SIEĆ NERDHEIM:

Nie z ładu paczka – recenzja gry South Park: The Fractured but Whole

„Gra na licencji” – słowa, które wielu osobom kojarzą się z chłamem, stworzonym na szybko kuponem odciętym od jakiejś znanej marki. Pierwsze gry osadzone w uniwersum Miasteczka South Park były niczym więcej jak chłamem właśnie. Zmieniło się to dopiero za sprawą Kijka Prawdy, który co prawda miał pod górkę, po drodze m.in. zaliczając upadek wydawcy i zmianę właściciela praw, ale okazał się być dla obrazoburczej kreskówki tym, czym Arkham Asylum dla Batmana. Jego twórcom, Obsidian Entertainment współpracującemu z Treyem Parkerem i Mattem Stone’em, udało się wykorzystać potencjał tkwiący w serialu i zaserwować może i rozczarowująco krótką, ale przyjemną grę, która wciągnęła nawet osoby takie jak ja – nienawidzące turowego systemu walki. Po trzech latach otrzymujemy kontynuację, podczas tworzenia której deweloperom przyświecała dewiza „więcej i lepiej”.

Wprowadzeniem do gry jest odcinek serialu Prequel serii, wyemitowany na krótko przed premierą recenzowanej produkcji. Dzieciaki z South Parku, zrzeszone w grupie superbohaterów Szop i Przyjaciele, marzą o zarobieniu grubych milionów na własnej franczyzie à la Marvel Cinematic Universe. Nie wszystkim podoba się jednak jej opracowana przez Cartmana rozpiska, dlatego ostatecznie dochodzi do rozłamu – ci, którzy opuszczają Szopa i Przyjaciół, zakładają własną grupę, Kumpli Wolności. Konkurencja Szopa radzi sobie lepiej, dlatego Cartman – chcąc zebrać pierwsze pieniądze na serial dla Netfliksa – postanawia, że jego grupa jako pierwsza musi odszukać zaginionego kota, za co przewidziano sto dolarów nagrody. Do Szopa i Przyjaciół dołącza Nowy. Cała gromadka będzie musiała zmierzyć się nie tylko z zaginięciami kotów i złowrogim Profesorem Chaosem, ale też znacznie poważniejszymi zagrożeniami…

Próba ocenienia fabuły w produkcji takiej jak South Park jest karkołomna. Gdyby mierzyć ją zwykłą miarką, trzeba by powiedzieć, że jest ona bezdennie głupia i naciągana, a scenarzyści co i rusz wyciągają z – notabene – dupy nowe, idiotyczne pomysły. Ale taki jest właśnie urok tej serii, w której nie obowiązują prawa logiki, a wszystko i wszyscy w danym momencie zachowują się tak, żeby pasowało to do obranego przez twórców scenariusza, mającego zaszokować, zniesmaczyć czy oburzyć. Fabuła w The Fractured but Whole jest dłuższa niż w Kijku Prawdy i więcej w niej zwrotów akcji, ale ponownie nie mamy tak naprawdę na nic wpływu – nawet jeżeli pojawia się jakiś wybór, jest on iluzoryczny. Chociaż sama gra jest dłuższa od poprzedniczki, to mimo wszystko około piętnastu godzin (o trzy więcej niż przy „jedynce”) wciąż jest nieco rozczarowującym wynikiem.

Nie zmienia to jednak faktu, że scenariusz spełnia jednak z nawiązką oczekiwania miłośników serialu. Jest wulgarnie i jest chamsko, chociaż, mam wrażenie, zabrakło tutaj naprawdę przegiętych momentów, takich jak walka z przerośniętym płodem nazistowskiego zombie, ale twórcy i tak nikogo nie oszczędzają. Raz w kościele próbuje zgwałcić nas dwójka katolickich księży, kiedy indziej policja wyśle nas do spacyfikowania „baronów zbrodni”, którymi są ojcowie Nichole i Tokena (dla nieznających serialu: obaj są Murzynami). A może chcielibyście zarzucić twórcom seksizm, bo można grać tylko postacią męską? Nic bardziej mylnego – podczas wizyty w gabinecie Mackey’ego możemy określić swoją płeć biologiczną, płciową i orientację seksualną. Nic nie stoi na przeszkodzie temu, żeby być aseksualną transpłciową kobietą albo homoseksualnym cis-płciowym mężczyzną. Bez względu na nasz wybór, i tak jesteśmy atakowani przez wieśniaków, którzy chcą się nas pozbyć, bo w South Parku nie toleruje się np. heteroseksualnych mężczyzn, którzy utożsamiają się ze swoją płcią biologiczną.

Mimo braku „przeginek”, nie można jednak grze odmówić pomysłowości i ostrego naśmiewania się. Kojarzycie może teledysk Kanyego Westa z jednorożcem, który ponoć nagrał po śmierci swojej matki jako hołd dla niej? No więc Kanye, w dalszym ciągu będący wyzwoloną gejowską rybą, pojawia się i w grze. Spotykamy go w misji, w której musimy rozegrać minigrę wzorowaną na Floppy Bird, tyle że zamiast ptakiem, sterujemy… pierdzącym tęczą jednorożcem z teledysku Westa. A za tło muzyczne służy muzyka parodiująca piosenkę, którą napisał dla matki. To tylko przykład, ale w połączeniu z poprzednim akapitem pokazuje on chyba dobrze, że mimo braku wyraźnie przesadzonych i kontrowersyjnych elementów, odpowiedzialny za scenariusz Trey Parker dalej lubi pojechać po bandzie, nawet jeśli robi to subtelniej.

Nad postaciami nie bardzo jest sens się rozwodzić, ponieważ mamy do czynienia z takimi, które znamy już nawet ponad dwadzieścia lat. Jedne lubimy, inne nie, jeszcze inne są nam obojętne i gra tego nie zmieni. Pochwalić należy za to dobrze przemyślany świat – dzięki temu, że obszar gry jest mały, twórcy mogli bardzo dobrze go rozplanować. To dlatego w domach czy lokalach znajdziemy odpowiadające im przedmioty, np. u Wielkiego Geja Ala będą to zabawki analne, na posterunku policji kostium prostytutki Yolandy, u Stana strój do sarkazmobolu, a u Liane – zabawki erotyczne. Takich smaczków dla fanów serialu, odnoszących się do różnych odcinków, jest tutaj całe mrowie.

Można więc powiedzieć, że pod względem fabuły i obrazoburstwa gra nie różni się od Kijka Prawdy i serialu, więc osoby, którym podobały się te tytuły, i tutaj się nie zawiodą. Istotne zmiany wprowadzono jednak w mechanice, przede wszystkim w walce. Chociaż nadal odbywa się ona w turach, teraz „plac boju” podzielony jest na kwadraty. Postacie mogą poruszać się po ograniczonej ich liczbie, a wyprowadzane przez nich ataki posiadają określone kierunki i zasięg. Wprowadza to element taktyczny, wymuszając konieczność planowania ataków z wyprzedzeniem. Chociaż to ostatnie niekoniecznie musi się sprawdzić, bo przeciwnik może użyć ataku, który przesunie nas na „planszy”, doprowadzając do sytuacji, kiedy musimy odpuścić turę, bo nie możemy nikogo w niej zaatakować. Skład naszej drużyny, jak również moce, możemy zmienić przed każdą walką, dzięki czemu można lepiej się do niej przygotować.

Walka nie zawsze jest wyrównana – my walczymy z reguły we czwórkę, czasem we dwójkę, podczas gdy przeciwników może być więcej, dodatkowo mogą oni przywoływać sojuszników. Niektóre walki posiadają dodatkowe utrudnienia, na planszy pojawia się np. zabójcza „lawa”, czyli czerwone klocki lego, albo zagraża nam miniboss, posługujący się potężnym atakiem. Sporadycznie zdarzają się walki posiadające inny cel niż pokonanie wrogów. Przykładowo w domu spokojnej starości bezustannie spawnują się nowi przeciwnicy, a celem nie jest pokonanie ich, a ustawienie całej drużyny przy wyjściu. Jeżeli porozmawiamy z Dyrektorem PP, możemy podczas walki wyłapywać „mikroagresje” – kiedy przeciwnik nas obrazi i jeśli zdążymy wcisnąć odpowiedni przycisk, obrażającej postaci można zadać dodatkowe obrażenia poza kolejką. No i, podobnie jak w pierwszej części, możemy użyć przywołania, dzięki czemu na planszy pojawia się Mojżesz albo Gerald, którzy wykonują potężny atak.

Nowy może posiadać kilka klas superbohatera. Każda z nich stanowi jakiś komiksowy archetyp i posiada unikatowe zdolności. W danym momencie aktywne możemy mieć jednak tylko trzy ataki podstawowe i „supermoc”, zadającą potężne obrażenia, ale wymagającą czasu do naładowania. Postać posiada również moc pierdów zaginających czasoprzestrzeń, które można wykorzystać w walce albo poza nią – do rozwiązywania „łamigłówek”. Podczas swobodnej eksploracji w rozwiązywaniu takowych pomagają nam również kumple. Przykładowo, żeby pozbyć się przeszkody uniemożliwiającej przejście dalej, trzeba wezwać Kapitana Cukrzycę i napierdzieć mu na twarz, co wywoła w nim szał, dzięki któremu usunie przeszkodę. Lawy pozbywamy się, wsadzając sobie w tyłek piaszczarkę Narzędnika i zasilając ją pierdami, a w wyżej położone miejsca możemy dostać się dzięki Latawcowi i „pierdkourowi”. Widzicie tutaj wspólny mianownik tych specjalnych umiejętności?

Poza misjami głównego wątku, pojawiają się również poboczne. Za takie misje z reguły dostajemy przedmioty, artefakty i temu podobne. Nie zabrakło również znajdziek, takich jak chociażby yaoi, oraz rozwiązywania łamigłówek podczas eksploracji miasta, żeby dostać się we wcześniej niedostępne miejsca.

Zmiany zaszły również w ekwipunku. Strojów w dalszym ciągu jest zatrzęsienie, ale mają one wyłącznie walory estetyczne, nie dają żadnych premii. Zamiast tego wprowadzono artefakty. Awansując na kolejne poziomy, odblokowujemy nowe miejsca na artefakty, które zwiększają moc Nowego i dają premie jemu albo towarzyszom. W pewnym momencie odblokowujemy slot DNA, również zwiększający nasze statystyki. Pojawił się także crafting, pozwalający na tworzenie nowych artefaktów, strojów czy przedmiotów do użycia – o ile, rzecz jasna, posiadamy odpowiednie przedmioty.

Jak widać, zmian w mechanice zaszło całkiem sporo. Niestety, z Kijka Prawdy przeniesiono jednak inne, już mniej udane rozwiązania. Akcja, jak nietrudno się domyślić, rozgrywa się na terenie South Parku, który nie grzeszy wielkością, więc ogromną część tych kilkunastu godzin, które trzeba poświęcić na przejście gry, będziemy po prostu chodzili w tę i we w tę po miasteczku, żeby dostać się z miejsca na miejsce. Co prawda istnieją punkty szybkiej podróży, ale nie zmienia to faktu, że czasem i tak trzeba przejść spory kawałek, żeby się do niego dostać. Takie rozwiązanie sztucznie wydłuża czas gry. Podobnie zresztą jak identyczne i niemożliwe do pominięcia animacje ataków. Gdyby dozwolone było przemieszczanie się pomiędzy dowolnymi punktami i pomijanie rzeczonych animacji, gra byłaby o kilka godzin krótsza. Ponownie leży ekonomia – po ukończeniu wątku fabularnego miałem ponad 200 dolarów, a podczas gry kupowałem wyłącznie mikstury ożywienia, składniki do craftingu i przedmioty potrzebne do popchnięcia fabuły do przodu. Poza wymienionymi, pieniędzy nie ma na co przeznaczać.

Serialowy South Park może pochwalić się świetnym polskim dubbingiem, wysoko ocenionym przez producentów. Za sprawą bardzo dobrze zagranych postaci i fenomenalnego tłumaczenia oglądam odcinki po polsku, chociaż wcześniej widziałem je już w oryginale. Niestety, polski Ubisoft uznał, że taka fanaberia nie jest potrzebna i wydał grę z napisami. Napisami, które – jak to zwykle bywa w przypadku tego wydawcy – pozostawiają wiele do życzenia. Z jednej strony tłumaczenie prawie w ogóle nie pokrywa się z oficjalnym tłumaczeniem serialu. Z drugiej mamy całą masę błędów interpunkcyjnych, stylistycznych, gramatycznych, czasem nawet ortograficznych. Co jednak najgorsze – polskie tłumaczenie gry jest czerstwe. Tłumacze wykazywali się inwencją tylko tam, gdzie było to absolutnie konieczne, np. w przypadku niemożliwych do dosłownego przetłumaczenia gier słów. Cała reszta to suche, dosłowne, pozbawione ikry tłumaczenie. Wielka szkoda, bo jednym z największych atutów tej gry jest humor, ale cieszyć się nim można tylko wtedy, jeżeli znacie angielski.

Ubisoft San Francisco udało się poprawić grę Obsidian Entertainment. Zachowano to, co w Kijku Prawdy zagrało – postacie, humor, serialową oprawę graficzną, wulgarność itd. – a usprawniono to, co dało się usprawnić. Dzięki temu po raz kolejny otrzymaliśmy grywalny, przyjemny i zabawny produkt. Nie jest to jednak produkcja pozbawiona wad. Przede wszystkim gra nadal jest dość krótka, a w pewnym momencie może zacząć nieco irytować powtarzalnością. Zastanawiam się, jak Ubisoft zamierza ugryźć część trzecią, która na pewno powstanie – nie sądzę, żeby chodzenie w kółko po South Parku po raz trzeci dawało taką frajdę, bez względu na to, jak zabawna by nie była fabuła. Formuła zaczyna się powoli wyczerpywać i mam wrażenie, że deweloperzy będą musieli wymyślić koło na nowo. Ale póki co, The Fractured but Whole to gra jak najbardziej warta uwagi. Dla fanów serialu pozycja obowiązkowa, ale miłośnicy wulgarnego humoru i gier turowych być może też dadzą się wciągnąć.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: South Park: The Fractured but Whole
Platformy: PC / PS4 / XONE
Producent: Ubisoft San Francisco
Wydawca: Ubisoft
Gatunek: RPG
Premiera: 17 października 2017

Nasza ocena
8/10

Podsumowanie

Plusy:
+ wiele zróżnicowanych klas
+ serialowa oprawa graficzna
+ świetny angielski dubbing
+ nowości i usprawnienia w rozgrywce
+ dobrze zaplanowany świat
+ pierdzący tęczą jednorożec
+ mocno niepoprawny politycznie humor

Minusy:
backtracking i powtarzalne, niemożliwe do przewinięcia animacje
– słaba ekonomia
– beznadziejna polska wersja

Sending
User Review
4 (1 vote)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Jacek „Pottero” Stankiewicz
Jacek „Pottero” Stankiewiczhttps://swiatthedas.wordpress.com/
Jak przystało na reprezentanta rocznika 1987, jestem zgrzybiałym dziadziusiem, który doskonale pamięta szczękopady, jakie wywoływały pierwsze kontakty z „Doomem”, a potem z „Quakiem” i „Unreal Tournament”. Zapalony gracz z ponaddwudziestopięcioletnim doświadczeniem, z uwielbieniem pochłaniający przede wszystkim gry akcji, shootery i niektóre RPG. Namiętny oglądacz filmów i seriali, miłośnik Tarantina, Moodyssona i Tromy, w wolnej chwili pochłaniacz książek i słuchowisk, interesujący się wszystkim, co wyda mu się warte uwagi. Dla rozrywki publikujący gdzie się da, w tym m.in. czy w czasopismach branżowych. Administrator Dragon Age Polskiej Wiki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki