Zaskoczył mnie ten komiks. Właściwie w każdym aspekcie, gdyż sądząc po okładce spodziewałem się jakiegoś fantasy. Sięgnąłem po tę pozycję skuszony sławą scenarzystki – Margaret Atwood. Autorka jednej z najważniejszych książek świata – Opowieści podręcznej – wywinęła mi jednak niezły numer. Wydanie poprzedzone jest długim wstępem twórczyni, w którym opisuje ona okoliczności jego powstania, swój pogląd na rysunkowo-tekstowe medium oraz swą fascynację kotami. Bo wielu pisarzy to kociarze – jak Lovecraft, Kres czy Gaiman – wszyscy oni nie kryją się ze składaniem hołdów czterołapym władcom ludzkości. Sądząc po surowych recenzjach w sieci, takie podejście do tematu nie wszystkim czytelnikom się spodobało – woleliby jakąś mroczną graphic novel będącą politycznym komentarzem do współczesności, a dostali… no właśnie, co?
Angel Catbird to zarazem komiks superbohaterski, urban fantasy, jak i edukacyjny. Na pierwszy rzut oka takie połączenie skazane jest na niepowodzenie – albo wyjdzie zbyt pompatycznie, zbyt belfersko bądź zbyt infantylnie. A tutaj – o dziwo – wszystko znajduje się na swoim miejscu – czyta się to bardzo płynnie i lekko. Całość jest mocno pulpowa, wręcz kampowa – autorzy bawią się językiem i popkulturą, dzięki czemu napotykamy Hrabiego Catulę, Octopussy czy Babushcat. Ten absurdalny klimat przypomina nieco przygody Madmana, którego poznałem przy okazji lektury The Dark HorseComics/DC: Superman; nasuwa się również skojarzenie z naszym rodzimym Ratmanem Niewiadomskiego.
Główny bohater – Strig Feleedus („felidus” – kumacie?) jest biochemikiem, pracującym nad substancją rozszczepiającą geny. Pewnego wieczoru, biegnąc za swoim zbiegłym sierściuchem, wpada pod samochód – wraz z czworonogiem oraz zbłąkaną sową. Z połączenia komórek człowieka, ptaka oraz kota powstaje nowy heros – Angel Catbird (Anioł Ptakot?). Później jest tylko zdziwniej i zdziwniej, jak powiedziałaby fanka Kota z Cheshire. Bohater zaczyna bowiem rozumieć ptasie trele oraz miauknięcia dachowców i przejawiać zgoła nieludzkie odruchy, jak choćby apetyt na intensywnie woniejącą rybę ze śmietnika. Odkrywa także, że może przybierać formę kocio-sowio-ludzkiej hybrydy. Spotyka również innych zmiennokształtnych, mogących przeistaczać się w koty i ptaki (bądź w homo sapiens). Zawiera znajomość z bywalcami klubu Catastrophe, a w szczególności z jednym kociakiem – Cate Leone, przy okazji pracującym w jego rodzimej korporacji. Nasi bohaterowie muszą zmierzyć się ze szczurzymi hordami, nasłanymi przez głównego antagonistę – szalonego naukowca, chcącego położyć swą łapę na formule serum pozwalającego tworzyć ludzko-zwierzęce hybrydy.
Jak widać, fabuła jest mocno odjechana, ale jakimś cudem nie miałka, za to radosna i bezpretensjonalna – w klimacie komiksów z czasów srebrnej ery, gdzie superbohaterowie akceptowali każdy, nawet najbardziej surrealistyczny pomysł twórców – również to zupełnie normalne, że na co dzień spotykamy osoby mogące rozmawiać ze zwierzętami i przybierać ich kształty. Angel Catbird nie jest nadęty, mroczny ani nachalnie dydaktyczny. Jak już wspomniałem – to lektura bardzo lekka, ale jednocześnie zapadająca w pamięć. Mam wrażenie, że twórcy (bowiem proces kreatywny nie przebiegał pod dyktando samej Atwood) bawili się konwencją, materią języka, popkulturą oraz samym tworzywem i ten nastrój zabawy udziela się czytelnikowi.
Mimo że całość ma być pozycją edukacyjną – promować akcję uświadamiającą dla właścicieli domowych kotów na temat ich wpływu na środowisko (szczególnie na zmniejszanie populacji ptaków), to historia na tym nie ucierpiała. Informacje, dotyczące czworonogów i skrzydlatych, nie są w żadnej mierze nachalne – pojawiają się pod właściwą opowieścią w formie krótkich, interesujących notek odsyłających po więcej wiedzy do internetu. Bohater w zamierzeniu twórczyni ma być jednością przeciwieństw – łączyć w sobie cechy naturalnych wrogów – kocich drapieżników i ich ptasich ofiar, ludzki pierwiastek z kolei ma służyć budowaniu czytelniczej perspektywy.
Jedyną rzeczą, do której mogę się przyczepić, jest niewielka objętość samej historii. Jakkolwiek wydanie liczy 136 stron, to na samą opowieść przypada zaledwie nieco ponad połowa. Resztę zajmują: wstęp, szkice koncepcyjne, komentarz kolorystki, a także kolekcja alternatywnych okładek. Na szczęście już w lutym 2017 będziemy mogli przeczytać kolejną część przygód bohatera, pod wiele mówiącym tytułem To Castle Catula.
Mam nadzieję, że Angel Catbird zostanie z nami na dłużej (zresztą Volume 1 urywa się w bardzo ciekawym momencie!). Na pewno ma szanse stać się jedną z moich ulubionych postaci, przypomina bowiem Ratmana, Madmana czy Kleszcza i może stanąć obok innych ulubionych sierściuchów – Catwoman, Kota Fritza czy Blacksada. Jeśli cenicie sobie nieco absurdalny, inteligentny humor oraz superbohaterów, którzy nie zawsze muszą ratować świat, to z pewnością na Angel Catbird się nie zawiedziecie.
Tytuł: Angel Catbird Volume 1
Scenariusz: Margaret Atwood
Rysunki: Johnnie Christmas
Kolory: Tamra Bonvillain
Wydawnictwo: Dark Horse Comics
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 120