SIEĆ NERDHEIM:

Klawi jak cholera, czyli dlaczego kochamy Gang Olsena

Gang Olsena nigdy się nie poddaje – kadr z filmu
Gang Olsena nigdy się nie poddaje – kadr z filmu

Są takie produkcje, przy których wydaje się nam, że istnieją „od zawsze”. Nie potrafimy sięgnąć pamięcią do czasów, kiedy nie pojawiały się one w telewizji albo nie mieliśmy ich na jakiejś katowanej bez ustanku kasecie wideo, ewentualnie płycie DVD u tych młodszych. Ich obecność w naszym życiu wydaje się tak oczywista, że nawet nie przychodzi nam do głowy, żeby jakoś szczególnie ją analizować. W moim przypadku takimi tytułami była seria filmów o Gangu Olsena. Od razu przychodzi mi na myśl atmosfera leniwego, niedzielnego popołudnia, rodzinnego obiadu i staroszkolnych komedii w stylu wspomnianego duńskiego cyklu – zapewne moja pamięć trochę podkoloryzowała ten obraz, ale nie aż tak mocno. Ot, ciepłe i sympatyczne wspomnienie, w którym raczej nie jestem odosobniona, bo sporo osób z mojego pokolenia ma do przygód pechowych rabusiów zbliżony stosunek.

Jak już powiedziałam, seria o Egonie Olsenie i spółce sprawiała wrażenie tak naturalnego elementu krajobrazu popkulturowego, że jakiekolwiek próby solidniejszego obejrzenia od nowa wszystkich filmów podjęłam dopiero jakieś trzy do pięciu lat temu. I z przerwami robię to do dzisiaj, a moje zainteresowanie tematem odżyło podczas wiadomej wymuszonej przerwy od wszystkiego, gdy natrafiłam w telewizji na kolejną transzę powtórek. Teraz oglądałam Olseny z przykrą świadomością: oto z oryginalnej trójki aktorów nie ma z nami już żadnego. To chyba nie pozostało bez wpływu na odbiór tych filmów – zwłaszcza że w czasach moich poprzednich seansów żył jeszcze najmłodszy z panów. W tej dość specyficznej atmosferze, złożonej jednocześnie z ciepłego humoru oraz rozważań na temat ulotności ludzkiego żywota i kinematografii zdolnej zapewnić nieśmiertelność, zaczęłam się zastanawiać. Na czym polega fenomen Gangu Olsena? Dlaczego właśnie te produkcje, wspominane z serdecznością, tak mocno wgryzły się w naszą świadomość?

Nie sposób zaprzeczyć temu, że ekipa sympatycznych włamywaczy ma swoje poczesne miejsce, chociażby w języku polskim – wszak media uwielbiają określać różnych niezbyt powalających inteligencją, a czasem wręcz ordynarnie głupich przestępców mianem „podobnych do Gangu Olsena”. Co zresztą wkurza mnie niebywale, bo świadczy to o jednoczesnej mocnej nieznajomości serii. Przecież w zasadzie jedynym problemem członków gangu był chroniczny pech. Walorów intelektualnych im nie brakowało, co ujawniało się poprzez wyszukane plany kolejnych rabunków. Kilka baloników, pusta butelka po piwie i papieros, aby ukraść torbę pieniędzy w Gang Olsena zmienia kierunek vel Gang Olsena na szlaku? Zdalnie sterowany, wielofunkcyjny robocik z klocków Lego w Gang Olsena nigdy się nie poddaje? A legendarna scena z Gang Olsena wpada w szał/Zemsta Gangu Olsena, gdy nasi bohaterowie przebijają się przez kolejne ściany budynku Duńskiego Teatru Królewskiego, idealnie synchronizując się z dźwiękami właśnie granej przez orkiestrę uwertury do sztuki Elverhøj? No i nie zapominajmy, że parę razy skoki zabawnych włamywaczy kończyły się relatywnymi sukcesami. Z naciskiem na słowo „relatywnymi”, ale jednak.

Gang Olsena – kadr z filmu
Gang Olsena – kadr z filmu

Przygody Gangu Olsena to fenomen chyba nieporównywalny do niczego innego. Czternaście filmów w serii, zrealizowanych na przestrzeni łącznie 30 lat, każdy kolejny trzymał minimum dobry poziom i w zasadzie wszystkie cieszyły się popularnością wśród widzów. Jedynie finałowa część budzi u fanów pewne kontrowersje, ale o tym później. A wyobraźcie sobie, że to szósty film pierwotnie miał być tym zamykającym cały cykl – zresztą ślad tego planu ostał się w tytule, Ostatni skok Gangu Olsena. Z perspektywy czasu już wiemy, jak koszmarny błąd popełniliby twórcy, gdyby wytrwali w swojej pierwotnej decyzji. Twórcy, czyli przede wszystkim reżyser Erik Balling, piszący również kolejne scenariusze w duecie z Henningiem Bahsem.

Skąd wzięła się sympatia widzów i to tak silna, że zdolna była ściągnąć serię z powrotem na ekrany? Na pewno istotni byli tu główni bohaterowie. Postacie mocno zarysowane, charakterystyczne, z wieloma indywidualnymi cechami – zarówno dotyczącymi osobowości, jak i wyglądu. Egon Olsen, szef gangu, elegancki, z nieodłącznym cygarem w zębach, mistrz precyzyjnych planów, obdarzony niebywałą pamięcią oraz znajomością wyszukanych inwektyw. Benny Frandsen, cwaniaczek i czaruś, zdolny poprowadzić każdy wehikuł, ponadto posiadacz głupiego śmiechu, powiedzonka „Klawo jak cholera!”, żółtych skarpetek i otwierającego wszystko metalowego wihajstra. Kjeld Jensen, pulchny nerwus ze skłonnościami do paniki i/lub fatalizmu, tkwiący pod pantoflem ukochanej żony, zawsze targający w lekarskiej torbie wszystkie potrzebne na akcję przedmioty. Jest jeszcze czwarty muszkieter, który, choć nie przynależy oficjalnie do gangu, ma niezaprzeczalny wpływ na jego działania – Yvonne, małżonka Kjelda, kobieta silna i stanowcza, choć rzadko zdecydowana, w zależności od sytuacji albo popierająca plany Egona na zdobycie fortuny, albo robiąca Olsenowi wymówki. Dalszy plan również zaludniony jest barwnymi osobowościami: od Børgego, przemyślnego syna Kjelda i Yvonne, nierzadko towarzyszącego ojcu oraz jego kompanom podczas rabunków, poprzez całą galerię policjantów – neurotycznego Mortensena, zblazowanego Jensena i ambitnego Holma – aż po szereg czarnych charakterów o różnym stopniu „złolstwa”. No i jeszcze Harry Dynamit (zwany w niektórych wersjach tłumaczenia Wybuchowym Harrym), brat Benny’ego, specjalista od eksplozji, choć nie jest w stanie niczego wysadzić na trzeźwo.

Niby mamy do czynienia z filmami o gangu rabusiów, ale są to przestępcy niebywale sympatyczni i paradoksalnie bardzo porządni. Nie używają przemocy, a poza dokonywaniem nielegalnej redystrybucji dóbr materialnych nie czynią większej szkody. Zresztą często – głównie w dalszej części serii – okradają ludzi, którzy do najuczciwszych nie należą, a ich majątek ma swoje źródło w mniej lub bardziej poważnych machlojkach. Ogólnie Egon i jego towarzysze sprawiają wrażenie bohaterów wyjętych z innej bajki. W świecie coraz intensywniej zapełniającym się nowymi (jak na tamte czasy) technologiami oni wciąż zdają się przede wszystkim na „analogowe” metody. Wiertła, materiały wybuchowe czy wręcz ikoniczny zestaw złożony z rękawic, talku i stetoskopu, niezbędny do otwarcia kasy pancernej produkcji firmy Franz Jäger z Berlina. A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to wystarczy spojrzeć na te stroje. Kto w Danii lat 70., w czasach długich włosów i spodni-dzwonów, nosiłby prążkowane garnitury, kraciaste marynarki, kapelusze i kaszkiety? Nasi chłopcy są tacy strasznie… retro. Ale w dobrym znaczeniu tego słowa.

Ostatni skok Gangu Olsena – kadr z filmu
Ostatni skok Gangu Olsena – kadr z filmu

Świat przedstawiony na pozór też jest wystylizowany. Słodka, spokojna i zawsze słoneczna Dania, pełna pięknych zabudowań oraz barwnie ubranych ludzi. Jednak w dalszych filmach za tym wszystkim często kryje się rzeczywistość sterowana przez skorumpowanych polityków, umoczonych w brzydkie sprawki bogaczy i innych wysoko postawionych, a szemranych typów. Chyba najlepiej podsumowuje to wszystko detektyw Jensen, dzieląc przestępstwa na nielegalne – te jako policjant zobowiązany jest ścigać – oraz legalne, rozgrywające się na najwyższych szczeblach władz, których nawet udowodnić się nie da, więc lepiej dla świętego spokoju je zostawić. Ten specyficzny dualizm pozwolił twórcom na nienachalny komentarz bieżący, absolutnie niekłócący się z uniwersalnym humorem sytuacyjnym i pozwalający przyjrzeć się obrazowi Danii lat 70. oraz końcówki 60. Faktem jest, że część niuansów dla polskiego widza, pozbawionego znajomości kontekstu społeczno-kulturowego, może być nieczytelna. Ale takich mocno osadzonych w duńskich realiach elementów, których nawet intuicyjnie nie sposób zrozumieć, jest niewiele. Co moim zdaniem nie zmienia faktu, że – jak zresztą zawsze w wypadku dzieł popkultury – warto poczytać trochę tu i ówdzie, bo wychwycenie takich „smaczków” pozwala jeszcze bardziej docenić kunszt twórców.

Cykl o Gangu Olsena to komedie, ale zrealizowane z wielką dbałością i wyczuciem. Mimo obecności pewnych stałych elementów, przygody protagonistów są zróżnicowane – od tradycyjnych rabunków aż po akcje wymagające ruszenia tyłka poza Kopenhagę. Pomysły Egona na wzbogacenie się są albo uroczo oczywiste (typu „ukradnijmy coś cennego”) albo komicznie wyrafinowane. Poza tym mimo humorystycznego charakteru serii pojawiają się w niej elementy całkiem serio, ale wprowadzone w sposób na tyle subtelny i przemyślany, że wywołane nimi zmiany nastroju nie rażą, a takie poważniejsze motywy pomagają w budowaniu wiarygodniejszych charakterystyk postaci. W ten sposób twórcy utwierdzają nas w przekonaniu, że rodzina Jensenów naprawdę się kocha, a chłopaków z gangu łączy autentyczna przyjaźń – pomimo przydarzających się im dość regularnie kryzysów. A do tego wszystkiego, niczym wisienka na torcie, piękne plenery (nie tylko duńskie) i melodyjna ścieżka dźwiękowa z jednym z najbardziej wpadających w ucho tematów muzycznych w dziejach kinematografii.

Jestem niemal na sto procent pewna, że nawet najlepiej napisani bohaterowie w najciekawiej skonstruowanym świecie przedstawionym nie byliby tym samym, gdyby nie grający ich aktorzy. W wypadku omawianych filmów to stwierdzenie jest szczególnie trafione. Nie sposób wyobrazić sobie protagonistów serii w innym wykonaniu, bo Ove Sprogøe (Egon), Morten Grunwald (Benny) i Poul Bundgaard (Kjeld) swoje role odegrali niemal koncertowo. Cykl filmów o Gangu Olsena jest zaledwie małym wycinkiem dorobku artystycznego tej trójki, o którego całości niestety większość polskich widzów nie ma pojęcia. Wszyscy mogli się poszczycić długimi filmografiami, grywali w tytułach zarówno komediowych, jak i poważnych, użyczali głosu w duńskich wersjach językowych popularnych animacji – w tym kultowych produkcji z wytwórni Walta Disneya. Ponadto Ove z powodzeniem śpiewał i czytał audiobooki, Poul był solistą operowym z potężną ilością nagranych płyt na koncie, a Morten dyrektorował przez lata kilku teatrom, zaś jeszcze na początku XXI wieku pojawiał się w produkcjach dystrybuowanych w Polsce, choć trudno było w starszym panu z brodą rozpoznać zadartonosego włamywacza. Czy to właśnie takie wszechstronne doświadczenie zaprocentowało w Olsenach? Z pewnością.

Swoje zrobił również fakt, że przygody Egona i spółki nie były pierwszymi wspólnymi projektami tego tercetu z reżyserem Erikiem Ballingiem. Stosunkowo krótko wcześniej powstał dyptyk Slå først Frede!/Slap af Frede! (1965-66), parodia filmów szpiegowskich oraz Martha (1967), opowieść o wesołej załodze tytułowego statku – wszystkie uważane są za swoistych duchowych poprzedników komedii o pechowym gangu. Poza tym Balling współpracował od paru ładnych lat z każdym z panów z osobna. Ove Sprogøe wystąpił u niego po raz pierwszy w filmie My wchodzimy od kuchni (1953), Poul Bundgaard – w komedii Poeten og Lillemor i forårshumør (1960), zaś Morten Grunwald – w kryminale Døden kommer til middag (1964).

Gang Olsena jedzie do Jutlandii – kadr z filmu
Gang Olsena jedzie do Jutlandii – kadr z filmu

Oczywiście nie jest tak, że przygody Gangu Olsena to sam cud, miód i ideał. Właściwa formuła oraz świat przedstawiony cyklu stabilizują się gdzieś pomiędzy trzecim a piątym filmem. Wcześniej dzieją się tam różne dziwne tudzież zabawne rzeczy. Twórcy na przykład nie mogli się zdecydować, ile dzieci mają Jensenowie. W Gangu Olsena Kjeld i Yvonne są dumnymi rodzicami trójki pociech – synów Birgera i Børgego oraz bezimiennej córki; dodatkowo w finale pojawia się czwarty potomek, niemowlak. Jeszcze na początku filmu Gang Olsena w potrzasku widzimy, że Jensen przyszedł powitać wychodzącego z więzienia szefa, targając ze sobą wózek dziecięcy. Ale w kolejnych częściach dziewczynka, niemowlę i Birger znikają bez wyjaśnienia, a Børge jest nazywany jedynakiem. Podobnie po pierwszym filmie rozpływa się w powietrzu Ulla, dziewczyna Benny’ego – choć w jej wypadku można znaleźć na to pewne wyjaśnienie. Gang Olsena na tle dalszego ciągu cyklu wypada dość niegrzecznie, momentami wręcz pikantnie. Nasi protagoniści kumplują się z gromadką wesołych prostytutek, rezydujących nad ich ulubioną knajpą „Hamlet”. Dziewczyny pomagają włamywaczom w akcjach oraz utrzymują intymne kontakty z nieżonatymi członkami gangu. Tak, Ulla jest jedną z tych panien nieciężkiego obyczaju, najmłodszą stażem. Ponadto widzimy detektywa Mortensena odwiedzającego pornoshop, a niektóre dowcipy są… minimum rubaszne. Wystarczy wspomnieć, jaki przedmiot powoduje klapę całego planu w tej odsłonie. Gdy pierwszy film odniósł sukces, zdecydowano się w kontynuacjach stopniowo wyrugować elementy, które były zbyt mocno „niefamilijne” – i zapewne dlatego Ulla musiała zniknąć.

Dalsze części też mają swoje problemy – fikołki fabularne z miejscem zamieszkania Jensenów, bohaterka chodząca w ciąży przez trzy lata, ci sami aktorzy drugoplanowi powracający w różnych rolach. Chociaż mam wrażenie, że to ostatnie w późniejszych filmach czasami stosowano z pełną świadomością, czego przykładem może być Bjørn Watt-Boolsen jako każdy „wielki zły” w praktycznie wszystkich częściach od szóstej w górę. Trzeba jednak przyznać, że ten ogół niedociągnięć z perspektywy czasu mniej razi, a bardziej dodaje nieporadnego uroku zarówno pierwszym, jak i dalszym odsłonom cyklu.

Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że po premierze trzynastej, w domyśle finałowej części w 1981 roku, przez lata krążył pomysł nakręcenia jeszcze jednego filmu o przygodach Gangu Olsena. Zdawało się, że wszelkie nadzieje na kontynuację zostały pogrzebane sześć lat później, wraz z nagłą śmiercią Kirsten Walther, filmowej Yvonne. Erik Balling nie wyobrażał sobie tej opowieści bez niej. Jednak koniec końców scenariusz powstał i w 1998 roku rozpoczęto realizację czternastej części, Gang Olsena: Ostatnia misja. To właśnie ona miała faktycznie zamknąć trwającą ponad trzy dekady historię pechowych włamywaczy. Finałową przygodę, w odróżnieniu od poprzednich części, napisał w pojedynkę Henning Bahs. Balling tym razem był jedynie konsultantem, a reżyserem został Tom Hedegaard, pracujący przy wcześniejszych odsłonach jako asystent reżysera. Są osoby, które mają do Ostatniej misji dość negatywne nastawienie. Nie zgadzam się z nim – choćby dlatego, że ten film nie jest tak zły, jak go niektórzy przedstawiają – ale wiem, jakie mogą być jego źródła.

Ostatni skok Gangu Olsena – kadr z filmu
Ostatni skok Gangu Olsena – kadr z filmu

Pomiędzy Paryskim planem a Ostatnią misją minęło 17 lat. Postarzeli się aktorzy, więc i bohaterowie musieli. Członkowie gangu nie są już tak sprawni, jak kiedyś. Egon ma problemy ze słuchem i pamięcią. Benny wyraźnie przytył. Kjeld z kolei dla odmiany mocno schudł, a poza tym porusza się na wózku inwalidzkim (i co najsmutniejsze, to nie była kwestia fikcji literackiej – Poul Bundgaard od kilku lat poważnie chorował). Ich sytuacja życiowa jest taka raczej średnio do pozazdroszczenia. Olsen spędził ponad półtorej dekady w samotności na oddziale psychiatrycznym. Jensen mieszka w domu opieki, a po obecności w jego życiu nowej sympatii, niejakiej Ruth, możemy się domyślić, że owdowiał. Frandsen radzi sobie relatywnie najlepiej, dorabiając na czarno w korporacji taksówkarskiej, choć siedzenie w centrali i besztanie kierowców przez radio po serbsko-chorwacku to nie jest szczyt marzeń. Zmienił się też świat dookoła. A konkretnie to popędził do przodu tak bardzo, że panowie jako starzy ludzie z totalnie innej epoki nie są mu do niczego potrzebni, o czym zarówno protagoniści, jak i widzowie, zostają w filmie boleśnie uświadomieni. Momentami chyba zbyt okrutnie. Do tego tylko jeden, ale bardzo istotny element fabuły, którego twórcy totalnie nie przemyśleli. Dlaczego najlepsi przyjaciele Egona, tacy – jak mogliśmy zobaczyć w poprzednich trzynastu filmach – na śmierć i życie, przez siedemnaście lat ani razu nie odwiedzili go w izolacji? To wszystko nie są okoliczności, w których chciałoby się oglądać ulubionych bohaterów. Zwłaszcza takich, z którymi niejeden widz dorastał.

Mimo to cieszę się, że czternasty film w ogóle powstał. Życie bardzo wyraźnie dało przy nim do zrozumienia, że to ostatni moment na taką realizację. Schorowany Poul Bundgaard zmarł w połowie zdjęć. Jako że aktor był chyba największym w całej ekipie orędownikiem nakręcenia kolejnej części serii, a rodzina uszanowała jego wolę, produkcję dociągnięto do końca z pomocą dublerów. Co nie było łatwe między innymi dlatego, że niespełna miesiąc po Bundgaardzie umarł nagle również Hedegaard. I tym razem udało się ocalić projekt, gdy reżyserski stołek przejął Morten Arnfred. Oglądając film bez znajomości realiów jego powstawania, można zupełnie nie dostrzec konsekwencji tych wydarzeń, które jednak odbiły się na całokształcie finałowej historii. Ale posiadanie takiej wiedzy podczas seansu może uczynić go dość… smutnym. Okazuje się, że przemijanie w jakiś pokrętny sposób dosięgnęło jednej z rzeczy najbardziej opierających się próbie czasu – sztuki filmowej.

Żeby nie kończyć tego tekstu na ponurej nucie, spójrzmy na to, że jednak Gang Olsena ogółem okazał się instytucją ponadczasową w europejskiej popkulturze. Zacznijmy od tego, że – oczywiście! – w swojej ojczyźnie cykl cieszy się od lat niesłabnącą popularnością, a aż trzy filmy z serii należą do dumnej grupy najbardziej kasowych duńskich produkcji w historii tej kinematografii. Powstało kilka prequeli poświęconych dziecięcym wybrykom głównych bohaterów, jak również dwa pełnometrażowe animowane spin-offy. Jeden z nich, pod tytułem Gang Olsena wraca do gry, mogliśmy oglądać parę lat temu w polskiej telewizji. Czy były to produkcje udane? Zdania są podzielone, jak to bywa przy podobnym rozszerzaniu każdego fabularnego uniwersum.

Gang Olsena uderza ponownie – kadr z filmu
Gang Olsena uderza ponownie – kadr z filmu

Już po sukcesie pierwszego filmu format serii trafił do Norwegii. Ichnia wersja przygód Egona i spółki dosyć wiernie podąża za duńskim pierwowzorem, licząc podobnie jak on czternaście części. W roku 1981 swój wariant postanowili nakręcić Szwedzi. Tutaj tytułowa grupa zwie się Gangiem Jönssona, a o ich perypetiach opowiada osiem filmów. Początkowo były one adaptacjami duńskich scenariuszy (choć, żeby było śmiesznie, pierwszy film szwedzkiej wersji oparty był na szóstej części oryginału), później z różnych przyczyn, wliczając w to również losowe, twórcy odeszli od nich na rzecz własnych historii. Ciekawostka: w siódmej odsłonie, Jönssonligans största kupp, w jednej z głównych ról wystąpił mało znany wówczas poza Szwecją Stellan Skarsgård. Parę lat temu podjęto próbę nakręcenia zupełnie poważnego rebootu serii w konwencji thrillera, jednak produkcja spotkała się z chłodną reakcją publiczności. Może dlatego obecnie przygotowywana jest realizacja takiego najzwyczajniejszego w świecie remake’u pierwszego filmu? Ponadto – podobnie jak w wypadku duńskiego pierwowzoru – Norwegowie oraz Szwedzi stworzyli prequele o dzieciństwie głównych bohaterów. Żeby było ciekawiej, to szwedzcy filmowcy wpadli na ten pomysł jako pierwsi w 1996 roku, a pozostałe nacje poszły w ich ślady troszkę później.

Poza Danią komedie o Gangu Olsena cieszą się ekstremalną popularnością we wschodnich Niemczech, bardzo lubiane są również na Węgrzech oraz rzecz jasna w Polsce. Dzięki inicjatywie duńskich fanów w 2004 roku nazwano imieniem Egona Olsena uliczkę wychodzącą od bramy dawnego więzienia Vridsløselille w Albertslund – tego samego, które mogliśmy oglądać w scenach rozpoczynających i kończących właściwie każdy film. A w 2016 roku połączone siły miłośników serii z Danii i Niemiec uratowały przed zburzeniem tak zwany „Żółty Pałac”, czyli nastawnię kolejową z początku XX wieku, która pojawiła się w filmie Gang Olsena zmienia kierunek. Za zebraną przez ludzi dobrej woli sumę przeszło pół miliona euro budynek przeniesiono na teren muzeum kolejnictwa w Gedser i tam odrestaurowano.

Klawe to wszystko jak cholera, czyż nie?

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
7 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Astroni
3 lat temu

Nikt już nie żyje z dawnej ekipy – no smutne… Jakoś tak zawsze trafiało mi się mieć styczność z utworami, w których jakimś zrządzeniem ktoś zawsze jakoś jeszcze żył. I jakoś od razu robiło się jaśniej.

No rzeczywiście – jakość wszystkich części jest faktem, ale jednak tak oczywistym, że nigdy się nad nim nie zastanawiałam. Nawet kiedy Asterix leci w telewizji, to trzeba uważać, żeby to nie było to, co Panoramixowi odbiło („Wielka bitwa”..), a Gang Olsena… to zawsze Gang Olsena.

Yep, nawet ta pogoda, taka stylizowana, taka przyjazna i swojska X) Gdzie indziej napady na bank są przedstawione tak… jak by to powiedzieć… domowo? :p No pewnie, że mam te same wspomnienia z tymi filmami, chociaż jednocześnie są to chyba jedne z tych, których nigdy nie obejrzałam „od deski do deski”. Wszystko z nimi zlewa mi się w jedną długą historię.

Ta smutna walka o ostatni film, niby wygrana, a jednak… I ci fani… Kto umiałby to wszystko docenić tak, jak ty? ♡

ratdancer77
ratdancer77
3 lat temu

Świetny artykuł, ciekawie napisany i zawierający dużo nie tylko chyba mnie nieznanych informacji, bardzo dziękuję za możliwość lektury. A już sformułowanie „poza dokonywaniem nielegalnej redystrybucji dóbr materialnych nie czynią większej szkody” sprowadziło na moje oblicze szczery uśmiech, bo o ile jakiekolwiek zastosowanie go w odniesieniu do rzeczywistości niefilmowej byłoby ryzykowne lub zakrawało na dowcip w średnim guście czy też kpinę, to w odniesieniu do naszych bohaterów jest ono po prostu szczerą prawdą:D:D
Nie jestem może jakimś prawdziwie zaprzysięgłym fanem Gangu Olsena, ale będąc w latach 80-tych dzieciakiem, wychowywałem się na tych komediach i przy niejednej z części wręcz płakałem ze śmiechu (choćby tej na Jutlandii czy z opisaną tu sceną w operze). I te włosy Børgego, z filmu na film coraz to dłuższe…:) A były to filmy bardzo żywo komentowane wówczas na podwórku i w szkole, co zwłaszcza w tamtej, ubogiej medialnie rzeczywistości dziwić nie może:) Potem w kolejnych dekadach była szansa odświeżyć sobie te pierwotnie pokazywane w Polsce części i zobaczyć niektóre z pozostałych, choć na pewno paru odcinków bliższych końca serii jeszcze nie udało mi się obejrzeć. Pewnie warto uzupełnić braki:) Notabene, całe szczęście, że – jak słyszałem – w wersjach wydanych na DVD powrócono do oryginalnego „klawo jak cholera”, bo gdy kiedyś w jakiejś telewizji usłyszałem zamiast tej ikonicznej wersji „Egon, ale ekstra” czy coś w tym stylu, to odechciało mi się wszystkiego:) Takich rzeczy zwyczajnie się nie robi:)
Zresztą psucie oryginalnych polskich wersji tłumaczeniowo-lektorskich (zwykle dobrych, a nawet klasycznych) w przypadku filmów czy bajek na zasadzie „nie będzie lepiej, ale będzie inaczej” to może być jakaś nasza specjalność. Pewnie łączy się to z kwestią praw autorskich, ale i tak (a może tym bardziej?) jest to dosyć chora praktyka.
Przyznam, że bardzo zaskoczyła mnie informacja o tym, co zrobili u siebie z tą serią Norwegowie (czy Szwedzi). Toż zwłaszcza ci pierwsi pewnie mogliby bez większego trudu oglądać duńskie oryginały bez tłumaczenia, a tymczasem zdecydowali się na konsekwentne kręcenie remake’ów. Ciekawostka, a właściwie osobliwe podejście, pytanie tylko, czy udało im się osiągnąć poziom w miarę dorównujący oryginałom? I jak wygląda kwestia popularności oryginałów i remake’ów w tych krajach?
Ale to w sumie klawo jak cholera, mają z czego wybierać:D

Pozdrawiam serdecznie.

Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Reply to  ratdancer77
3 lat temu

Dziękuję bardzo! Starałam się przygotować coś w rodzaju analizy absolutnych podstaw, choć dość szybko się okazało, że nie wyczerpałam tematu – bogactwo niuansów wszelkich w materiale źródłowym pozwoliłoby na napisanie całej serii tekstów.

Potwierdzam, tłumaczenie z DVD, z którego korzystają też pomniejsze stacje telewizyjne typu Zoom TV czy ATM Rozrywka, zachowało legendarny tekst w jedynym słusznym kształcie. Czemu swego czasu „klawo jak cholera” ktoś sprowadził do marnego „ekstra” (podobno w tłumaczeniu dla Polsatu)? Pojęcia nie mam, ale dłubać w tym powiedzonku to jak przerabiać legendarną „jesień średniowiecza” z „Pulp Fiction”. Nie wypada totalnie. Nie jestem pewna, czy to faktycznie kwestia praw autorskich, bo na przykład w takim „Co ludzie powiedzą?” raz spolszczone imiona postaci były z grubsza zachowywane w każdym kolejnym tłumaczeniu. Zakładam raczej brak dobrej woli albo zorientowania w temacie u tłumacza.

Swoją drogą kwestia przekładów tego powiedzonka bardzo mnie ciekawi. Żałuję, że nie zachowały się żadne informacje o tłumaczeniach tych pięciu filmów o Gangu, które w latach 70. trafiły do Polski w dystrybucji kinowej – może wtedy byłoby wiadomo, czy zawdzięczamy „klawo jak cholera” autorom tamtych translacji czy jednak faktycznie tym, którzy tłumaczyli te filmy dekadę później dla TVP.

Niestety ze względu na brak wersji polskiej nie oglądałam ani norweskich ani szwedzkich remake’ów, więc nie mogę ocenić ich poziomu. Jeśli chodzi o to, dlaczego w ogóle powstały, to zdaje się, że kraje skandynawskie mają jakieś swoje antagonizmy trochę na zasadzie tych, które my mamy z Czechami na przykład – może dlatego, poza skokiem na kasę, Norwegowie i Szwedzi zdecydowali się na swoje wersje. Czy regionalne przeróbki były popularne w swoich ojczyznach? Podobno tak – gdyby było inaczej, to chyba by nie miały tylu części. Ale na pewno nie była to taka skala sukcesu, którą ma duński oryginał. Chociażby dlatego, że tamte filmy nie wyszły z dystrybucją poza granice swoich państw.

Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz!

FEB
FEB
3 lat temu

Przeczytałem jednym tchem i właściwie muszę się z Tobą zgodzić. Artykuł mnie zaskoczył, bo na początku myślałem, że będzie trochę nudny, ale okazało się, że jest rewelacyjny. Nawet w niektórych momentach się śmiałem 🙂

Miko
Miko
3 lat temu

Dodam tylko że nie ma z nami również kompozytora wspaniałej , dixieland owej muzyki, bowiem w 28 lipca tegoż roku (2020) zmarł w wieku 95 lat Bent Fabricius-Bjerre .

Marek
Marek
2 lat temu

Fajny, rzeczowy artykuł, który czyta się z przyjemnością. Oglądam regularnie jak trafię w tv, nic się nie starzeje ta seria. Dzięki.

Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki