SIEĆ NERDHEIM:

Długie ramię przeciętności. Recenzja filmu Slender Man

KorektaLilavati

Długie kończyny, nienaganny styl i twarz wyrażająca więcej niż tysiąc słów. Slender Man, bohater miejskiej legendy i niewinnej gry, szybko zyskał na popularności. Nie dziwiło więc, że w końcu zostanie zaprzęgnięty do filmu oraz że w jego pokraczne ciało wślizgnie się Javier Botet. Dziwi natomiast, że potwór ściągnięty został do poziomu maskotki w młodzieżowym horrorze, chociaż wielkich chłopów doprowadzał do płaczu. Żeby bardziej dokopać leżącemu, ktoś go pomylił z przestarzałą Krwawą Mary.

Ojciec Katie pije. Jest nieogolony i wymięty, jakby wyjęty psu z gardła, a podczas popołudniowych drzemek tuli do siebie czule pustą butelczynę. Ten obrazek wiele mówi. Jeszcze więcej musi się dziać za zamkniętymi drzwiami. Życie dziewczyny do lekkich nie należy, nic więc dziwnego, że marzy jej się ucieczka. Jakże jednak zimne muszą być ojcowskie ramiona, skoro, zamiast myśleć o gigancie i waletowaniu u znajomych, Katie pragnie rzucić się w objęcia przerażającej szkarady kryjącej się po lasach? Podczas wieczoru spędzonego wspólnie z przyjaciółkami nadarza się okazja do efektownego dania nogi. W słabo oświetlonej piwnicy dziewczyny obgadują chłopaków, oglądają porno i snują mrzonki na temat wspólnego życia gdzieś daleko od rodzinnego miasta. W końcu z nudów oraz potrzeby zaimponowania grupie szkolnych przystojniaków postanawiają zabawić się z miejską legendą. Czasy się zmieniają. Dawniej, by przywołać straszydło lub złe duchy, trzeba było świec, lustra i czasem pentagramu wymalowanego krwią. Teraz wystarczy dostęp do internetu i brak blokady rodzicielskiej. Dziewczyny oglądają viralowy filmik o mrocznym klimacie i montażu tak intensywnym, że mógłby zabić epileptyka. Marzenie się spełniło. Następnego dnia Katie znika, a jej przyjaciółki (początkowo niezbyt przejęte sprawą) zaczynają jej szukać.

Kwestią czasu było to, że po Slender Mana ktoś wyciągnie pazerne łapska. Był to bowiem zbyt łakomy kąsek, aby zostawić go samemu sobie. W końcu został on wyrwany ze swojego przytulnego lasu i dotkliwie sponiewierany przez kino oferujące grzeczne i przesiąknięte stereotypami horrory dla młodzieży. Pierwsze problemy musiały pojawić się dość szybko. Jak bowiem wykorzystać czarny charakter, który w swoim środowisku naturalnym głównie sobie stoi i wygląda przerażająco, wychylając się zza krzaków? Po strasznych filmach dla dzieciaków nie ma co się specjalnie spodziewać innowacyjności, ale to, co zrobili z popularną miejską legendą, zakrawa na zbrodnię gorszą niż straszenie internautów spreparowanymi fotografiami. Slender Man Sylvaina White’a skutecznie obdziera postać z charakteru i wyjątkowości. Jego tło i sposób działania zostały sklecone na szybko z używanych części, bez dodawania absolutnie niczego nowego. Blada Twarz dostał własny niepokojący filmik, który zamiast na VHS przemieszcza się stałym łączem, a wywołanie go jakoś tak mało kreatywnie przypomina zabawy z Krwawą Mary. Zresztą koncepcja tajemniczego nagrania tak się spodobała twórcom, że całkiem machnęli ręką na wysokiego bydlaka – w końcu do czego by się przydał, skoro stoi jak te widły w nawozie naturalnym. A przecież to było w nim najlepsze i tak kusząco atrakcyjne do wykorzystania.

Wbrew pozorom i wszelkim wskazówkom, głównym motywem straszącym u White’a wcale nie jest tytułowa postać. Slender Man pojawia się raptem dwa-trzy razy, a jak już jest, to mało co go widać. Chociaż to może nawet lepiej, bo z bliska wyglądał jak praca zaliczeniowa przedszkolaka, wykonana z ciastoliny. Co tu dużo mówić – ktoś z roku 2000 powinien zadzwonić do twórców i zażądać zwrotu większości efektów specjalnych. Ponownie powraca pytanie, po co właściwie tak kombinować? Wystarczyło przecież ucharakteryzować starannie Boteta – który ze swoim zniekształconym przez chorobę ciałem jest chodzącą zaletą – i puścić go w samopas za dziewczynami, żeby szurał sobie bez pośpiechu za ich plecami, wychylał się zza węgłów i wkomponowywał w drugi plan. Idę o zakład, że jego improwizowanie znalazłoby się kilka lig wyżej niż wszystkie pomysły zawarte w scenariuszu Davida Brike’a. Twórcy, próbując zrównoważyć mało ciekawą fabułę, postanowili straszyć bohaterki halucynacjami i koszmarnymi wizjami rodem z filmiku, który widziały na początku. To kto tu tak właściwie ma przerażać? W tym momencie czar pryska, bo zamiast kulić się przed ekranem, obgryzać paznokcie i bać się, że zaraz z jakiejś szpary wysunie się kończyna Slender Mana i spełni obietnicę naszych babć, wciągając nas za obraz, zostajemy przekonani, że jego tak naprawdę nie ma. Dziewczyny obejrzały ekstremalnie zmontowany film i poprzepalało im styki. Potwór nie istnieje, dziewczyny dostały udaru i dlatego rzeczywistość wydaje im się taka rozklekotana. Czego się więc tutaj bać? Jaki morał z tego płynie? Nie siedź za blisko monitora, bo zepsujesz sobie nie tylko oczy, ale i głowę?

Film nie broni się w zasadzie niczym. Nie sięga po konwencje młodzieżowego horror przepełnionego stereotypowymi postaciami. A co za tym idzie, nie daje możliwość pośmiania się z bohaterów. W tym przypadku nie ma nawet co szukać powodów do złośliwego uśmiechu. Odczuwa się nawet brak idiotycznego wyobrażenia na temat życia amerykańskich nastolatków. Achhh… pomyślcie, jaki ten film mógłby być dobry, gdyby Patyczak polował na cheerleaderki i przystojniaków z Gamma Beta Testosteron. Młoda obsada też niespecjalnie się spisuje. Nie ma między nimi chemii, emocji, koleżeńskiej przyjaźni i autentyczności. Zniknięciu Katie brakuje puenty, wątek Chloe zostaje w połowie filmu porzucony, a pozostawionej na ekranie dwójce brakuje charyzmy, aby udźwignąć całość. Hallie przez cały film oferuje nam zbolałą twarz Toma Hiddlestona, a Wren popada w przesadną histerię po to, by wykładać się na odgrywaniu prostych emocji. Jeżeli dziewczyny myślą o dalszej karierze, muszą jeszcze nad sobą popracować.

Najbardziej szkoda jednak samego potwora, wklejony został bowiem w całkowicie nieciekawy film. Scenariusz jest prosty i niedopracowany, obsada ledwo daje radę odgrywać swoje role, a efekty specjalne są fatalne lub przekombinowane, czasem nawet jednocześnie. Nie ma to rąk, nóg i większości narządów wewnętrznych. Sam motyw miejskiej legendy został wykorzystany jedynie jako marketingowy slogan dla wzbudzenia zainteresowania. Teraz gdy widzę Slender Mana na zdjęciach, to nie wygląda już na przerażającego. On jest po prostu smutny, bo już zupełnie nikt nie będzie chciał się z nim bawić.

Szczegóły:

Tytuł: Slender Man
Data premiery: 17.08.2018
Reżyseria: Sylvain White
Scenariusz: David Birke
Typ: horror młodzieżowy
Obsada: Joey King, Julia Goldani Telles, Jaz Sinclair, Annalise Basso, Javier Botet i inni

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + chyba tylko fakt, że Javier Botet wcielił się w Slender Mana<br /> + ooo.... i Telles naprawdę przypominała mi Hiddlestona</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – średni scenariusz<br /> – brak pomysłu na czarny charakter<br /> – brzydkie efekty<br /> – kiepska gra aktorska<br /> – pogubione wątki</p>Długie ramię przeciętności. Recenzja filmu Slender Man
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki