SIEĆ NERDHEIM:

Stara Martho, kochamy cię! Recenzja filmu S/S Martha

S/S Martha – plakat filmu
S/S Martha – plakat filmu

Zapewne wielu z was doskonale zna duńskie komedie o sympatycznym, choć pechowym Gangu Olsena. Może czytaliście również tekst o fenomenie tego cyklu, opublikowany na naszych łamach ponad dwa lata temu. To właśnie tam wspominane były Slå først Frede! (1965), Slap af Frede! (1966) i S/S Martha (1967) – kilka nieco starszych filmów z udziałem reżysera Erika Ballinga oraz tria Ove Sprogøe-Morten Grunwald-Poul Bundgaard, które bywają uznawane za duchowych poprzedników serii o Egonie i spółce. Aż by człowiek sprawdził, jak to się wszystko zaczęło, co nie? No i tutaj zaczynają się schody, bo dostępność starego duńskiego kina po polsku jest poza Olsenami właściwie żadna. Jakaś (choć niewielka) liczba tamtych filmów doczekała się tłumaczenia na angielski, co w wypadku części widzów z Polski może być pewnym ułatwieniem. Wśród garstki tytułów znalazła się – na nasze szczęście – również S/S Martha.

Tytułowy statek jest parowcem zbudowanym w latach 20. i od tamtej pory kompletnie niekonserwowanym. Zapomniany przez armatora, kursuje sobie pomiędzy greckimi wyspami, wioząc do pełnych uciech portów swoją lekko zwariowaną załogę. Która Marthę bardzo zresztą kocha, choć jest powolna jak ślimak i brzydka jak grzech. Kompletnie nie przeszkadzają im okazjonalne utarczki słowne z mijającymi ich Norwegami ze statku Harald. Wszak dzięki starej, dobrej Marcie mogą spędzać swój czas na lenistwie, imprezach i sutych posiłkach godnych dobrej restauracji. Ochmistrz Watson potrafi kreatywnie prowadzić księgowość – szefostwo w Danii od lat jest przekonane, że statek przynosi wyłącznie zyski.

Najmłodszy członek załogi, chłopiec okrętowy Halfdan, właśnie kończy siedemnaście lat, toteż kompani postanawiają podczas najbliższego postoju w Pireusie sprawić mu porządne wejście w dorosłość. Problemy zaczynają się, gdy na pokładzie Marthy pojawia się armator we własnej osobie, w dodatku w towarzystwie swojej córki i sekretarki. Pan O.P. Andersen pragnie możliwie jak najszybciej dotrzeć do portu w Abradanie, by wyprzedzić swojego norweskiego rywala i zawrzeć korzystny układ z miejscowym szejkiem…

S/S Martha – kadr z filmu
S/S Martha – kadr z filmu

Faktycznie trudno uniknąć przy S/S Marcie skojarzeń czy porównań do Gangu Olsena. Mamy nie tylko tego samego reżysera i trzech głównych olsenowych aktorów, ale również scenarzystę, kompozytora muzyki, producenta, panią kostiumograf, scenografa, po części również operatora… Większość członków obsady pojawiła się potem chociaż w dalszym planie kultowego cyklu. Faktem jest, że jeżeli ktoś polubił przygody pociesznych rabusiów, to również perypetie wesołej załogi przypadną mu do gustu. I chociaż nie doświadczymy tu jeszcze takiego poziomu fabuły czy humoru – wszak S/S Martha powstała rok przed pierwszą częścią Gangu i na całe lata przed jej najlepszymi kontynuacjami – to nadal mamy do czynienia z niebywale przyjemną, porządnie zrobioną komedią.

Poza nagłą wizytacją armatora i Halfdanem próbującym stać się mężczyzną w filmie pojawia się jeszcze parę wątków – chociażby konflikt załóg Marthy i Haralda czy rozwydrzona córka pana Andersena, którą ojciec usiłuje utemperować podczas rejsu. Na początku wydaje się, że po prostu mają uzupełniać świat przedstawiony i dać bohaterom okazję do kilku kolejnych zabawnych scen. Jednak im bliżej finału, tym bardziej okazuje się, że każdy z nich jest niezbędną częścią fabuły, w taki albo inny sposób doprowadzającą do kulminacji. Przy czym można mieć podczas seansu wrażenie delikatnego, komediowego chaosu. Wiadomo, ktoś narozrabia, ktoś się zakocha, ktoś zostanie sprowadzony do parteru. Nie ma sensu się tego szczególnie mocno czepiać, bo wszystko mieści się w prawidłach gatunku.

S/S Martha tak naprawdę stoi swoją załogą, bo to bohaterowie stanowią kwintesencję tego filmu. Są galerią typów na tyle barwnych, że nawet ci z mniejszym „czasem ekranowym” mają okazję błysnąć. A i wszyscy w jakiś sposób dają się lubić. Kapitan, któremu nigdy nigdzie się nie spieszy, zaczyna dzień od kieliszka dobrego alkoholu i butelki piwa. Wspominany już Halfdan (który owe poranne drinki przynosi) jest takim niezdarą, że potrafi potknąć się o własne nogi. Starszy mechanik Brovst zawsze wali prosto z mostu oraz nie uznaje żadnych współcześniejszych metod naprawy maszynerii. O dziwo najczęściej trzyma się z drugim mechanikiem Alfem, człowiekiem towarzyskim i sympatycznym. Radiotelegrafista Marius hoduje w swojej kajucie róże, a poza tym ma dysleksję – co oczywiście nikomu na Marcie nie przeszkadza. Bosman niezbyt zna się na nawigacji, ale za to świetnie sobie radzi z kobietami. Watson, ochmistrz, typ elegancki i metodyczny, sam decyduje, jakie papiery i kiedy wysłać „górze”. Jest to bardzo na rękę kucharzowi okrętowemu, który wychodzi z dość specyficznego założenia: szefostwo to kapitalistyczni krwiopijcy, więc oszukiwanie ich na kasie to nie tylko obowiązek, ale również przyjemność. No i, niczym wisienka na torcie, najmłodszy stażem trzeci mechanik Knudmłody, przystojny, dobrze zbudowany, męski, zwerbowany do załogi w dosyć… specyficzny sposób. A cała ta banda kocha się niczym wielka rodzina, choć trzeba przyznać, że czasami (jak to ludzie morza) dość szorstko to sobie okazują.

Postacie „z zewnątrz” wypadają bladziej, jednak i tu możemy znaleźć świetnie zarysowane, pełnokrwiste perełki – chociażby upartą, świadomą swojego seksapilu Greczynkę Helenę i panią Brun, sekretarkę Andersa, która zdaje się wiedzieć więcej o życiu oraz świecie od swojego szefa.

S/S Martha – kadr z filmu
S/S Martha – kadr z filmu

Ta różnorodna hałastra jest świetnie zagrana – jak mogę mieć pewne minimalne wątpliwości wobec fabuły, tak obsadą jestem zachwycona. Bo wiecie, co? Lubię duńskich aktorów z tamtych lat. Przypominają mi bardzo naszych z podobnej epoki: masa charakterystycznych osób, każda wyjątkowa i nie do pomylenia z innymi. Nie potrafię znaleźć w S/S Marcie słabo zagranej roli, ale oczywiście niektóre bardziej rzuciły mi się w oczy, nie tylko ze względu na rozpoznawalność części obsady. Dość często szoł kradnie Poul Reichhardt jako uroczo grubiański Brovst. Reichhardt był jednym z bardziej wszechstronnych aktorów duńskich – w samym tylko Gangu Olsena na przestrzeni paru części potrafił się wcielić zarówno w nerwowego szefa policji, jak i dziwnie spokojnego bandziora – toteż bez problemu dodaje temu, zdawałoby się jednowymiarowemu bohaterowi, trochę przyjaznych niuansów. Ove Sprogøe to jak zwykle klasa sama w sobie. Ochmistrz Watson, który zazwyczaj nie podnosi głosu i nawet najbardziej jadowite docinki potrafi sprzedać z chłodnym spokojem, mógłby wypaść niebywale płasko, a w tym wykonaniu staje się na swój sposób charyzmatyczny. Arcyciekawie jest widzieć Mortena Grunwalda w roli Knuda, zdecydowanie mniej nerwowej od dobrze znanego nam rozchichotanego rabusia, dość stonowanej (oczywiście jak na warunki komedii) i w dodatku będącej tu amantem, chociaż takim mocno mimo woli. Z kolei Poul Bundgaard gra bardziej po warunkach, ale w tym wypadku to żadna wada. Jego Alf jest tym, czym mógłby stać się olsenowy Kjeld Jensen, gdyby miał trochę więcej cywilnej odwagi. Swoje momenty chwały ma też grający kucharza Preben Kaas – skądinąd jeden z pomysłodawców całego filmu.

Choć S/S Martha to nie musical, znajdziecie tutaj sporo scen z piosenkami w wykonaniu obsady. Tak zresztą często zdarzało się w rozrywkowym kinie duńskim tamtego czasu. Chyba Duńczycy bywali wtedy jakoś wyjątkowo muzykalni. Większość utworów to różnorako adaptowane warianty piosenki przewodniej, swoistego hymnu na cześć Marthy, stylizowanego na dumną szantę. Nie tylko buduje ona klimat filmu, ale i piekielnie wpada w ucho – zwłaszcza wersje z początkowych scen. W dodatku fragmenty śpiewane kompletnie nie kłócą się z konwencją ani nawet realizmem, a ich wykonanie jest kapitalne, bo panowie z obsady mają naprawdę wspaniałe głosy. Zresztą, o czym my mówimy – Bundgaard i Reichhardt występowali przecież nawet w operach i operetkach…

Nie zawsze są to jednak wstawki dorzucone tylko dla smaku, bo są kawałki, które potem okazują się mieć spore znaczenie dla fabuły. Jakie konkretnie? Nie powiem, bo po co psuć tak dobrą niespodziankę.

S/S Martha – kadr z filmu
S/S Martha – kadr z filmu

Mimo pewnych niewielkich wad (bo w sumie tempo i rozplanowanie akcji mogłyby być troszkę lepsze) historia Marthy i jej wiernej załogi jakoś mnie urzekła. Nie wiem, może tkwi we mnie jakaś starcza tęsknota za filmami, w których widać zwyczajną, najbardziej przyziemnie rozumianą robotę człowieka z jej wszystkimi wadami oraz zaletami. Statek „zagrany” w niemal wszystkich scenach przez autentyczny zdezelowany parowiec i Pireus faktycznie nagrywany w Grecji. Czy nawet detale, wynikające z osobistych predyspozycji tudzież ich braku. Gdy masz jednego aktora tak skaczącego z kilkunastu metrów do wody bez dublerów, że aż dech zapiera, a w innej scenie jeden z bohaterów próbuje popełnić samobójstwo poprzez utopienie się… w kamizelce ratunkowej, bo zdaje się, że odtwórca tej roli nie umiał pływać. Jak dla mnie – kolokwialnie mówiąc – to naprawdę robi robotę.

Ten film jest też niezłym przykładem na to, jak czas weryfikuje wartość niektórych dzieł i podważa dyktat komercyjny. S/S Martha nie była sukcesem kasowym (podobno wypadła z kinowych repertuarów po zaledwie trzech tygodniach), ale zyskała sobie w Danii status kultowości w późniejszych latach. Do tego stopnia, że na stulecie Nordisk Film w 2006 roku widzowie zagłosowali na nią jako na jedną z dwunastu najważniejszych produkcji w dziejach wytwórni, które miały być wyświetlane w ramach jubileuszowych pokazów w kinach. Ponadto co roku w maju w mieście Svendborg obchodzony jest Wielki Dzień Marthy – coś na kształt konwentu fanów, podczas którego odbywa się seans filmu, a przebrani za ulubionych bohaterów ludzie odtwarzają najbardziej charakterystyczne sceny. Szczególnie mocno ten obraz ukochali… no zero zaskoczenia, duńscy marynarze.

Aż mi smutno, że S/S Martha nie ma oficjalnego tłumaczenia na polski – w kraju nad Wisłą, w którym miłuje się i perypetie Gangu Olsena, i zbliżone stylistycznie komedie francuskie z Louisem de Funèsem, na pewno również znalazłaby swoich sympatyków.

SZCZEGÓŁY
Tytuł: S/S Martha
Producent: Nordisk Film
Reżyser: Erik Balling
Scenarzysta: Erik Balling, Preben Kaas, Henning Bahs
Platforma:
Gatunek/Typ: komedia, familijny
Data premiery: 10 października 1967 (świat)
Obsada: Ove Sprogøe, Hanne Borchsenius, Paul Hagen, Henrik Wiehe, Birgen Jensen, Morten Grunwald, Lily Weiding, Karl Stegger, Poul Reichhardt, Helge Kjærulff-Schmidt, Poul Bundgaard, Preben Kaas i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Zapewne wielu z was doskonale zna duńskie komedie o sympatycznym, choć pechowym Gangu Olsena. Może czytaliście również tekst o fenomenie tego cyklu, opublikowany na naszych łamach ponad dwa lata temu. To właśnie tam wspominane były Slå først Frede! (1965), Slap af Frede! (1966) i...Stara Martho, kochamy cię! Recenzja filmu S/S Martha
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki