SIEĆ NERDHEIM:

Russkije Awiendżery? – recenzja filmu Guardians: Misja superbohaterów

Zaszczitniki

Większość osób, które w ogóle kojarzą tytuł Zaszczitniki, prawdopodobnie dowiedziała się o nim po premierze pierwszego zwiastuna. Za jego sprawą rosyjska produkcja o superbohaterach od razu wzbudziła skojarzenia z amerykańskimi filmami tego typu i w zasadzie natychmiast przyczepiono jej łatkę „ruskich Avengers”. Oczekiwania wobec niego były spore – nie tylko wśród Rosjan, ale i osób innych narodowości, które przekonał zwiastun. Koniec końców okazało się, że w rodzimej Rosji film co prawda zadebiutował na pierwszym miejscu box office’u, ale z wynikiem znacznie poniżej oczekiwań. W drugim tygodniu stracił zatrważające 90% widowni, przez co nie zwrócił nawet kosztów produkcji. Czy rosyjska superprodukcja poradziła sobie tak źle, bo sama jest słaba, czy może Rosjanie, którzy nie zostawili na niej suchej nitki, nie poznali się na geniuszu?

Podczas zimnej wojny na terenie wszystkich republik ZSRR uruchomiony został projekt „Patriota”, w ramach którego prowadzono przenajróżniejsze badania mające zapewnić Sowietom przewagę nad przebrzydłym Zachodem. Wynikiem jednego z takich eksperymentów było stworzenie superludzi – jednostek niestarzejących się i posiadających nadprzyrodzone umiejętności. August Kuratow, zazdrosny naukowiec, którego projekty nie wypaliły, przywłaszczył sobie dokonania swojego konkurenta, genetyka Wiktora Dobronarowa, jednak kiedy wierchuszka dowiedziała się, że kontynuując je zaczął posuwać się do okrucieństw, postanowiła się go pozbyć. Naukowiec wolał zginąć, ale samobójstwo nie poszło po jego myśli i sam zamienił się w superczłowieka, a potem zniknął. Czterdzieści lat później, już we współczesnej Rosji, Kuratow pojawia się ponownie, zabija ważnych przedstawicieli wojska i kradnie superzaawansowaną technologię, stając się poważnym zagrożeniem dla Mateczki Rossiji. Ministerstwo Obrony postanawia odszukać i wykorzystać przeciwko niemu Obrońców (czyli tytułowych zaszczitników) – inne eksperymenty z czasów zimnej wojny, od lat żyjące w ukryciu i starające się prowadzić normalne życie.

Zaszczitniki 1

Zanim przejdziemy do dalszej części recenzji, kilka przykładów ze scenariusza (bez spojlerów, ale kto chce, może pominąć ten i następny akapit). Już na samym początku major Jelena Łanina, odpowiedzialna za odnalezienie Obrońców, dokonuje tego w kilkanaście sekund. Jej podkomendni przeglądają Internet, meldują o nietypowych zjawiskach, a Jelena od razu zakłada, że mają do czynienia z superludźmi, nie zadając sobie nawet trudu zweryfikowania, czy to nie miejska legenda, internetowy hoax albo bzdura rozpuszczana przez tabloidy. Później jeden z Obrońców wygłasza przejmująco smutną (przynajmniej w założeniu) mowę o tym, że przez swoje supermoce patrzał, jak siwieje i starzeje się jego córka, którą zdążył już pochować. Biorąc pod uwagę jego wiek i to, ile czasu upłynęło od momentu zyskania przez niego supermocy, jego córka może mieć koło sześćdziesiątki. Znam ludzi w tym wieku, którzy nie tylko jeszcze nie zaczęli siwieć, ale są jeszcze w pełni sił.

Albo taki motyw: Obrońcom nie wychodzi ich pierwsze zadanie, Jelena i jej oddział lecą ich uratować. Zabierają jednego bohatera, któremu Kuratow niczym Bane Batmanowi złamał kręgosłup. Wracają z nim do bazy, leczą go, Jelena w międzyczasie rozmawia z nim, swoimi zwierzchnikami, ustala fakty i plan działania, a potem jak gdyby nigdy nic wraca wyswobodzić pozostałych Obrońców, nadal uwięzionych tam, gdzie znaleziono „Batmana”. Problem w tym, że jest to miejsce oddalone od bazy, do którego należy dolecieć śmigłowcami, w filmie przedstawia się to jednak tak, jakby Jelena po prostu poszła schodami na górę i ich uwolniła. A kiedy bohaterowie tracą czas, Kuratow wprowadza w życie swój Diabelski Plan™.

Tak mniej więcej prezentuje się scenariusz Guardians: Misji superbohaterów. Utalentowany scenarzysta mógłby z zarysu tej historii wycisnąć coś ciekawego, ale debiutujący Andriej Gawriłow nie podołał zadaniu. Przygotowany przez niego skrypt pełny jest dziur fabularnych, głupotek i dziwnych przeskoków. Podczas gdy Kuratow przez kilkanaście godzin stoi w miejscu i realizuje swój plan, nie niepokojeni przez niego ani jego ludzi Obrońcy i Jelena skaczą z miejsca na miejsce i prowadzą rozmowy o niczym. Nie zabrakło nawet obowiązkowej sceny z training montage, podczas której superbohaterowie, odkryci przez rząd dzień czy dwa wcześniej, dostają superzaawansowane technologicznie kostiumy skrojone specjalnie na nich. A może to nie błąd logiczny, a po prostu pochwała rosyjskiej armii? Dowód na to, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych?

Mowa była o Obrońcach, ale kim tak w zasadzie oni są? No cóż, takimi uboższymi wersjami amerykańskich superbohaterów, przy tworzeniu których inspirowano się komiksami Marvela – Avengers, X-Men czy Fantastyczną Czwórką. Arsus to odpowiednik Hulka (wspomina nawet, że jest naukowcem), który zamienia się w niedźwiedzia. Przy czym przemiana z reguły nie jest pełna, więc wychodzi z niego raczej dwumetrowy Rocket Raccoon. Chan to Quicksilver wyglądający jak Zimowy Żołnierz, Ksenia jest w zasadzie kalką Niewidzialnej Kobiety, a Ler początkowo kojarzy się z Rzeczą, ale później, za sprawą kostiumu, przeobraża się w Whiplasha. Wszyscy ci bohaterowie są płytcy jak kałuża. Poznajemy ich w chwili werbowania, potem każdemu z nich poświęcono po jednej scenie dialogu mającego nadać im jakiejś głębi, ale nic z tego nie wynika. Dodatkowe skromne informacje można wynieść z rzucanych mimochodem komentarzy podczas dialogów popychających fabułę naprzód.

Zaszczitniki 2

Pozostali bohaterowie są jeszcze gorsi. Jelena to taka babka, która chyba miała być Nickiem Furym, ale jej rola sprowadza się do tego, żeby odnaleźć Obrońców, a potem scenarzyści nie mieli już za bardzo na nią pomysłu. Kuratow to tak żenująco szablonowy przeciwnik, że twórcom nawet nie chciało się go za bardzo rozwijać. Jego rola ograniczyła się do pokazywania go od czasu do czasu, żeby przypomnieć widzom, że Obrońcy mają potężnego wroga, którego muszą pokonać, ale wróg jest na tyle miły, że nie zamierza im przeszkadzać, a po prostu grzecznie na nich czeka. Konfrontacja z nim jest równie natchniona, co finałowe starcia w filmach wytwórni The Asylum. A po Wielkim Finale™ oczywiście nastąpić musi scena, w której scenarzyści subtelnie niczym cios siekierą w głowę zapowiadają kontynuację. W osiemdziesięciu minutach starano się zmieścić origin story kilku postaci i wielką konfrontację à la Avengers, wyszła jednak chaotyczna papka, która mimo stosunkowo niedługiego czasu trwania w pewnym momencie zaczyna autentycznie nudzić.

Skoro wiemy już, że fabuła i bohaterowie są beznadziejni, to czy Guardians: Misja superbohaterów ma się w ogóle czym pochwalić? Na szczęście tak, film jest bowiem przyzwoity pod względem technicznym. Muzyka w jednym czy dwóch miejscach może się spodobać, chociaż ogólnie mam wrażenie, że kompozytor ograniczył swoją rolę do przeszukiwania bibliotek dostępnych na wolnej licencji utworów, szukając po tagach typu „pompatyczna muzyka do walki z bossem”. Aktorzy wypadają w moim odczuciu dość sztucznie, chociaż może taka już rosyjska maniera, tym niemniej wyglądają ładnie i są dobrze dobrani do ról. Na szczęście dużo lepiej prezentuje się otoczka wizualna. Efekty specjalne, zdjęcia, scenografie i plenery może nie wywołają opadu szczęki, ale przez większość czasu prezentują akceptowalny poziom. Nie jest to Hollywood, ale też nie poziom The Asylum, Wiedźmina czy Wołkodawa. Szkoda tylko, że Rosjanie tak bardzo zapatrzyli się na Amerykanów, że skopiowali od nich nawet kategorię wiekową. Być może film zyskałby trochę, gdyby Obrońcy przerabiali przeciwników na mielone, zamiast prowadzić z nimi walki całkowicie pozbawione krwi.

Zaszczitniki 3

Mimo sporych nadziei, Guardians: Misja superbohaterów okazała się filmem słabym. Cała produkcja została zmasakrowana przede wszystkim przez scenarzystę, który nie potrafił ani napisać ciekawych postaci, ani poprowadzić fabuły tak, żeby miała sens. Pełna jest ona idiotyzmów, dziur fabularnych i dziwnych przeskoków. Dodatkowo jej tempo jest tak złe, że mimo raptem osiemdziesięciu minut, zaczyna nudzić już w połowie. W ogólnym rozrachunku, chociaż mamy do czynienia z produkcją słabą, bliżej jej jednak do poziomu „prawie przeciętna”, niż „dno i dwa metry mułu”. Wszystko to za sprawą znośnej realizacji. Jeżeli nie będziecie oczekiwać fajerwerków jak w hollywoodzkim blockbusterze, a nastawicie się na rosyjską superprodukcję, ten akurat aspekt może się Wam spodobać. Może być to ciekawy eksperyment, żeby porównać rosyjską superprodukcję z polskim odpowiednikiem. Film kosztował 320 mln rubli, czyli nieco mniej, niż np. Miasto 44, na którego produkcję wydano 25 mln złotych (ok. 370 mln rubli). Ostrzegam jednak, że dokonywanie porównania nie jest warte, żeby specjalnie dla niego ryzykować kontakt z fatalnym i nudnym scenariuszem.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Guardians: Misja superbohaterów
Tytuł oryginalny: Защитники (Zaszczitniki)
Tytuły alternatywne: Guardians, Zashchitniki
Reżyseria: Sarkin Andreasjan
Scenariusz: Andriej Gawriłow
Gatunek: science fiction, akcja
Produkcja: Rosja
Czas trwania: 89 min
Obsada: Anton Pampusznyj, Sanjar Madi, Sebastian Sisak Grigorian, Alina Łanina, Stanisław Szirin, Waleria Szkirando

Nasza ocena
4/10

Podsumowanie

Plusy:
+ technicznie nie jest najgorzej
+ muzyka w paru miejscach daje radę
+ dostrzegam w tym filmie zalążek potencjału

Minusy:
– postacie są jednak żenujące, miałkie
– podobnie jak fabuła
– oraz jej nielogiczności i dziury fabularne
– żenujący szwarccharakter
– strasznie nieudolne tempo
– muzyka z reguły nie daje rady
– kategoria wiekowa PG-13

Sending
User Review
2 (1 vote)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
2 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Sebastian Kuryło
6 lat temu

Niestety nie dotrwałem do końca, choć robiłem dwa podejścia. Efekty nawet mi się podobały, ale fabularnie niestety to bardzo nudny film

Idris
Idris
6 lat temu

Fabuła jest niestety do bani, nie przeszkadzało mi to jednak świetnie bawić się na filmie – głównie przez to, że szukałam odniesień do filmów MCU. Znalazłam ich masę, naprawdę, i to łącznie z niektórymi scenami, jak na przykład główny zły lokujący swoje złe ustrojstwo na dachy najwyższego budynku to scena prawie identyczna z tą z Avengersów i Lokim.
Film świetnie pasuje na zakrapianą imprezę fanów filmów superbohaterskich – picie kolejki za każdym razem, gdy wyłapie się nawiązanie do MCU gwarantuje, że do końca filmu nie dotrwacie ;).

Jacek „Pottero” Stankiewicz
Jacek „Pottero” Stankiewiczhttps://swiatthedas.wordpress.com/
Jak przystało na reprezentanta rocznika 1987, jestem zgrzybiałym dziadziusiem, który doskonale pamięta szczękopady, jakie wywoływały pierwsze kontakty z „Doomem”, a potem z „Quakiem” i „Unreal Tournament”. Zapalony gracz z ponaddwudziestopięcioletnim doświadczeniem, z uwielbieniem pochłaniający przede wszystkim gry akcji, shootery i niektóre RPG. Namiętny oglądacz filmów i seriali, miłośnik Tarantina, Moodyssona i Tromy, w wolnej chwili pochłaniacz książek i słuchowisk, interesujący się wszystkim, co wyda mu się warte uwagi. Dla rozrywki publikujący gdzie się da, w tym m.in. czy w czasopismach branżowych. Administrator Dragon Age Polskiej Wiki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki