Departament prawdy potrafi bowiem, jakimś cudem, nie traktować się zbyt poważnie. Nie mam pojęcia, jak to się Tynionowi udało.

Pofilozofowałem sobie, więc mogę teraz na spokojnie pogadać o tym, co oczy faktycznie widzą. Niby powinienem być niezadowolony, bo przy poprzednich tomach rysunki Martina Simmondsa chwaliłem nawet bardziej od fabuły, której i tak biłem przesadnie intensywne pokłony, a tu nie ma go wcale. Trafia się nawet zeszyt rysowany przez Johna J. Pearsona, którego totalnie pomyliłem z Simmondsem właśnie, bo to również niesamowicie utalentowany artysta ze szkoły stylu podpatrującego mocno Dave’a McKeana i Billa Sienkiewicza (może nawet bardziej).

No i John J. Pearson. Mówiłem, że jak McKean?

Cała reszta albumu to jednak prostsza i bardziej tradycyjna komiksowo pulpa zamknięta w twardych konturach. Zaczyna się od lekko kreskówkowej roboty Elsy Charretier, której urokliwa kreska przypomniała mi rysunki mistrza Tima Sale’a. Potem jest Tyler Boss (bardziej realistycznie, ale wciąż komiksowa tradycja), David Romero (tu porzucamy na chwilę kadrową narrację) i psychodela w wykonaniu Alison Sampson (genialne kolory od Jordie Bellaire). Jorge Fornés zamyka ten tom w stylu łączącym dokonania pierwszej dwójki wspomnianych w tym akapicie artystów. Taka bardzo wczesna amerykańszczyzna z nurty detektywistycznej grozy. Wszystko trzyma bardzo wysoki poziom i nawet jeśli brakuje fajerwerków, to chwila oddechu od mocno abstrakcyjnej bazgraniny Simmondsa mi nie przeszkadza. Pasuje to jak ulał do retrospekcyjnego charakteru tego tomu.

Wątpię, bym na etapie trzeciego już albumu w serii musiał jeszcze kogokolwiek przekonywać, ale tak dla pewności – musicie przeczytać Departament prawdy. Tynion ogólnie utalentowanym scenarzystą jest, ale w celu napisania tej serii chyba sprzedał duszę diabłu (temu babilońskiemu). Trudno mi uwierzyć, że ciągle udaje mu się utrzymać tak zajmującą, wielowarstwową narrację przy jednoczesnym żonglowaniu trzeźwym komentarzem społeczno-politycznym i niezliczonymi odniesieniami do tej fikcji, która niesie się na językach częściej niż na drukowanych stronach i celuloidzie. Jestem całkowicie przekonany, że za kilkanaście lat ten tytuł będzie wspominany jako jeden z absolutnych klasyków obecnej dekady.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Departament prawdy, tom 3: Wolny kraj
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: John J. Pearson, Elsa Charretier, Tyler Boss, David Romero, Alison Sampson, Jordie Bellaire, Jorge Fornés, Martin Simmonds
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: thriller, tajemnice, sci-fi
Data premiery: 22.03.2023
Liczba stron: 183
ISBN: 978-83-8230-403-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Muszę jakoś sobie usprawiedliwić istnienie tej recenzji, bo trzecie z rzędu (prawie) bezkrytyczne lizanie tyłka Jamesowi Tynionowi to marnotrawstwo przestrzeni w internecie, a Departament prawdy ani trochę nie traci na jakości, wręcz przeciwnie. Na szczęście na przestrzeni tekstów o dwóch poprzednich tomach wypociłem już...Wnętrze foliowej czapki. Recenzja komiksu Departament prawdy, tom 3: Wolny kraj
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki