SIEĆ NERDHEIM:

Pozytywne zaskoczenie. Recenzja Kapitan Marvel

KorektaDeneve

Lilavati:

Do Kapitan Marvel podchodziłam mocno sceptycznie. Trailer nie zachęcał, sugerując kolejny schematyczny, niewyróżniający się film akcji. Z przyjemnością muszę jednak powiedzieć, że jest to jedna z niewielu rzeczy, którą zepsuli twórcy. Film o Carol Danvers to kawał porządnej współczesnej rozrywki.

Kino superbohaterskie cierpi na niedobór czasu poświęcanego interesującym bohaterkom. Od czasu do czasu pojawiają się wyjątki w stylu Wonder Woman, to jednak tylko listek figowy mający za zadanie ukryć, że król jest nagi. Miło więc zobaczyć, że się to, jakkolwiek powoli i z wielkimi oporami, zmienia.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
Nick Fury (Samuel L. Jackson)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

Główny wątek nie jest zbyt skomplikowany. C-53, znana też pod nazwą Ziemia, to w realiach galaktyki zadupie. Tradycyjnie jednak to ona staje się polem kolejnego konfliktu – zwłaszcza że trafiająca tu uparta Vers chce robić wszystko po swojemu, a dowodzący nią Kree i ścigający ją Skrulle mają na ten temat inne zdanie.

Kapitan Marvel czysto na poziomie fabuły tak naprawdę nie jest zbyt interesującym czy oryginalnym filmem. To typowe kino rozrywkowe – dostajemy trochę opowieści o pochodzeniu bohatera, trochę humoru, walk i akcji. Zrealizowane jest jednak na tyle dobrze, że nie ma to znaczenia, bo można się po prostu dobrze bawić.

Gdybym miała opisać ten film dwoma słowami, byłyby to feminizm i nostalgia. Kapitan Marvel gra na sentymencie do lat 90., wzbudzając jednocześnie rozbawienie, choćby kiedy po raz kolejny czekamy, aż superważne dane załadują się na nienajszybszym sprzęcie, i przerażenie, na myśl, że moglibyśmy znów wrócić do użerania się z takim poziomem technologii, że przecież było to tak jeszcze niedawno.

Film jest zresztą generalnie pełen dość subtelnego humoru, przejawiającego się raczej w przekomarzankach i żartach sytuacyjnych, a nie tryskającego ripostami i wybuchami śmiechu niczym salwa z karabinu.

I wreszcie jest to produkcja o silnej kobiecie, a raczej kobietach – bo oprócz Carol mamy tu i jej przyjaciółkę Marie, samotną matkę i pilotkę, uroczą, żądną przygody córkę Marie, a także zajmującą się nauką doktor Lawson. Samo to jest dość oryginalne, natomiast Kapitan Marvel ucieka od najczęstszych motywów w jeszcze jednym aspekcie – nie pokazuje stawania się silną (co też bywa przecież ciekawe, nawet bardzo), ale bohaterkę, która była silna od zawsze, i to nie dlatego, że potrafiła kopać tyłki czy miała supermoce. Carol Danvers jest silna, ponieważ nie poddaje się bez względu na okoliczności. Ponieważ potrafi się przyznać do błędu, ale nie pozwoli, aby wpłynął on na jej życie.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
L to R: Leader of Starforce (Jude Law) and Carol Danvers/Captain Marvel (Brie Larson)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

I ponieważ nie musi nikomu swojej wartości udowadniać.

Carol wie, kim jest, i jaką ma wartość. Skończyła z pokazywaniem tego innym, z udowadnianiem, że jest równie dobra. Cokolwiek by o niej sądzili – nie musi.

Oprócz sympatycznych nowych bohaterek dostajemy wzbudzających ciepłe uczucia starych – nostalgię budzi też pojawienie się na ekranie Nicka Fury’ego i agenta Coulsona.

Nieco mniej schematycznie, przynajmniej w jednym przypadku, wypadają też powiedzmy-że-antagoniści, którzy dostają motywację inną niż „jestem zły, bo jestem zły i już” czy „jestem niepokalaną ofiarą cierpiącą za niewinność”. Oczywiście wciąż nie jest to bardzo głębokie, ale ostatecznie ten film to blockbuster, a nie arcydzieło – i choć również te pierwsze robią się coraz lepsze i ambitniejsze, łatwo przymknąć na pewne niedociągnięcia oko. Poza tym dostaniemy od niego to, co od typowego kina superbohaterskiego – widowiskowe moce, efektowne walki, nową technologię, bajeczne galaktyczne miasta, po prostu dobrą rozrywkę.

A poza tym jest tu kot, skrywający mroczną tajemnicę. Jeśli to was nie przekona, żeby tę produkcję zobaczyć, to już nie wiem, co.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
Left: Talos (Ben Mendelsohn)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

Ego:

Dla dość licznej grupy widzów Kapitan Marvel jeszcze na długo przed premierą była na straconej pozycji. Obawiano się, że pierwszy film w MCU z kobietą na pierwszym planie będzie manifestem feministycznym pełnym symbolicznego budowania przewagi jednej płci i degradowania drugiej. Na taki kierunek filmu w pewnym stopniu wskazywały nawet materiały promocyjne. Wbrew pozorom produkcja wcale nie uderzała w te klimaty. Kapitan Marvel to klasyczne kino superbohaterskie z porządnie zrealizowanym wprowadzeniem postaci, doprawione dużą dawką lekkiego humoru oraz delikatną nutką lat 90. Co jednak najważniejsze, Carol Danvers, nowy członek marvelowskiej rodziny, jest postacią w pewnym stopniu wyróżniającą się na tle pozostałych Avengersów i wcale nie chodzi tu wyłącznie o jej płeć.

Pierwsze sceny filmu przypominają o godzinach spędzonych z serią Mass Effect. Grupa wyszkolonych żołnierzy wyrusza na jedną z planet w celu skopania kilku tyłków i odbicia zakładnika. Niby wszystko jest w jak najlepszym porządku. Poznajmy nowy fragment uniwersum, częściowo nowe rasy oraz toczący się między nimi konflikt. Dość blisko pierwszego planu kręcą się postaci znane z jednego z poprzednich filmów. Mamy sporo świecidełek, całkiem fajne efekty, przewijające się w dialogach żarty… jednak czegoś ewidentnie brakowało. Przede wszystkim chyba głównej bohaterki. Vers (bo nie była to jeszcze Kapitan Marvel) na ekranie pojawiała się nieustannie, jednak wydawała się odrobinę (nawet bardzo) pozbawiona charyzmy, a swój charakterek prezentowała dość skromnie. Po prostu była trochę nijaka. Brie początkowo oferowała jedynie minę dobrej uczennicy, która pragnie być zbuntowana i niezależna, ale w obawie przed konsekwencjami, nie chce przeginać… a to nie napawało optymizmem.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
Maria Rambeau (Lashana Lynch)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

Bohaterka w końcu zalicza bolesny upadek na wygwizdowie wszechświata (nazywanym przez rdzennych mieszkańców Ziemią) i po strzepnięciu kurzu z ramion… cóż, niespecjalnie się zmienia. Kapitan Marvel nie przykuwa uwagi, brak jej pewnej charakterystycznej dla dotychczasowych superbohaterów przebojowości. Jest dość mocno wycofaną postacią. Nie jest to w żadnym wypadku „wina” Brie Larson i jej aktorskich umiejętności, a fabularnie uzasadniony zabieg (szczególnie widać to m.in. podczas sceny w odrzutowcu, gdy część bohaterów „łączy” dialog i przebieg kolejnych ujęć, a Kapitan, mimo że znajduje się tuż obok, jest w pewnym stopniu wycięta). Z wprowadzonych do historii retrospekcji dowiadujemy się, że Carol przez całe swoje życie była właśnie w taki sposób odcinana, co miało na nią ogromny wpływ, a my możemy dojrzeć efekty tego na ekranie.

W zasadzie to jeden z głównych plusów Kapitan Marvel. Dla odmiany mamy bowiem postać, która wyróżnia się z szeregu niemal jednakowych bohaterów-celebrytów, którzy, gdy tylko dostaną solowy film, zamieniają się w rozrywkowe i czarujące dusze towarzystwa. Danvers nie jest wzorem wszelkich cnót jak Rogers, nie jest błyskotliwa niczym Stark i nie sypie żartami z częstotliwością Star-Lorda. Swoją moc otrzymała na długo, zanim ją poznaliśmy, przez lata uczyła się nad nią panować, a mimo wszystko nadal nie jest do końca pewna siebie. Popełnia błędy, jest zamknięta w sobie i upada… i to często. Niewiele sobie jednak z tego robi. Jej siła płynie nie z promieni strzelających jej z kończyn, ale z charakteru. Jest twarda, ale pozostała w niej odrobina niepewności (a może to skromność). Na imprezie z okazji powstrzymania inwazji obcych z innego wymiaru pewnie podpierałaby ścianę, ale gdyby przyszło co do czego, załatwiłaby sprawę, zanim Thor zdążyłby poprawić swoją fryzurę. Nawet ją lubię. Mam tylko nadzieję, że woda sodowa nie uderzy jej do głowy.

Biorąc pod uwagę gęstą atmosferę przed premierą oraz nietypowy charakter postaci, przyjęcie Danvers do rodziny Marvela mogło okazać się niezwykle trudne. Z odsieczą przybyła więc jedna z najbardziej sympatycznych postaci w uniwersum (kto by pomyślał), czyli Nick Fury. Stworzony przez nich duet dostarcza sporo rozrywki oraz wprowadza przyjazne i ciepłe tony do filmu (nawet Danvers zaczęła się częściej uśmiechać dzięki tej znajomości). Kapitan Marvel może i pozbawiona jest efektu „kurcze, ale to było zaje…”, ale z całą pewnością jest porządnie zrobionym superbohaterskim tytułem oraz oferuje sporo dobrej zabawy. Chociaż z Carol miały utożsamiać się młode fanki Marvela, myślę, że każdy może brać po części z niej przykład. W życiu często upadamy, ważne, żeby się podnosić i nie zawsze przejmować się tym, co mówią inni. Fury ją polubił, więc jak ja mógłbym jej nie polubić. Jest naprawdę spoko… chociaż nadal tęsknię za Gamorą.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
Carol Danvers/Captain Marvel (Brie Larson)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

Jurkir:

Nie będę ukrywał, że od samego początku nie byłem zbytnio zainteresowany tym filmem. Kolejne zwiastuny, zdjęcia oraz inne informacje z planu nijak nie budowały we mnie oczekiwania. Widząc je, spodziewałem się kolejnej generycznej produkcji Marvela z typową genezą bohaterki. Z drugiej strony chciałem jednak, żeby to widowisko wyszło, ponieważ to pierwszy solowy film dotyczący postaci żeńskiej w MCU, a także uwielbiam obsadę aktorską w nim występującą. Jeśli chcecie dowiedzieć się, czy miło się zaskoczyłem, zapraszam do czytania.

Rozpocznę tę recenzję od ustosunkowania się do założenia postawionego we wstępie. Produkcja ta to kolejny typowy produkt kinowego uniwersum Marvela, ale nie jest to klasyczna geneza postaci. Historię Carol Danvers poznajemy wraz z protagonistką w trakcie trwania fabuły. Choć podczas seansu jest to bardzo ładnie wpasowane i zmienia znacząco status quo, to niestety nie jest to element unikalny ani warty znaczącej uwagi. Mam na myśli, że jest to zrealizowane w bardzo ładny sposób, ale tego typu ciąg okoliczności widzieliśmy w filmach już wielokrotnie.

Ogółem całą tę produkcję można określić w ten sposób. Ma to zastosowanie choćby w kwestii postaci. Zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowe, choć zagrane bardzo dobrze i przedstawione w sposób, że się je lubi, to niestety nie są praktycznie zarysowane. Jest to o tyle ciekawe, że fakt ten w żaden sposób nie przeszkadzał w trakcie seansu. Jednakowoż, myśląc o filmie po jego po obejrzeniu, nie potrafiłem zbytnio scharakteryzować bohaterów Nie są oni jednak całkowicie bezbarwni. Kreacje te stworzone są, by być tak naprawdę wzorami dla widzów. Pokazują, że oni też są w stanie podnieść się, przetrwać ciężką sytuację i tym podobne.

Marvel Studios’ CAPTAIN MARVEL
L to R: Leader of Starforce (Jude Law), Ronan (Lee Pace), Korath (Djimon Hounsou), Att-Lass (Algenis Perez Soto), Carol Danvers/Captain Marvel (Brie Larson), Bron-Char (Rune Temte) and Minn-Erva (Gemma Chan)
Photo: Chuck Zlotnick
©Marvel Studios 2019

Mimo że Internet twierdzi, iż ten film „Jest taki feministyczny!1!”, to wspomniane wcześniej kwestie mogą dotyczyć każdego niezależnie od płci. Od samego początku marudzę o tej produkcji, przerywając stwierdzeniem, że mi się podobało. Pora pomówić teraz o tym, co w filmie wyszło. Przede wszystkim są to dwie rzeczy, które są ze sobą ściśle powiązane. Jest to humor oraz gra aktorska. W trakcie całego seansu wszyscy na sali śmiali się prawie bez przerwy. Oczywiście w sporej mierze to była kwestia gagów, ale większościowo zasługa dialogów i innych interakcji między bohaterami. Były dynamiczne, pełne ciętych i inteligentnych ripost. W tym momencie wchodzi kwestia obsady, która musiała mieć świetną relację ze sobą. Osoby grające w tym filmie to wybitni profesjonaliści, ale nawet najwybitniejszy skrypt nie dałby rady tak tego przedstawić, jak wyszło w tym wypadku. Cała obsada wypada znakomicie. W tym miejscu muszę wyróżnić Bena Mendelsohna, który świetnie zagrał Talosa. Umiejętnościami aktorskimi nie ustępował on Brie Larson czy Samuelowi L. Jacksonowi, ale uznałem, że to jego warto wyróżnić choćby za nietuzinkową kreację postaci. Podkreślę jeszcze rolę Gemmy Chan, która jako Minerva wypadła świetnie i zwróciła moją uwagę od pierwszej sceny.

Podsumowując, jest to kolejny dobry film Marvela stojący na własnych nogach. Jest to ważny aspekt, biorąc pod uwagę, że występuje pomiędzy dwiema częściami Avengers. Znając życie, do tej produkcji już nie wrócę, ale mam nadzieję, że postać Carol Danvers przewinie się jeszcze nieraz przez wielki ekran. Cieszę się, że myliłem się co do tego filmu i bardzo pozytywnie zaskoczyłem.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Kapitan Marvel
Tytuł oryginalny: Captain Marvel
Typ: film
Gatunek: superbohaterski
Data premiery: 8 marca 2019
Reżyseria: Anna Boden, Ryan Fleck
Scenariusz: Anna Boden, Ryan Fleck, Geneva Robertson-Dworet
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Pinar Toprak
Obsada: Brie Larson, Samuel L. Jackson, Ben Mendelsohn, Jude Law

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Adam Hanslik
Adam Hanslik
5 lat temu

Jest tylko jeden kapitan jest nim kapitan bomba no dobra jest 2 kapitanów jest jeszcze kapitan dupa https://youtu.be/7NyEWAwJgjs

Laura „Lilavati” Kusiak
Laura „Lilavati” Kusiak
Z pasji, wykształcenia i zawodu jestem redaktorką, korektorką i recenzentką, z usposobienia introwertyczką lubiącą ludzi. Wolny czas spędzam banalnie, ale z radością, czytając, zwiedzając, pisząc, oglądając. Uważam, że w życiu najważniejsze są dwie rzeczy: smoki i droidy. Chcę zostać następną księżniczką Disneya.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + ciekawe postacie, kobiece i nie tylko<br /> + super interakcje między postaciami<br /> + lekki humor i porządnie zrealizowana geneza</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – na pewnych poziomach wciąż dość schematyczny<br /> – kapitan początkowo niepokoi brakiem charyzmy<br /> – za mało Coulsona</p> Pozytywne zaskoczenie. Recenzja Kapitan Marvel
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki