SIEĆ NERDHEIM:

Kelner, w mojej zupie pływa Conan Barbarzyńca. Recenzja komiksu Avengers: Bez drogi do domu

KorektaJustin

Tytuł komiksu to przypadkowa zbieżność z nowymi przygodami pajęczaka na dużym ekranie, za to tył okładki nie pozostawia złudzeń, na temat głównej atrakcji tomu – „Avengers spotykają Conana”. Czy obecność Cymmeryjczyka jest jedynym, co ta pozycja ma do zaoferowania?

Zespół trzech scenarzystów i trzech rysowników, reklamowanie się Conanem i specyficzna ekipa głównych bohaterów, taka, że ni w pięć, ni w dziesięć… gęsta ta zupka, pełna wszystkiego, więc miałem spore wątpliwości, otwierając nową historię z linii Marvel Fresh. Bez drogi do domu stanowi kontynuację Avengers: Nie poddamy się i wrzuca nas w pokłosie rozgrywki między Grandmasterem a Pretendentem. Na skutek kosmicznej gry Ziemia chwilowo opuściła orbitę swego słońca, co zerwało antyczne więzy pętające grecką boginię Nyx. Żądna zemsty pani Nocy zarzuca całun ciemności na wszechświat i jeśli nie zostanie powstrzymana przed zebraniem rozrzuconych po uniwersum fragmentów swojej duszy, ciemność pochłonie wszystko i przekształci na nowo.

Mamy więc epicką skalę i mocną antagonistkę z prostym celem, choć dającym dużo pretekstów do skakania po kosmicznych zakątkach świata Marvela. Postać Nyx i jej upiorne potomstwo (Hypnos, Apate, Dolos oraz nieludzka Oizys) zostali fantastycznie zaprojektowani. Eteryczni, humanoidalni, acz wchodzący w dolinę niesamowitości, tworzą zapadający w pamięć zestaw antagonistów. Monstrualna, wypaczona Oizys tylko podkreśla niesamowite wrażenie reszty rodzinki. Powstrzymanie ich to nie lada zadanie specjalne, do którego znana z poprzedniej części Wojażerka zbiera ekipę mocarzy: Scarlet Witch, Visiona, Spectrum, Hulka oraz Herkulesa, osobiście zaangażowanego z powodu krwawych wydarzeń na Olimpie. Do nich, trochę na gapę, dołączają się Rocket Racoon i Hawkeye, który ma sporo do wyjaśnienia sobie z Hulkiem a propos pewnej strzały w głowie.

Herkules w Nowym Jorku – bo gdzie indziej w świecie Marvela [źródło: Egmont]

Podróż i zderzenia z rodziną Nyx stanowią mocne strony komiksu. Zobaczymy krainy snów, antyczną bibliotekę bogów i odwiedzimy jedną z żywych planet, spełniającą każde pragnienie. Same superbohaterskie rozróby są wzbogacone raz, że kreatywnym rozwiązaniem użycia potężnych mocy naszych bohaterów (przeciw bóstwom mogą dosłownie zaszaleć, co bardzo raduje zielonego giganta), a dwa wojną psychologiczną – dzieci nocy są wcieleniem zdrady, oszustwa i żałości, bezlitośnie bombardują herosów negatywnymi uczuciami, zmuszając ich do konfrontacji z własnymi słabościami. Rysownicy nie zawodzą w przedstawieniu odpowiedniego poziomu tych starć, za to ze scenariuszem… bywa różnie.

Wydaje mi się, że trochę sprawdza się tu sens przysłowia „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. Duży jest zarówno zespół zaangażowany w stworzenie komiksu, jak i drużyna naszych bohaterów stanowiąca faktyczną zupę zrobioną ze składników z odmiennych spiżarni. Z rozdziału na rozdział poziom dialogów skacze, co szczególnie uwydatnia się przy wewnętrznych walkach herosów, stanowiących lwią część starć z bogami ciemności. Najwięcej dobrego mogę powiedzieć o narracji Bartona i Herkulesa – ten pierwszy mierzy się z lękiem przed nowym, Nieśmiertelnym Hulkiem (szczęśliwie zachowano jego grozę z solowej serii Ewinga, acz przytemperowano brutalność) i swoim słabnącym ciałem, zmuszanym do walki z nadludźmi. Do tego fani otrzymują w końcu satysfakcjonującą konfrontację między Hawkeye’m a Bannerem. Herkules za to walczy wciąż z licznymi wewnętrznymi demonami, z Cliffem zaś łączy go wątpliwość, czy zasługuje  na tytuł Avengersa. Z kolei czuję, że na temat człowieczeństwa, spajający wątek Visiona i Spectrum, trochę zabrakło miejsca. Momentami jest płytki i wtórny w wykonaniu syntoida, zaś filozoficzne rozważania Moniki kończą już w tym tomie, a to zdecydowanie zbyt szybko w porównaniu do tego, jaką skalę problemu nam zaprezentowano.

Moce ukazano widowiskowo i odpowiednio epicko do walki z Królową Nocy [źródło: Egmont]

Na oddzielny, smutny akapit zasługuje Rocket Racoon. Futrzak o wybuchowym charakterze pojawia się  na doczepkę i gdyby usunąć go z fabuły, stracilibyśmy tylko elementy humorystyczne. Tę rolę spokojnie mogłyby wypełnić inne postacie. Otrzymujemy wprawdzie fragment jego traumatycznej przeszłości, ale niewiele z tym zostaje zrobione. Czy w takim razie żarty z udziałem szopa są warte uwagi? Niestety, wpisują się w typowy zestaw tekstów Rocketa, znany szerzej z filmu Strażnicy Galaktyki. Jeśli jakkolwiek kojarzycie tego zwierzaka, to możecie niemal w ciemno zgadywać jego odzywki i gagi.

Dużo lepiej wypadają antagoniści. Nyx nie jest szczególnie ikoniczną postacią w uniwersum, ale trio scenarzystów pokazuje, ile tkwi w niej potencjału. Wyjątkowo spodobała mi się część czwarta, w której przytoczana zostaje jej historia w relacji z resztą Olimpu w jego marvelowskim ujęciu. Sean Izaakse rysuje kadry pasujące do epopei, podkreślane mistrzowskimi kolorami Marcio Menyza – czerń towarzysząca Nyx robi piorunujące wrażenie, podkreśla negatywne uczucia, z których rodzą się jej dzieci i ani przez chwilę nie sprawia wrażenia pustej albo statycznej. Do tego w tym rozdziale otrzymujemy jedne z najlepszych walk w tomie – te toczące się w przeszłości między bóstwami, oblężenie prowadzone przez Hypnosa, jak i starcie Avengers w kosmicznej bibliotece.

Jest klimat! [źródło: Egmont]

Wreszcie, nie przedłużając – w komiksie jest Conan. Niespodzianka! Zapewne jego występ w świecie Domu Pomysłów był bardziej zaskakujący i widowiskowy, gdy Bez drogi do domu wychodziło w zeszytach na zachodzie. Sam mam ambiwalentne uczucia co do jego udziału. Conana lubię. Mścicieli lubię. Gdyby jednak ktoś mnie wcześniej zapytał, co sądziłbym o takim crossoverze, to powiedziałbym, że byłby na mojej liście najbardziej bezsensownych w dziejach. Czy jednak działają razem? To już muszę każdemu zostawić do własnej oceny. W superbohaterskiej zupie, którą są Avengers, Conan wcale się nie wyróżnia obok kolorowych przebierańców, co dla mnie jest jednocześnie wadą (marnowanie jego postaci) i zaletą (da się go łyknąć bez wykrzywienia gęby, a nawet potrafi smakować lepiej od reszty składników). Wątek toczący się w Howardowskim świecie, gdzie trafia Wanda, jest mimo to przyjemną odskocznią od trykociarskiej rozpierduchy, zwłaszcza że Jim Zub miał już doświadczenie z tą postacią, co wykorzystuje w pełni. Ten fragment wpisuje się elegancko w mitologiczną otoczkę Nyx i szczerze żałowałem, że nie został pociągnięty dalej, nim Barbarzyńca zaczął wymachiwać toporem u boku naszych starych znajomych.

Zupełnie miłym zaskoczeniem było zaś zakończenie. Superbohaterowie są praktycznie współczesnymi mitami i Bez drogi do domu oferuje finał w skali eposu, składając wielki hołd całej historii komiksów Marvela i odpowiadając na pytanie, co to znaczy być bohaterem. Zwieńczenie fabuły było bardziej niespodziewane niż Conan zza krzaka i powitałem je z wielkim bananem na twarzy.

Nie bawiłem się źle, czytając nowe przygody Avengers. Komiks ma swoje wady, szczególnie pod kątem nierównej pracy scenarzystów, a czasem i rysowników (kilkukrotnie pomylono płeć Apate, szczęśliwie w mało znaczących scenach), ale oferuje też kilka perełek, jak zobrazowanie przeszłości Nyx i równie epickie co ciepłe zamknięcie historii. Niezależnie od osobistych preferencji, udział Conana Barbarzyńcy z pewnością przyciąga wzrok, a Hiperboryjskie rozdziały są przyjemną lekturą same w sobie, ale nie jest to jedyną atrakcją tomu. Avengers: Bez drogi do domu nie znajdzie się na szczycie moich komiksowych list, ale nie żałuję czasu spędzonego w tej kosmicznej podróży.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Avengers: Bez drogi do domu
Tytuł oryginału: Avengers: No road home
Wydawnictwo: Egmont
Scenariusz: Mark Waid, Al Ewing, Jim Zub
Rysownicy: Paco Medina, Sean Izaakse, Carlo Barberi
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Gatunek: komiks amerykański
Data premiery: 19.01.2022
Liczba stron: 268
ISBN: 978-83-281-5281-6

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Pod obliczami maski trifaccia kryje się student dziennikarstwa, dumny koci tata, a także pasjonat mitologii greckiej oraz wielu aspektów popkultury. Jak Cerber strzegę swojej kolekcji gier, książek, komiksów, figurek Transformersów i Power Rangers. Kiedy tylko jest szansa, oddaję się urban exploringowi z ekipą Pniak, po drodze próbując głaskać uliczne sierściuchy. Najczęściej gram z padem lub kostkami w garści. Piszę, słuchając muzyki ze starą duszą, a kawałek serca bije w Wenecji.
Tytuł komiksu to przypadkowa zbieżność z nowymi przygodami pajęczaka na dużym ekranie, za to tył okładki nie pozostawia złudzeń, na temat głównej atrakcji tomu – „Avengers spotykają Conana”. Czy obecność Cymmeryjczyka jest jedynym, co ta pozycja ma do zaoferowania? Zespół trzech scenarzystów i trzech rysowników,...Kelner, w mojej zupie pływa Conan Barbarzyńca. Recenzja komiksu Avengers: Bez drogi do domu
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki