SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja filmu Tarzan: Legenda

1

Trudno znaleźć kogoś, kto nie słyszałby historii Tarzana – syna Brytyjczyków o szlacheckim pochodzeniu, którego w głębi afrykańskiej dżungli wychowały małpy. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę, że pierwsze pojawienie się tej postaci w literaturze miało miejsce ponad sto lat temu – w 1912 roku na łamach gazet pojawiła się publikowana w częściach książka Tarzan wśród małp, autorstwa Edgara Rice’a Burroughsa. Od tamtej pory opowieść ta kontynuowana była nie tylko w dalszych książkach tego autora (wydano ich w sumie aż dwadzieścia cztery), ale również w licznych filmach i serialach. Wszystko to bez wątpienia wpłynęło na popularność postaci i to, że co jakiś czas ponownie pojawia się na ekranach kin kolejna adaptacja jej historii. W te wakacje po raz kolejny przyjdzie nam stanąć przed dylematem, czy wybrać się na kolejną odsłonę tej dobrze nam znanej opowieści, której realizacji podjął się David Yates (reżyser znany głównie z takich filmów jak: Harry Potter i Zakon Feniksa, Harry Potter i Książę Półkrwi oraz obu części Insygniów Śmierci). Z samego opisu film może wydawać się odgrzewanym kotletem, tak jednak nie jest.

2

Odchodzimy bowiem od pokazywania widzom po raz kolejny historii, którą można w skrócie opisać w słowach „ja – Tarzan, ty – Jane, my się kochać”. W produkcji spotkamy tylko dwie znane nam z książek i poprzednich ekranizacji postacie – Tarzana, czy może raczej Johna Claytona, oraz Jane. Będziemy również świadkami kilku scen z ich przeszłości, wyjaśniających jak się poznali, rozjaśniających nam ich motywacje. Na samym początku należy jednak wspomnieć, że od chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy minęło już osiem lat. Jest zatem rok 1884, a Tarzan odnalazł swoje miejsce w świecie brytyjskiej arystokracji, do którego należał z urodzenia. Wiedzie spokojne życie u boku swojej kochającej żony – Jane. Nie jest jednak łatwo zapomnieć o przeszłości, zwłaszcza gdy ta dobija się do frontowych drzwi tego sielskiego życia. Całkowicie nieświadomie zostaje uwikłany w polityczne gierki belgijskiego króla Leopolda II Koburga i jego ambasadora w Kongu, którzy gotowi byli zrobić niemal wszystko, by położyć ręce na diamentach znajdujących się w posiadaniu plemienia, którego wódz z chęcią dokonałby zemsty na Tarzanie. Ten początkowo wzbrania się przed powrotem do Afryki, w końcu jednak decyduje się na sprawdzenie pogłosek o haniebnych czynach króla Leopolda, których ten podobno dopuszcza się na rdzennej ludności Konga. Towarzyszyć mu mają wysłannik Stanów Zjednoczonych – czarnoskóry doktor George Washington Williams oraz żona.

3

Obsada aktorska cieszy oczy – w przenośni i dosłownie. Wcielający się w rolę Tarzana Alexander Skarsgård bez dwóch zdań wygląda na ekranie zjawiskowo. Nie sposób nie zauważyć wysiłku, jaki został włożony w osiągnięcie odpowiedniej do tej roli sylwetki i muskulatury, głównie za sprawą tego, że przez większą część filmu jedyną częścią garderoby postaci są spodnie (w retrospekcyjnych scenach z poznania z Jane prowadzenie kamery daje nam jasno znać, że w tych czasach Tarzan nie nosił nawet spodni). Żeby oddać jednak sprawiedliwość, należy przyznać, że i w pełnym ubiorze prezentuje się pierwszorzędnie, nie przyćmiewa to jednak jego gry aktorskiej. Skarsgård ma w sobie coś, co pozwala nam uwierzyć w melancholijną naturę Tarzana, który z jednej strony tęskni do miejsca, gdzie się wychował, z drugiej zaś bez mrugnięcia okiem, popijając herbatę z przepisowo odgiętym małym palcem, odmawia przyjęcia zaproszenia wystosowanego przez ambasadora belgijskiego, wyjaśniając iż do Afryki mu nieśpieszno, bo już tam był i wie, że panuje tam skwar. Kreowany przez niego Tarzan jest autentyczny, a twórcy filmu pamiętali nawet o takim szczególe jak dłonie – lekko zdeformowane przez charakterystyczny dla małp sposób chodzenia, do którego przecież ludzki kościec nie jest przyzwyczajony. Bez wątpienia kroku Skarsgårdowi dotrzymuje fenomenalna Margot Robbie, wcielająca się w postać małżonki głównego bohatera – Jane. Śliczna Australijka porzuca wizerunek plastikowej panienki, którym raczyła nas w Wilku z Wall Street. W cudowny sposób przemienia się w pełną charakteru kobietę, dorastającą w Afryce i potrafiącą zjednać sobie ludzi. Wielkim plusem jest odejście od konwencji „damy w opałach”, którą musi uratować jej mężczyzna – wykreowana przez Margot Jane jest kobietą silną, po której widać, że nie da sobie w kaszę dmuchać i nie będzie biernie czekać na ratunek.

4

Co nieco można jednak zarzucić postaciom drugoplanowym, u których na złamanie schematu nie starczyło najwidoczniej sił. Ponownie w rolę głównego złego wciela się Christoph Waltz, któremu Hollywood przylepiło już chyba na stałe łatkę naczelnego szwarccharakteru (Kardynał Richelieu w Trzech Muszkieterach, pułkownik Hans Landa w Bękartach Wojny, dr King Schultz w Djano), tym razem wyznaczając dla niego rolę belgijskiego ambasadora w Kongu – Leona Roma. Człowieka przewrotnego i gotowego do poświęcenia cudzego życia, byle tylko osiągnąć swój cel, na dodatek pedantycznego aż do bólu. Z bliżej nieznanych widzowi przyczyn zawsze ma ze sobą niezwykle wytrzymały różaniec – nie służy on jednak do modlitwy, a do walki. W dłoniach Roma zmienia się on bowiem w śmiercionośną broń, co z jednej strony budzi uśmieszek rozbawienia, z drugiej zaś uznanie dla jego zmyślności i przebiegłości – bo przecież kto by się spodziewał, że zostanie nim uduszony? Gra aktorska Waltza jest, jak zwykle, na poziomie, a jedynym zarzutem, który można wobec niej wystosować jest jej wtórność. Również doktor George Washington Williams, grany przez Samuela L. Jacskona, nie wnosi zbyt wiele do filmu – towarzyszący Tarzanowi w Afryce doktor okazuje się być całkiem miłym przerywnikiem, wnoszącym nieco wątków humorystycznych do fabuły, jednocześnie wpisując się w schemat kogoś, kto pragnie odkupić swoje winy przez zapobiegnięcie temu, czego sam kiedyś się dopuścił.

5

W warstwie fabularnej produkcja oscyluje na poziomie dobrego jakościowo rzemiosła – nie można jej zarzucić zbyt wiele błędów i nieścisłości, jednocześnie nie jest też dziełem wybitnym. To, co jest nam potrzebne do zrozumienia filmu dostajemy podane na srebrnej tacy, a umiejętnie wplecione sceny retrospekcji pomagają w zrozumieniu nie tylko fabuły, ale również i motywów głównych postaci. Na dodatek moment, w którym dostajemy potrzebne nam informacje również jest dobrze wyliczony, czego przykładem może być scena, w której dowiadujemy się dlaczego wódz jednego z afrykańskich plemion pała tak wielką nienawiścią do Tarzana. O ile mogłabym przyczepić się do zwołania afrykańskich plemion do wspólnej walki, która jednak… zmienia się w oglądanie widowiskowego triumfu jednego człowieka, o tyle można na ten niepotrzebny wątek przymknąć oko. Film nie jest przegadany, o dziwo nie ma w nim nadmiernych ilości patosu, a dialogi i akcja wyważone są tak, by jedno nie zostało przyćmione przez drugie – w efekcie nie doświadczymy przydługich monologów, czy przeładowania filmu efektami specjalnymi. Strona audiowizualna również trzyma poziom – oprawa dźwiękowa ładnie wkomponowuje się w całość filmu, oddając nastrój poszczególnych scen. Scen, które również zrealizowane zostały z największą starannością, niejednokrotnie zapierając dech w piersi, co rekompensuje niewielkie potknięcia, których twórcy nie ustrzegli się całkowicie. Zobaczymy również wiele widowiskowego przeskakiwania przez dżunglę na lianach oraz przykuwające uwagę spotkania z dzikimi zwierzętami.

6

Reasumując, jest to film, który bez wątpienia zasługuje na polecenie. Zadowoli głównie widzów nastawionych na proste, odpowiednio widowiskowe kino – film ogląda się z przyjemnością, bez niepotrzebnego szczękościsku, a mocno domyślne potraktowanie przemocy (może odrobinę zbyt mocno, w końcu to pełna niebezpieczeństw dżungla, nieustannego zagrożenia, jednak w filmie tego nie czuć) sprawia, że jest to produkcja, na którą spokojnie może wybrać się i młodsza część widowni. Ci nieco bardziej zaznajomieni z historią być może dostrzegą w filmie próbę rozliczenia się z przeszłością, kiedy to przez lata świat ignorował ludobójcze zapędy belgijskiego króla Leopolda II, który w Kongo dopuścił się wielu zbrodni, skutkujących śmiercią ogromnej liczby ludności. Jego winy wyszły na światło dzienne dopiero na początku XX wieku, co sprawiło, że sytuacja rdzennych mieszkańców odrobinę się poprawiła. Tarzan: Legenda jest jednak, przede wszystkim, filmem rozrywkowym, awanturniczo-przygodowym obrazem odpowiednio urozmaiconym o wątek romansowy, i jako taki film mogę go polecić.

Ocena: 7/10

Plusy:
+ postacie Tarzana i Jane
+ zbilansowanie dialogów i akcji
+ prosta, przyjemna fabuła
+ piękna sceneria
+ efekty specjalne
+ ścieżka dźwiękowa

Minusy:
– schematyczny czarny charakter
– mocno umownie potraktowana brutalność
– dżungla wydaje się być mało niebezpieczna jak na dżunglę

Autor: Idris

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Martyna „Idris” Halbiniak
Martyna „Idris” Halbiniak
Geek trzydziestego poziomu. Wyznawca Cthulhu i zasady, że sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Kiedyś zginie przywalona książkami, z których zbudowała swój Stos Wstydu™. W czasie wolnym od pochłaniania dzieł popkultury, pracuje i studiuje, dorabiając się już odznaki Wiecznego Studenta™. Znajduje się również w zacnym gronie organizatorów Festiwalu Fantastyki Pyrkon. Absolwentka psychokryminalistyki i studentka psychologii, nałogowo przetwarzająca kawę na literki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki