SIEĆ NERDHEIM:

Jutsu, Wy cudowne, chore zwyrole! Recenzja gry Rustler

Korektayaiez
Trailer pozwala zapoznać się z klimatem produkcji

Dawno, dawno temu, za kilkoma pagórkami, gdzieś nad polskim morzem, dziesięcioletnia dziewczynka czekała niecierpliwie, aż dorośli odpowiednio popiją rybkę, by wyzwalając się spod jarzma nadopiekuńczych dziadków, zająć się czynnościami tyleż ciekawszymi, co zabronionymi. Największe ryzyko wpadki istniało przy konspiracyjnym oglądaniu South Parka czy Happy Tree Friends, nieco mniejsze podczas zagrywania się w jedną z brutalniejszych gier tamtych czasów, czyli GTA 2. Ot, życie na krawędzi z początku XXI wieku. (Korzystając z okazji, serdecznie pozdrawiam cały Jantar!)
Rozjeżdżanie ludzi czołgiem w Grand Theft Auto 2 pozostawiło najwyraźniej ślad na psychice, gdyż po obejrzeniu life-action trailera gry od Jutsu Games, trzydziestoletnia dziewczynka z entuzjazmem zasiadła do klawiatury i ze złowieszczym rechotem przystąpiła do tratowania karawanem konnym wychodzących z kościoła wieśniaków, przyznając sobie w myślach punkty za styl.

Jak się bawić to się bawić, drzwi wyj…. i tak dalej.

Stare konie, które darzą dawne twory Rockstara równie ciepłym sentymentem, mogą spokojnie odpuścić sobie resztę tekstu i zacząć pobierać Rustlera. Dzieło Jutsu Games to nie jest po prostu jakaś tam parodia GTA. To Grand Theft Horse pełną gębą. Kamera z rzutu izometrycznego, sterowanie, kreacja świata, absolutnie popaprany humor – to wszystko przenosi nas w nostalgiczną podróż do przeszłości.

Nasz (anty)bohater Guy to w rzyć chędożony rzezimieszek, koniokrad, ochlejmorda, średniowieczny Sebuś od brudnej roboty, który nawet nie zadaje sobie trudu, by zapytać przechodnia, czy ma jakiś problem przed sprzedaniem mu lepy. Wraz z kumplem, stanowiącym mózg tego duetu wioskowym cwaniaczkiem Buddym, próbują wybić się z podmiejskiego rynsztoka wprost na arystokratyczne salony, hołubiąc przy tym zasadzie „jak tu zarobić, a się nie narobić”. Wspinając się po hierarchicznej drabinie, przyjdzie nam załatwiać szemrane interesy lokalnego półświatka. Guy nie jest wybredny, więc przyjmuje różnorakie zlecenia od każdego, kto jest skory zapłacić – od grabarza, przez rzeźnika, po chociażby biskupa.

Przemalować, wypolerować kopytka, założyć pokrowiec na siodło?

W pierwszym zderzeniu z grą trzeba poświęcić chwilę i przypomnieć sobie, jak to się drzewiej używało klawiatury i myszki, co po kilku spektakularnych wypadkach z udziałem budynków, drzew czy okolicznej ludności da się opanować. Rustler oferuje także kilka zdobyczy nowoczesnej technologii, możemy więc używać wygodnej mapy, a nawet, od ostatniej aktualizacji, wyznaczać sobie drogę w labiryncie miejskich uliczek. System zapisu może frustrować wielbicieli molestowania F5 przed każdym krokiem, bo ten wymaga przespania się we własnym łóżku. Spotkanie z Kostuchą czy wymiarem sprawiedliwości usuwa cały zebrany dobytek, chyba że wykupimy specjalną umiejętność (tak, Rustler posiada ubogie drzewko rozwoju). Broń, pancerz czy uzupełniające pasek życia smakołyki –  zupełnie jak w pierwowzorze – porozrzucane są po całej okolicy i nie uświadczymy wygodnych ikonek na podglądzie. Lokalizacji najlepszych fantów trzeba się po prostu nauczyć. Bez obaw, na chwilę obecną mapa nie jest zbyt rozległa i tak jak każdy, szanujący się nastolatek z zamkniętymi oczami odnajdywał wyrzutnię rakiet w Anywhere City, tak gracz Rustlera bez problemu odszuka upragnioną kuszę automatyczną.

Kto nigdy nie bawił się przy Doskozzzie, niechaj pierwszy rzuci zgniłym jajem…

Misje są przeważnie skonstruowane według prostego schematu, idź-zabij-przynieś, co sprowadza się do (często wymagającej) zręcznościówki. Dzięki systemowi staminy walka wręcz jest zróżnicowana (zamach halabardą zadaje dużo większe obrażenia niż miecz, ale szybko męczy), a broń dystansowa, ze względu na długi czas przeładowania, nie zaburza balansu. W kwestii rozgrywki twórcy wycisnęli z obecnej formuły ile się dało –  wielorakość narzędzi mordu, uniki, bloki, czy… obrzucanie końską kupą. Nie wiem, czy dałoby się wyciągnąć coś więcej, nie zmieniając przy tym Rustlera w kolejnego hack’n’slasha. Siłą produkcji nie jest jednak walka, lecz abstrakcyjna fabuła i porąbany humor.

No po prostu kabaret…

Kradzież radiowozu rumaka strażniczego, straszenie gangusów w stroju Ponurego Kosiarza, oranie pola, zbieranie halucynogennych kwiatków to przykładowe, krótkie aktywności, będące często składową całego zadania. A te są niezwykle wciągające. Miałam tendencję do popadania w syndrom „jeszcze tylko jednej misji”, a gdy mi nie szło, zagryzając zęby, tłukłam w kółko to samo, byleby tylko przejść dalej. Chęć poznania kolejnych poronionych pomysłów twórców była silniejsza niż potrzeba snu.

Do jednego muszę się przyczepić – zbyt często dane mi było oglądać ekran porażki przez niejasno sformułowane cele zadań. A to uciekł przywódca bandytów, podczas gdy nie miałam pojęcia, że w ogóle jest jakiś przywódca, a tym bardziej że ucieka; a to w ferworze walki zgubiłam eskortowaną osobę, bo nie wiedziałam, że nawet na moment nie mogę jej stracić z pola widzenia. Ze względu na wieloetapowość zadań i brak możliwości zapisu w ich trakcie, takie drobiazgi były wyjątkowo frustrujące. Nawet najciekawsza misja powtarzana po raz -nasty potrafi wyprowadzić z równowagi. Zaznaczam przy tym, że mówimy o grze, która wciąż znajduje się we wczesnym dostępie, a więc po oficjalnej premierze wyżej wymienione problemy mogą zostać wyeliminowane.

Wszędzie ci przeklęci okrągłoziemcy!

Rustler jest nafaszerowany easter eggami, niczym kaczka mojej babci jabłkami. Przez pierwsze godziny gry jeździłam po okolicy i strzelałam screeny dosłownie co dwie minuty. Wybranie najciekawszych ujęć tak, aby jednocześnie nie zdradzić najpikantniejszych smaczków, stanowiło nie lada wyzwanie, bo miałam ochotę podzielić się absolutnie wszystkim.

Gra z pewnością przypadnie do gustu fanom Monty’ego Pythona, nie tylko ze względu na oczywiste nawiązania, ale też rodzaj zaserwowanego humoru. Jest wulgarnie, jest prześmiewczo i brutalnie, rynsztokowa łacina miesza się z wyrafinowanymi archaizmami, które być może przez mój kilkuletni romans z rekonstrukcją historyczną kupuję w całości. Dorzucając do tego kpinę z szeroko pojętej popkultury, przyprawiając odrobiną skandalu, wbijając kilka szpil komentarza społecznego, otrzymujemy wybuchowy, ale naprawdę udany pastisz (z pewnością niestrawny dla pewnych środowisk, pozostając przy analogii kulinarnej).
Uświadczymy również wiele niuansów z rodzimego podwórka – ostatecznie Jutsu Games to polskie studio – lecz obserwując entuzjastyczne reakcje zagranicznych recenzentów, wnioskuję, że przekłady radzą sobie równie dobrze.

Króliczka jeszcze niestety nie spotkałam 🙁

Repertuar bardów (których można zatrudnić w kategorii… radia) to osobny majstersztyk, ze szczególnym wskazaniem beatboxerów (♪ skarpetka tu, skarpetka tam… ♫). Muzyka zresztą doskonale uzupełnia absurdalny klimat produkcji. Co może pasować do ucieczki z więzienia wśród totalnie spizganych współwięźniów (Oraz Hiszpańskiej Inkwizycji. Tego się nie spodziewaliście, co?)? Oczywiście, że „I Want to Break Free”, zmiksowane z „Przybieżeli do Betlejem”. Bo czemu nie? Wyżej wymieniona kolęda, zaaranżowana w stylu czegoś, co można nazwać barokową manieczką, stała się zresztą moim ulubionym podkładem do rozbijania się po okolicy świeżo odpicowanym Ogierajem. Nie wiem (choć się domyślam), jakie substancje brały udział w procesie twórczym, ale bierzcie tego więcej chłopaki!

Muzykę można zmienić traktując grajka z piąchy

W czasach fruwających flaków w rozdzielczości 4K niełatwo jest wywołać kontrowersje, ale Rustler bardzo się stara. Ze względu na niezbyt atrakcyjny dla młodzieży styl retro, pewnie nie wyląduje na celowniku świętojebliwych, konserwatywnych środowisk, a oburzone matki nie złapią za social-medialne widły nawołując do spalenia wydawcy na stosie, lecz mogę się mylić. Ekipa z Jutsu Games brutalnie kpi sobie ze świętości, za nic mając polityczną poprawność, uczucia religijne, równouprawnienie czy dobry smak. Do dobrej zabawy wymagane jest wyjęcie kija z dupy, a oferowany humor należy traktować z odpowiednim dla tej produkcji kontekstem. Rustler może wydawać się grą-memem, lecz w swojej kategorii jest to produkcja niezmiernie grywalna, wciągająca i dopracowana.

Cóż więcej dodać? Wskakujcie na koń i to chybcikiem, bowiem omija was zacne mordobicie!

SZCZEGÓŁY
Tytuł: Rustler
Platformy: PC
Producent: Jutsu Games
Wydawca: Games Operators
Data Premiery: 18.02.2021 (wczesny dostęp)
Recenzowany egzemplarz: PC

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Rąbnięta kocia madka, której życie upływa na negowaniu faktu zbliżającej się trzydziestki. Hobbistycznie kolekcjonuje kolejne gry na kupce wstydu, łudząc się, że może na emeryturze nadrobi. Wychodzi z założenia, że nie ma czegoś takiego, jak „zbyt wiele książek”. Fanka Star Warsów, fantastyki i kiczowatego si-fi lat 80. Pisać lubi prawie tak bardzo jak gotować, a gotować niemal tak samo jak dobrze zjeść. Stroni od rywalizacji, ale jeśli się w coś angażuje, to na sto procent.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + baaardzo specyficzny humor<br /> + wysoka grywalność<br /> + skromna, lecz ładna grafika<br /> + cała masa easter eggów<br /> + częste aktualizacje<br /> + świetny klimat średniowiecznego GTA<br /> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – głosy to zapętlony bełkot<br /> – drobne problemy wczesnego dostępu <br /> – niejasne opisy zadań</p> Jutsu, Wy cudowne, chore zwyrole! Recenzja gry Rustler
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki