SIEĆ NERDHEIM:

Druga salwa. Recenzja komiksu Bloodshot Odrodzenie #1: Kolorado

KorektaKoszmar

Bloodshot Odrodzenie okładka

Zdradzę słabo skrywany sekret: prawdziwy renesans mojego zainteresowania komiksami przypadł mniej więcej na początek 2016 roku. Z uporem maniaka starałem się nadrobić przegapione lata, zapoznając się jednocześnie ze względnymi nowościami. W tamtym okresie naprawdę ciężko było przeoczyć obecność na rynku komiksowym Jeffa Lemire’a. Rozkwit kariery autora takich tytułów jak Moon Knight z 2016 roku, Animal Man vol. 2 czy genialny Old Man Logan udzielił się również mnie – nikt wtedy nie pisał tylu topowych serii. Wtedy też wpadło mi w ręce oryginalne, anglojęzyczne wydanie Bloodshot Reborn, a za nim w ślad poszła reszta nowego dla mnie uniwersum Valiant Comics. W najskrytszych marzeniach nie śmiałem przypuszczać, że ponad dwa lata później będę trzymał w rękach polskie tłumaczenie tego tytułu, a to przecież dopiero początki planów Wydawnictwa KBOOM.

Bloodshot Odrodzenie jest bezpośrednią kontynuacją wydanego wcześniej komiksu Waleczni (jeśli nie czytaliście, to uwaga, będą spoilery). Skupia się, jak zresztą tytuł sugeruje, na losach Valiantowej alternatywy dla Wolverine’a – bladoskórego superżołnierza o pseudonimie, ekhem, “Krwistrzał” (tłumaczenie własne, humorystyczne), którego klatka piersiowa przyozdobiona jest kółeczkiem zwodniczo przywodzącym na myśl flagę Japonii. Na skutek działań tragicznie zmarłej, młodej geomantki został “uleczony” z wypełniających jego krew nanitów i stara się odnaleźć swoje miejsce na świecie jako normalny człowiek. Sprawę utrudniają mu poważne zaburzenia psychiczne i halucynacje przybierające postać wspomnianej już superbohaterki i Bloodsquirta – kreskówkowej wizualizacji jego prawdziwej, zabójczej natury. Psychodeliczną sielankę w zapuszczonym motelu ostatecznie przerywa mu informacja o masowym mordzie dokonanym przez wariata o zaskakująco znajomym, białoskórym wizerunku. Szybko okazuje się, że małe robociki z jego krwi nie do końca obróciły się w nicość.

Bloodshot Odrodzenie 01

W pierwszej kolejności wspomnę o lekkim zgrzycie. Jak już mówiłem, oryginalną wersję tego komiksu czytałem jeszcze przed lekturą Walecznych. Dosyć łatwo było sobie poukładać w głowie sensowne teorie na temat poprzednich wydarzeń. Teraz już jednak mam pewność – uczucie między Bloodshotem i aktualnie wąchającą kwiatki od spodu geomantką wyeskalowało strasznie szybko. Może nie jestem romantykiem, a miłość od pierwszego wejrzenia między modernistyczną druidką i transhumaniczną maszyną do zabijania jest jak najbardziej możliwa. Niestety miałem wrażenie, że pomiędzy jednym i drugim komiksem brakuje jakiegoś ważnego fragmentu historii. Poza tym mankamentem, Bloodshot Odrodzenie jest wciągającą, choć w pewnym zakresie bardzo typową historią. Bohater dręczony przez swoje grzechy stopniowo zdaje sobie sprawę z tego, jak wielka odpowiedzialność na nim ciąży, przez nieporozumienie trafia na celownik organów ścigania i zakochuje się w młodej, pozbawionej celu w życiu dziewczynie. W międzyczasie strzela, łamie karki, dźga narkomanów nożem i toczy wewnętrzną walkę z nieuchronnym powrotem do swojej mrocznej natury.

Bloodshot Odrodzenie 02

Na szczęście Lemire, jak to on ma w zwyczaju, urozmaicił wszystkie wątki wyraźnymi wizualizacjami sfery psychicznej. W efekcie robi się z tego stosunkowo brutalne superhero, o charakterze Punishera na sterydach z lekkim sznytem thrillera technologicznego i wszechobecnymi wędrówkami w podświadomość skażoną stresem pourazowym. Dobudowywanie drugiego, a czasem nawet trzeciego dna do prostych fabuł jest zwykle asem w rękawie tego scenarzysty, i tym razem również okazuje się elementem decydującym o przyjemnej lekturze tytułu. Drugim filarem sukcesu Lemire’a jest moim zdaniem umiejętność pisania naturalnych, wiarygodnych postaci w okolicznościach, które do tych przymiotników zupełnie nie pasują. Tytułowy bohater Odrodzenia, pomimo rozterek, nie wpada w tendencje do bycia męczącym, wiecznie narzekającym uosobieniem rozczarowania. Własną, wyrazistą osobowość dostają postaci poboczne, młoda, pracująca dla policji empatka, a nawet nieustannie towarzysząca Bloodshotowi para humanoidalnych omamów. Drobne szczegóły, takie jak mały przejaw wrażliwości od podstarzałego detektywa-tradycjonalisty, umożliwiają czytelnikowi uwierzenie w to, co dzieje się na kadrach.

Bloodshot Odrodzenie 03

Oczywiście niesamowicie istotne jest nie tylko to, co się dzieje, ale również sposób, w jaki zostało to zobrazowane. Scenarzysta jest jedynym, okładkowym członkiem zespołu odziedziczonego przez Bloodshot Odrodzenie po Walecznych, ale ta zmiana wyszła na dobre. Stosunkowo stonowane i uniwersalne rysunki Paolo i Joe Rivery ustąpiły miejsca (głównie) znacznie bardziej dynamicznej i szczegółowej kresce Mico Suayana, dopasowanej perfekcyjnie do brutalnego, wypełnionego akcją komiksu. Nie podobały mi się jedynie momenty, w których mimika twarzy ocierała się o bezczelny tracing zdjęć. Ostatni, najbardziej psychodeliczny z pięciu zeszytów zawartych w tym albumie zilustrowali wspólnie Raul Allen i Patricia Martin. Zestawienie ich dwóch, całkowicie odmiennych styli i palety barw perfekcyjnie dobranych przez Borja Pindado pozwoliło osiągnąć efekt przyćmiewający drobiazgowość Suayana. Jeśli dobry komiks poznaje się po tym, jak się kończy, to kontrast między wyrazistymi konturami rzeczywistości i pozbawioną czarnych granic mozaiką kolorowych urojeń okazał się doskonałym sposobem na zamknięcie tomu w wizualnie zadowalający sposób.

Bloodshot Odrodzenie 04

Być może trochę utopiłem recenzję w superlatywach, ale pierwszy tom nowego Bloodshota to niewiele więcej niż naprawdę porządne i świetnie narysowane superhero. Kolejne potwierdzenie faktu, że nazwisko Lemire’a na okładce jest gwarancją skutecznego wywindowania satysfakcji z kontaktu z dosyć prostą fabułą. Brakuje trochę sumeryjskiego mistycyzmu, który dodał jakości naciąganej historii przedstawionej w Walecznych, ale skutecznie zastąpiło go mordobicie mocno naznaczone psychologią. Niemalże bezbłędne tłumaczenie (nie wszystko trzeba spolszczać na siłę, pochwalam tę decyzję) pomogło mi wchłonąć te 140 stron w oka mgnieniu i utwierdziło mnie w przekonaniu, że zarówno Wydawnictwo KBOOM, jak i historie spod szyldu Valiant Comics zasługują na moją (i waszą, serio) dalszą uwagę.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Bloodshot Odrodzenie #1: Kolorado
Wydawnictwo: Valiant Comics / Wydawnictwo KBOOM
Autorzy: Jeff Lemire, Mico Suayan, Raul Allen, Patricia Martin
Typ: komiks
Data premiery: 11.2018
Liczba stron: 140

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + porywająca akcja<br /> + przekonujący bohaterowie<br /> + nienachalne drugie dno<br /> + skuteczna zachęta do dalszego kontaktu z uniwersum</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – stosunkowo schematyczna historia<br /> – szybka eskalacja związków?</p>Druga salwa. Recenzja komiksu Bloodshot Odrodzenie #1: Kolorado
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki