Nie tylko w przypadku gier ludzie przez wiele lat kłócili się, czy można je nazwać sztuką. W swym wczesnym okresie również filmy były wykluczane z tego zaszczytnego grona. Sami bracia Lumière, twórcy pierwszego kinematografu, uważali swój wynalazek za narzędzie nauki, którego zadaniem jest pokazywanie rzeczywistości, a nie opowiadanie historii. Tym, kto dostrzegł niezwykły potencjał ich wynalazku, był Georges Méliès – późniejszy twórca słynnej Podróży na Księżyc. To on, jako pierwszy, postanowił wykorzystać film do przekazania opowieści i tym samym dał początek kinu, jakie znamy.
Kinu, które bez wątpienia sztuką jest.
Dziś przedstawię wam Mélièsa gier video – Ryana oraz Amy Green i ich That Dragon, Cancer.
U najmłodszego syna Ryana i Amy, Joela, wykryty zostaje złośliwy guz mózgu. Chłopiec ma wówczas rok; lekarze dają mu zaledwie cztery miesiące życia, jednak Joel walczy dalej. Od tej pory każdy kolejny dzień staje się zarówno cudem, jak i wyzwaniem dla niego i jego rodziców, którzy postanowili uwiecznić tą podróż w formie gry video.
Tak powstaje That Dragon, Cancer.
Życie Joela obserwujemy poprzez serię krótkich, często abstrakcyjnych scenek, które śledzimy z różnych perspektyw. Czasem widzimy wszystko przez oczy Ryana, czasem jesteśmy doktorem, któremu przychodzi przekazać złe wieści, a czasem bezcielesnym bytem, który tylko przygląda się danej sytuacji. W każdej ze scen musimy wykonać jakieś drobne czynności, tym samym posuwając fabułę do przodu. That Dragon, Cancer chętnie posługuje się różnego rodzaju metaforami oraz hiperbolą, przez co nie wszystko jest zrozumiałe, jednak widać, iż każda pokazana na ekranie rzecz ma znaczenie. Jeśli nie dla gracza, to dla osób, które grę stworzyły.
That Dragon, Cancer urzeka swoją dojrzałością, ale też spokojną, wręcz ciepłą atmosferą. Nie zrozumcie mnie źle – jest to gra strasznie przygnębiająca i jestem absolutnie pewna, że każdy kto w nią zagra będzie płakał. Jednak to nie uczynienie nas smutnymi jest jej głównym celem. Kolejne sceny nie są nastawione wyłącznie na wyciskanie łez, ale przede wszystkim na opowiedzenie historii rodziny postawionej w obliczu tragedii. Historii o wierze, nadziei i ich powolnej utracie. A świadomość, że wszystko to jest oparte na faktach, tylko potęguje siłę przekazu.
O ile jednak That Dragon, Cancer bardzo dobrze radzi sobie z narracją, o tyle z mechaniką rozgrywki już nie bardzo. Autorzy zrezygnowali z naśladowania modnych (i mocno krytykowanych) ostatnio walking simulatorów, próbując nieco urozmaicić całość poprzez dodanie różnego rodzaju mini-gier. I to właśnie jest najsłabsza część dzieła Greenów – wspomniane mini-gry z jednej strony niewiele wnoszą do fabuły, a z drugiej są za słabo skonstruowane, by móc uznać je za sympatyczny przerywnik. Sterowanie bywa okropne, praca kamery utrudnia ich ukończenie, a gdzieniegdzie trafiają się mniejsze i większe błędy. Zdarzają się także sceny, w których trudno zrozumieć czego właściwie gra od nas oczekuje. Choć wykonujemy pewne czynności, robimy to na ślepo i nie sposób odgadnąć, czy nasze wysiłki mają jakikolwiek wpływ na to, co widzimy na ekranie. W takich momentach gracz zaczyna się wręcz zastanawiać czy zwykłe przeczekanie nie będzie najlepszym wyjściem.
Mimo starań, That Dragon, Cancer wypada najlepiej tam, gdzie najmniej kombinuje. Próby uczynienia gry bardziej „grową” nie mają w tym wypadku sensu, zwłaszcza, że reszta zawartości jest na tyle mocna, że nie potrzeba już dodatkowych „atrakcji”.
Pod względem grafiki w That Dragon, Cancer postawiono na prostotę. Choć wynikało to w dużej mierze z ograniczonych środków, jakimi dysponowali twórcy, braki udało się przekuć w zalety. Kanciaste, najczęściej nieruchome modele oraz ciepłe barwy nadają całości unikalny styl i podkreślają melancholijny nastrój. Pozbawienie twarzy postaci ludzkich jest sposobem na uniknięcie wpadek, jakie zazwyczaj towarzyszą animowaniu mimiki, co paradoksalnie pozwala nam się lepiej utożsamiać z widocznymi na ekranie bohaterami. Nie potrzebujemy widzieć, jak zmieniają się wyrazy ich twarzy – wystarczy nam, że rozumiemy, przez co przechodzą. Środowiska, po których się poruszamy, są zazwyczaj niewielkie, ale bardzo dobrze zaprojektowane. Nawet w scenach odwzorowujących rzeczywistość atmosfera zostaje mocno uwydatniona, dzięki przemyślanemu doborowi ujęć oraz kolorów.
Bardzo dobra jest również ścieżka dźwiękowa, jednak bardziej, niż muzyka, na pochwałę zasługują dialogi – wszystkie odczytane są wyraźnie, a jednocześnie bardzo naturalnie. Dużą rolę odgrywa tu zapewne fakt, iż aktorami są Ryan, Amy oraz ich dzieci (nawet słowa Joela są w większości autentyczne, wycięte z rodzinnych nagrań), a więc bohaterowie opowiadanej przez grę historii. Prawdopodobnie nikt nie byłby w stanie oddać towarzyszących im emocji równie wiarygodnie.
Tytuł That Dragon, Cancer wziął się od bajki, którą Ryan oraz Amy opowiadają swoim dzieciom, by pomóc im pogodzić się z chorobą, jaka dotknęła ich młodszego brata. I tym właśnie jest ta gra – próbą pogodzenia się z tragedią i opowiedzenia o niej w sposób delikatny, lecz przemawiający do wyobraźni.
Tak, jak Méliès – który na nie był w stanie utrzymać się z produkcji swoich filmów, co doprowadziło go na skraj ubóstwa – That Dragon, Cancer również nie odniosło dużego sukcesu (sprzedało się zaledwie 14 tys. kopii, zbyt mało, by pokryć koszty produkcji). Jest to jednak gra, która dowodzi, że gry wideo mogą być czymś znacznie więcej, niż tylko pełną przemocy zabawą.
Tytuł: That Dragon, Cancer
Platformy: PC
Producent: Numinous Games
Gatunek: walking simulator
Data premiery: 12 stycznia 2016
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ podejmuje trudne tematy
+ dojrzała
+ poruszająca
+ piękna wizualnie
+ bardzo dobry voice acting
Minusy:
– niepotrzebne wstawki w postaci mini-gier
– momentami niewygodne sterowanie