Resident Evil: Afterlife to czwarta część filmu opowiadającego o postapokaliptycznym świecie znanym z kultowej serii gier Resident Evil. Należy jednak nadmienić, że świat ten niewiele ma jednak wspólnego z tym znanym z gier. Ale sam film miłośnicy mordowania hord zombie i tak powinni zobaczyć. Jak na serię filmów trzy części to dużo, dlatego szczególnie może zaskakiwać fakt, ze Paul W.S. Anderson (reżyser Afterlife i scenarzysta pierwszych trzech części) obiecał rewitalizację fabuły w nowej i modnej ostatnio oprawie 3D.
Afterlife zaczyna się niedługo po wydarzeniach z Resident Evil: Zagłady. Główna bohaterka, Alice, postanawia zemścić się na tokijskim oddziale Umbrelli. Liczyliście na szczególny udział klonów z poprzedniej części? Zapomnijcie. Reżyser najwyraźniej nie miał pojęcia, co z nimi zrobić, dlatego ubił je już na samym początku. Niedługo później Albert Wesker odbiera Alice wszystkie jej moce, mówiąc przy tym: „Umbrella daje, Umbrella zabiera”. W ten sposób protagonistka przestaje być nadczłowiekiem. I wcale nie jest to spoiler wpływający na dalszy odbiór filmu, a to chyba najbardziej porywająca część fabuły w całym filmie. No, jeśli nie liczyć walki z Executionerem, o którym nieco dalej.
W tej części do grona bohaterów dołącza Chris Redfield grany przez Wentwortha Millera. Fani serii gier z pewnością będą nieprzyjemnie zaskoczeni, bo w niczym nie przypomina on Chrisa służącego w BSAA (chociaż patrząc na to, jak wyglądał w Resident Evil 5, może to i dobrze). Pojawia się również zombie łudząco podobny do tego o nazwie „Executioner Majini”, którego znamy z piątej części gry. Sama scena walki jest jednak dość efektowna, a technika 3D została w tym momencie dobrze wykorzystana. Szkoda tylko, że każda scena walki pokazywana jest w slow motion.
Akcja nie porywa. Pierwsza godzina filmu wynudzi Was niesamowicie. Widz może jednak skupić się na faktycznym płonącym, pełnym brudu i zniszczenia postapokaliptycznym świecie, który jest miłą odmianą po pustynnym i słonecznym klimacie Zagłady.
Poza tym Afterlife to momentami marna parodia innych, znanych filmów/seriali. Kto widział Skazanego na śmierć, zrozumie, że Miller, grając Redfielda, w pewien sposób dokonuje recyklingu roli z serialu. Dalej sam Wesker zachowuje się, a nawet mówi (!) jak agent Smith, a twórcy filmu najwyraźniej uznali, że uniki rodem z Matriksa sprawdzą się w filmie o zombiakach. Niestety. Grubo się pomylili.
Później, po utracie mocy i walce w Tokio, gdzieś w tle pojawia Claire Redfield i, również skopiowany z piątki, mechanizm („pasożyt”), dzięki któremu dana osoba służyła Weskerowi, umieszczany na piersi nosiciela. Alice ratuje przyjaciółkę z opresji, a później porywa ją (Claire niczego nie pamięta) i decyduje się odnaleźć miejsce, w którym mają czekać zdrowi ludzie, jednak kiedy samolot z niekończącym się paliwem sprowadza bohaterki na miejsce, Arkadia najwyraźniej okazuje się jedynie mrzonką… czy aby na pewno? Arcadia jest bowiem… statkiem. I owszem, są tam zdrowi, żyjący ludzie, ale chyba nie w takim „wydaniu”, jakiego oczekiwała Alice.
Gra aktorska to porażka na całej linii. Nie dość, że Chris oraz Claire nie przypominają w ogóle swoich odpowiedników z gier, to jeszcze aktorstwo Millera i Larter można porównać do leżącej w lesie kłody. W efekcie Chris jest parodią samego siebie, co pokazuje tylko, że na siłę starano się wprowadzić kolejną postać z gry, bez realnego pomysłu na to, jak jej rola w filmie mogłaby wyglądać. To zaskakujące, bo w innych produkcjach aktorów tych nie wspomina się z takim zgrzytaniem zębów. Alice, jak to Alice, siecze, tłucze, strzela i morduje. Nie jest to czymś, do czego widz, po seansie poprzednich części nie mógłby się przyzwyczaić. Pozostała część obsady? Dwa słowa: mięso armatnie.
Jak długo można wałkować temat apokalipsy w serii filmów? Widocznie długo, bo po Afterlife na ekrany trafia jeszcze Retrybucja, a trwają prace nad kolejną, podobno ostatnią już częścią serii. Jednak już w samym Resident Evil: Afterlife widać potworne zmęczenie materiału – strach pomyśleć, co będzie w kolejnych dwóch. Bo 3D z pewnością ich nie uratuje. Szczególnie, gdy zombie, będące przecież podstawą filmu, wyglądają jak ubrudzeni ludzie z maskami na Halloween (!)…
Niestety, zamiast zrobić osobną serię filmów zwyczajnie osadzoną w świecie znanym z gier, postanowiono na siłę szukać powiązań z tytułami na pecety i konsole, jednocześnie sprawiając, że całość wygląda jak kiepsko naszkicowana karykatura. A to minus, którego fani gier wybaczyć nie potrafią.
Jeśli macie ochotę obejrzeć typowy film akcji, nad którym nie trzeba zbyt wiele myśleć – to film dla Was. Ale poza tym nie oczekujcie niczego więcej.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Resident Evil: Afterlife
Produkcja: Constantin Film Produktion
Typ: Film
Gatunek: Horror, Akcja
Data premiery: 02.09.2010
Reżyseria: Paul W.S. Anderson
Scenariusz: Paul W.S. Anderson
Obsada: Milla Jovovich, Ali Larter, Wentworth Miller, Boris Kodjoe, Shawn Roberts, Kim Coates, Sergio Peris-Mencheta, Spencer Locke
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ dobrze wykorzystane 3D
+ płonący, brudny świat postapo
+ pozbawienie Alice supermocy, które zaczynały być groteskowe
+ niezłe sceny walki
Minusy:
– usilne wpychanie do filmów elementów z gry
– gra aktorska Millera i Larter
– przesyt slow motion
– karykaturalna inspiracja Matriksem
– długi brak akcji
– zmęczenie materiału
– Miller jako Chris Redfield
– kreacja zombie