Dobra zabawa i walory edukacyjne to chyba główne kryteria rodziców wybierających gry dla swoich pociech. Pomimo braku własnego potomstwa posiadłem pewną supermoc umożliwiającą całkiem skuteczną ocenę takich pozycji – jestem kompletnie niedojrzały. Moje półki są zawalone kolorowymi figurkami, większość podkoszulków ozdabiają mi wizerunki ikon amerykańskiej popkultury komiksowej, a z całej rodziny najlepiej dogaduję się z dziesięcioletnim kuzynem. Mogę sobie wmawiać, że potrafię obiektywnie ocenić walory danej pozycji, ale w rzeczywistości (na potrzeby opracowania tekstu) trochę cofam się w rozwoju. Chcę się dobrze bawić i może przy okazji nie czuć się jak kapuściany łeb. Mniej więcej z takimi oczekiwaniami instalowałem na swojej konsoli UglyDolls: (Nie)doskonała przygoda.
Gra jest jedną z pozycji, jak się okazuje, w całkiem rozbudowanej franczyzie. Jeśli nie słyszeliście o niej wcześniej, a mimo to wesołe mordki z grafik wydają się wam znajome, to prawdopodobnie zasługa emitowanego w naszych kinach filmu o wdzięcznym polskim tytule Paskudy. Ze względu na znikomy związek fabularny możemy spokojnie zakończyć temat animacji odnoszącej raczej mało spektakularne wyniki w box office. Czy warto dać dzieciakom zapoznać się z bardziej interaktywną odsłoną tej marki?
Uglyville – dom tytułowych stworków. Miejsce skrajnie kolorowe, kraina zabawy i swobody dla wszystkich wesołych mieszkańców. Życie tu, nawet w sferze zawodowej, oznacza ciągłą, radosną improwizację i swobodne szlifowanie kuriozalnych talentów. Chaotyczna idylla nie może jednak trwać wiecznie. Pewnego dnia miasto zostaje bowiem przejęte przez metalowych nudziarzy z miasta Perfection. Nam, jako graczom, dane będzie zorganizować i poprowadzić ruch oporu, który wyrwie okolicę z robotycznych łap zimnych zaborców. Zadanie najwyraźniej nie do wykonania bez wsparcia nieco roszczeniowych przyjaciół i przytłaczającej ilości walających się wszędzie guzików.
Zacznijmy od pierwszego z głównych kryteriów, czyli dobrej zabawy. Po dokonaniu wyboru jednej z dwóch dostępnych postaci rzucamy się w natłok zadań, mających na celu odzyskanie naszej wiochy z błyszczących szczypiec okupantów. Wychodzimy w teren ze służącej za centralny hub herbaciarni, odszukujemy poukrywanych ziomków, wykonujemy dla nich proste zadania i bach, mamy rekruta. Zdecydowana większość tych questów opiera się na zbieraniu części i prostym craftingu itemów o przeróżnym zastosowaniu praktycznym. Taka gonitwa w malowniczym, generowanym losowo otoczeniu faktycznie bawi. Przez jakieś dziesięć minut.
Powtarzalność szybko wchodzi na pierwszy plan, bo schemat działań jest za każdym razem całkowicie identyczny i możliwość gry w trybie kooperacji nic tu nie zmienia. Gadamy z dziwadłem, zgodnie z instrukcjami budujemy jakiś gadżet i za jego pomocą zbieramy fragmenty czegoś, czego akurat w tym momencie najbardziej koledze w życiu brakuje. Nieistotne, czy mowa o zbieraniu części zestawu fikuśnych ciuszków czy elementów zastawy kuchennej, wszystko ma tu formę złotych monet. To na kilometr pachnie lenistwem twórców. Odstępstwem od rutyny są segmenty wymagające eskortowania któregoś z nieporadnych buntowników, ale i one szybko prowadzą do zgrzytania zębów ze względu na skopaną sztuczną inteligencję. W efekcie towarzyszące nam postaci mają problem z wykonywaniem tak skomplikowanych czynności jak skok przez płotek czy choćby skorzystanie z wąskiego przejścia między budynkami!
Duża część tych znajdziek wymaga od nas rozgryzienia jakiejś łamigłówki logicznej, orientacji przestrzennej lub zręcznego omijania robotów. Część zagadek jest banalna, inne nawet mi zgotowały chwilę konsternacji. Wynikało to głównie z tego, że gra czasem nie do końca jarzy, kiedy tak naprawdę przydałoby się wyświetlić wskazówkę. Na szczęście zdecydowaną większość kombinacji można sobie darować, a do zablokowanego pomieszczenia po prostu wskoczyć za pomocą wykonanego wcześniej przedmiotu. Szwędający się po okolicy automatyczni agresorzy o różnych funkcjach całkiem łatwo dają się zmylić w pościgu, więc w późniejszych etapach rozgrywki (gdy zaczyna się od nich naprawdę roić) częściej powodowały u mnie irytację niż poczucie wyzwania. Lekkie zdenerwowanie towarzyszyło mi do samego końca, cierpliwość do napotykanych NPC-ów zlecających gonitwę za rosnącymi ilościami monet szybko się kończy, a szczytem wszystkiego było wymaganie zdobycia tysiąca guzików podczas ostatniej misji. Uwierzcie mi, to ogromna ilość, do uzbierania której nie wystarczy nawet te kilka godzin potrzebnych na dojście do finiszu rozgrywki. Fakt, że chwilę wcześniej gra zmusiła mnie do wydania prawie pięciuset sztuk rzeczonej waluty na zakupy (ziomek kapitalista nie chciał dołączyć do rewolucji, nie wyprzedawszy wcześniej towaru) zakrawa na bezczelne, sztuczne przedłużanie rozgrywki.
Głównym problemem UglyDolls jest jednak absolutne niedostosowanie się do konkretnego targetu. Humor, którego jest tu całkiem sporo w dialogach, bywa samoświadomy, ironiczny i wypełniony delikatnymi nawiązaniami do popkultury. Sama rozgrywka, zarówno w formie, jak i w treści, wydaje się dopasowana do dziecka w wieku 5-6 lat. Pociechy najbardziej zdolne do czerpania radości z mechaniki tytułu nie załapią więc wielu zalet jego scenariusza. Przy okazji będą często zmuszone prosić rodziców o pomoc przy rozwiązywaniu bardziej niejasnych (zaznaczam, nie trudniejszych) zagwozdek. Nie udało mi się też dostrzec wyraźnych walorów edukacyjnych, głównie ze względu na raczej abstrakcyjne rozwiązania napotykanych problemów. Można na siłę doszukiwać się tu przesłania mówiącego, że brzydsze nie jest gorsze, a porządek nie powinien być wprowadzany kosztem kreatywności. Prawda jednak jest taka, że gra faworyzuje kolorowy chaos. Z kolei samo Uglyville i jego mieszkańcy w oczach dziecka nie będą raczej nawet w najmniejszym stopniu jawić się jako coś choćby minimalnie paskudnego.
Pomimo tytułu nie można stwierdzić, że widoki serwowane nam na ekranie kłują w oczy. Niewielka, trójwymiarowa mapa przyciąga bajkową, pogardzającą proporcjami architekturą. Lekko kontrastująca z otoczeniem dwuwymiarowość postaci nie zaburza kreskówkowej spójności, a za każdym zakrętem czają się drobne smaczki nadające życia zwariowanej mieścinie. Do poziomu next-genowych konsol jest jednak bardzo daleko, sami bohaterowie są mało charakterystyczni, więc powtarzalność wizualna szybko dogania mozolną mechanikę. Płacąc ponad stówę (albo i więcej za wersję konsolową), macie prawo oczekiwać lepszej jakości, zwłaszcza że krótka rozgrywka niczym nie zachęca do powtórek. Razi też niepełne, nie zawsze starannie opracowane spolszczenie. Konieczność czytania z pewnością nie ułatwi najmłodszym cieszenia się i tak dosyć złożonym humorem.
Skok na hajs i chęć podczepienia się pod i tak zawodną markę? Jakbym się nie starał być miły, inaczej UglyDolls: (Nie)doskonałej przygody określić się nie da. Potencjał do dostarczenia kilkunastu minut zabawy w sympatycznym, lekko epileptycznym otoczeniu nie przesłania absolutnego braku pomysłów u fundamentu tej pozycji. Specjalista w sprawach pacholąt ze mnie żaden, ale znając ich zwyczajową rozpiętość uwagi, skazaliby tę grę na zbieranie kurzu dużo wcześniej niż ja. Przytłaczająca powtarzalność rozgrywki zeruje szanse UglyDolls na funkcjonowanie w formie wypełniacza wolnego czasu, a brak ewidentnych walorów edukacyjnych z tytułu dla dzieci robi tytuł dla właściwie nikogo. Jeśli za filmem stoją podobne wartości, to nie wróżę ani jemu, ani całej franczyzie prędkiego skoku popularności.
Serdecznie dziękujemy CDP za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: UglyDolls: (Nie)doskonała przygoda
Platformy:PC, XONE, Switch, PS4
Producent:Well Played
Wydawca:Outright Games / CDP
Gatunek:przygodowa, dla dzieci