Pierwszy kontakt z najnowszym tytułem od Ubisoftu wywołał u mnie niemały szok. Zamiast zwyczajowego generatora pytajników na mapie otrzymałem ciekawego open worlda na znanej licencji z olbrzymim potencjałem na sukces. Niestety, kolejne godziny szybko przypomniały mi, czemu gier Ubi nie powinno się kupować wraz z ich premierą.
Odkładając pada po prawie czterdziestu godzinach spędzonych z główną bohaterką, Kay Vess, w mojej głowie panował istny chaos. Gdybym mógł ocenić Star Wars Outlaws za to, jaką grą mógłby być, resztę tego tekstu poświęciłbym licznym pochwałom. Widać, że twórcy mieli pomysł na ciekawą i satysfakcjonującą rozgrywkę. Niestety, finalnie tytuł bardziej niż gotowy produkt przypomina wersję beta pozbawioną szlifu.
Historia Kay stanowi przykład typowej awanturniczej przygody. Nasza protagonistka wpada w tarapaty, a by się z nich wydobyć, musi wykonać „największy skok w dziejach galaktyki”, a mianowicie włamać się do skarbca należącego do szefa jednego z przestępczych syndykatów. Jak łatwo się domyślić, taka akcja nie może się udać bez zebrania odpowiedniej ekipy i to właśnie na zebraniu różnej maści fachowców spędzimy większość czasu, przemierzając galaktykę.
Choć typowo dla Ubisoftu fabuła nie należy do zbyt rozbudowanych i stanowi głównie motor do penetrowania kolejnych budynków na mapie i wynoszenia z nich przedmiotów lub ratowania NPCów, docenić należy fakt, że wraz z Outlaws pojawiły się szanse na zakończenie niechlubnej epoki niezliczonych pytajników na mapie w grach tej firmy. Powiem więcej, czasem można odnieść wrażenie, że poza głównym miastem liczba miejsc, które możemy eksplorować na odwiedzanych planetach, jest całkiem mała. Zamiast tego twórcy dbają, by nasz dziennik zadań pękał w szwach od dostępnych misji głównych oraz pobocznych, rozmaitych zleceń czy innych aktywności do wykonania. Część z nich oczywiście posiada generyczny posmak, ale każdą próbę ograniczenia ilości bezsensownej treści należy policzyć na plus.
Rozgrywkę w Outlaws najprościej można określić jako kosmiczne GTA w Ubisoftowym sosie. Zwiedzając cztery dostępne planety: pustynną Tatooine, mroźną Kijimi, stepową Tosharę oraz pokrytą dżunglę Akivę, podejmujemy się licznych misji, w ramach których strzelamy, skradamy się, uprawiamy hazard czy wymieniamy się informacjami z napotkanymi ludźmi. Wszystkie te czynności wykonujemy, lawirując między czterema dostępnymi syndykatami, którym możemy do woli pomagać lub bruździć, wpływając tym samym na wzajemne relacje.
A o te warto dbać, ponieważ reputacja w Outlaws nie jest obecna jedynie na papierze i ma rzeczywisty wpływ na rozgrywkę. Część lokacji na planetach, które odwiedzamy, wchodzi w skład terytorium jednego z syndykatów i od naszych relacji zależy, jak będziemy w nich postrzegani. Jeśli kreujemy się na wiernego sojusznika, każdy przywita nas z sympatią, handlarze będą sprzedawać towar po zaniżonych cenach, a punkty szybkiej podróży pozwolą nam na sprawne przemieszczanie się między celami misji. Z drugiej strony wrogie nastawienie gangu utrudni nam realizację części zadań, a w skrajnych przypadkach podczas kontaktu automatycznie zostaniemy zaatakowani. Początkowo martwiłem się, że poprawiając relacje z jednym syndykatem, zawsze będę ponosić konsekwencje w postaci wrogości pozostałych, ale pod koniec gry udało mi się stworzyć obraz „pomocnego misia”, którego wszyscy kochają. W efekcie przestałem zwracać uwagę na tę część mechaniki gry.
Elementem produkcji, jaki będę wspominał najmilej po czasie spędzonym z Outlaws, jest gra w Kesselskiego Sabaka. Przypominająca pokrętną wersję pokera karcianka opiera się na zebraniu na ręce kart o jak najniższej wartości, najlepiej w formie pary. Choć na początku myślałem, że to tylko banalna rozgrywka oparta na szczęściu, szybko okazała się dość rozbudowaną mini grą, opartą na umiejętnym oszukiwaniu oraz taktycznym myśleniu. Choć początkowo piekielnie trudna w opanowaniu, staje się banalna, gdy z czasem w ramach całkiem rozbudowanego mechanizmu ulepszania postaci otrzymamy kolejne oszustwa do wykorzystania, a naszą talię zasilą nowe karty modyfikatorów. Zdarzały się wieczory, gdy włączałem konsolę z założeniem, że zrealizuję parę misji fabularnych, a zamiast tego spędzałem godziny, ogrywając kolejne osoby i wygrywając dużą ilość kredytów na hazardzie.
Wbrew treści licznych materiałów promocyjnych prezentujących Kay podczas intensywnej wymiany ognia z przeciwnikami, to ciche i ostrożne podejście do realizacji misji jest najczęściej sugerowanym, a czasem nawet wymuszonym stylem rozgrywki w Outlaws. Choć zdarzają się momenty, że możemy po prostu sięgnąć po blaster i cieszyć się całkiem udanym modelem strzelania, to częściej wywołanie alarmu powoduje powrót do ostatniego punktu kontrolnego lub całkowity reset misji.
Czy najnowsza produkcja Ubisoftu w takim razie błyszczy jako skradanka? Niestety, absolutnie nie. Mechanizm cichego poruszania się przypomina ten znany z serii Watch Dogs. Sęk w tym, że zamiast masy mechanicznych gadżetów mamy jedynie naszego futrzastego towarzysza, Nixa, zdolnego odwrócić uwagę strażników lub wywołać wybuch pobliskiego kanistra oraz parę trików, które mogą nam pomóc w kryzysowych momentach. Po drugiej stronie mamy jednak projekty lokacji, które miejscami nie są w żaden sposób przystosowane pod ciche podejście oraz sztuczną inteligencję wrogów, dość często szwankującą. W efekcie wiele porażek dostarcza frustracji nie wynikającej z naszych błędów, a z problemów gry.
W ten sposób przechodzimy do głównego punktu tej recenzji, a mianowicie do wylewania żali na główny mankament Outlaws, czyli warstwy technicznej. Absolutnie nie rozumiem, w jaki sposób można było bez skrupułów sprzedać produkt, który w tak wielu punktach prosi się o minimum dodatkowe pół roku skupienia się na poprawie niedoróbek. W czasie, który spędziłem z produkcją, napotkałem bugi niemal każdego typu. Od wyrzucenia do pulpitu konsoli, przez znikający dźwięk oraz brak możliwości zakończenia misji z powodu blokady wykonania akcji do takich kuriozów jak wyłączenie animacji ruchu dla Kay, co powodowało poruszanie się sztywną bryłą, lub zmianę głosu bohaterki na męski, gdy odchodzi z rozgrywki w Sabaka. Wymienione powyżej sytuacje to jedynie część napotkanych problemów i choć niemal za każdym razem reset gry uwalniał mnie od wszelkich błędów, to nie tego spodziewam się się od produkcji kosztującej niemałe pieniądze. Dodam jedynie, że recenzję pisałem na podstawie wersji już z pierwszymi poprawkami.
Na koniec pozwoliłem sobie zostawić ocenę oprawy audiowizualnej i jeśli miałbym użyć wyłącznie jednego słowa, określiłbym ją mianem kontrowersyjnej. W ruchu Outlaws wygląda naprawdę dobrze. Przemierzając skuterem otwarte tereny Toshary skąpane w zachodzącym słońcu, ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Szczególnie urzekło mnie Tatooine, które swoim pustynnym klimatem przypomniało mi seanse starej i nowej trylogii filmów Lucasa oraz rozgrywkę w stare Lego Star Wars. Niestety, jeśli przez chwilę zatrzymamy się, by zwrócić uwagę na szczegóły, cały czar pryska. Wśród tekstur niskiej jakości najbardziej w oczy rzuca się niechlujność projektów postaci innych niż te istotne dla fabuły, a także lustro wody, które wygląda jak sztucznie wklejone w ziemię. Zmiana trybów graficznych nie pomagała zbytnio w tej materii. Pozostałem więc przy trybie wydajności, uznając, że jeśli nie może być ładnie, to niech chociaż będzie płynnie.
Ubisofcie, czemu mi to zrobiłeś? Star Wars Outlaws naprawdę miał potencjał, by stać się hitem. Posiada wiele elementów świadczących o tym, że tworząca go ekipa miała pomysł na grę i konsekwentnie go realizowała. Gdyby przygody Kay Vess pojawiły się trochę później, z pewnością wyszłoby im to na dobre. Wygląda jednak na to, że w pewnym momencie pojawił się ktoś z poleceniem, by produkcję wydać w stanie takim, jaki jest. Dzięki temu dostaliśmy półprodukt, przed którym długa droga, by zdobyć pełne uznanie graczy. Szkoda.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Star Wars Outlaws
Wydawca: Ubisoft
Producent: Massive Entertainment / Ubisoft
Platformy: PC, PS5, XSX/S
Data premiery: 30.08.2024
Recenzowany egzemplarz: PS5