SIEĆ NERDHEIM:

Wieża Boga. Recenzja – rozmowa na temat filmu Lighthouse

KorektaLilavati

Nowy horror Roberta Eggersa to historia dwóch mężczyzn (Willem Dafoe i Robert Pattison), pod koniec XIX wieku strzegących tytułowej latarni na otoczonym morzem skrawku lądu. Podobnie jak we wcześniejszym obrazie (wychwalanej Czarownicy), reżyser za pomocą sugestywnych scen eksploruje bardziej meandry ludzkiej psychiki niż fizyczne potworności i monstra. Nie sposób o tym filmie nie porozmawiać, co niniejszym czynimy.

Martinez: Nurtuje mnie, czy Lighthouse to film grozy bądź horror? A może thriller lub dramat psychologiczny? Czy w ogóle potrzebujemy to wiedzieć? W obrazie Roberta Eggersa jest tyle gatunkowych nawiązań, że i groteskowa czarna komedia się znajdzie. Justin, ratuj! Ty lepiej znasz tę konwencję.

Justin: Wybacz, ale żadna definicja nie zdaje mi się tutaj powiązana ściśle z kołem ratunkowym. Nie wiem, na ile Cię to pocieszy, ale sam czuję się jak rozbitek dryfujący na szczątkach szalupy psychologii gdzieś pośród niby znanego archipelagu grozy, powiększonego o wynurzoną nagle nową wyspę. I to do jej brzegu okazało się najbliżej. Sposób, w jaki zamanifestowała się przed moimi oczyma, ma w sobie stopniowo uwalnianą monumentalność.

M: Forma olśniewa już od pierwszych scen. Gdy w prologu zobaczyłem ekran zwężony do proporcji 1,19:1, pomyślałem „To taki trik na otwarcie. Zaraz obraz się rozszerzy”. No i nie rozszerzył się…

J: Jako dzieciak doby telewizji kineskopowej przywykłem do poziomych pasów czerni, pomiędzy którymi toczyła się akcja filmów (najczęściej tych „amerykańskich” i to w dodatku westernów) kręconych w trybie panoramicznym. Oczywiście wtedy żal mi było tej niewykorzystanej przestrzeni. Tutaj pionowe zwężenie formatu, poza oczywistym wskazaniem na początki filmu dźwiękowego, zyskuje dodatkowe znaczenie – niemal kwadratowa rama ostro ustawia linie symetrii w prezentowanych w niej obrazach i skutecznie osadza widza w tak ściśniętej optycznie klitce. I wtłacza w nią horrendalnie gęste struktury.

M: Operator Jarin Blaschke (nominowany do Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej) używał w kamerze soczewek sprzed stulecia. Latarnia z przyległościami to wzniesione na potrzeby produkcji dekoracje. Przedmioty dopasowano tak, by mieściły się w kadrze. Całość jest – a jakże – czarno-biała. To podróż w czasie nie tylko do końca XIX w., gdy toczy się akcja, ale też do początków kina – monumentalnych niemych produkcji Murnaua czy Langa ze żmudnie przygotowaną scenografią i rekwizytami. Kreatywna totalna kontrola i wizja dały porażający efekt – kontrasty bieli i czerni aż kolą w oczy, motyw spiralnych schodów przyprawia o zawrót głowy, a ciasne kadry wzmagają klaustrofobię. Ten film ponadto pachnie… A raczej śmierdzi. Morzem, bimbrem, pierdami i zgnilizną.

J: I naftą! Bo to chyba ten typ paliwa zasilał tytułową latarnię. Do tego Lighthouse bezwzględnie penetruje uszy rykiem syreny przeciwmgielnej, rezonującym jeszcze długo w ciele, zwłaszcza gdy w ślad za bohaterem podążamy aż do wnętrza kotłowni, gdzie się on poczyna. To też powrót do pewnej minionej epoki – jaki inny twór rąk ludzkich daje poczucie tak namacalnie stłoczonej, wręcz szukającej ujścia siły, jak nie wyrażający sobą całość rewolucji przemysłowej kocioł parowy? Związek między żarłoczną maszyną i palaczem cechują wymownie dosłowne ciężar i brud, dające jakże inny obraz w zestawieniu ze starym latarnikiem, dla odmiany mistycyzującym swoje obowiązki według równie dosłownego klucza, mającego przydawać mu wysokości i światłości, czy raczej oświecenia w pojęciu właściwym dla religii i grozy. Naturalizm i numinosum – tym nasącza się w latarni życie debiutanta i niby to samo sączy się z weterana. Jest przypływ, jest odpływ, ale najważniejsza staje się strefa przyboju.

M: Na powierzchni to film o parze facetów siedzących przez cztery tygodnie na skalistej wyspie i pilnujących latarni. I w tym tkwi jego pierwotna siła. Lighthouse opiera się na wirtuozerskich rolach Roberta Pattisona (Ephraim Winslow) i Willema Dafoe (Thomas Wake). Pierwszy to świeży narybek, dla którego ma to być nudna, dobrze płatna praca, drugi zaś – stary wilk morski, zazdrośnie strzegący sekretów tytułowej latarni. Od pierwszych chwil walczą o dominację. Metody kontroli są najróżniejsze – złośliwości, kłamstwo, manipulacja, przemoc. Nie ma tu miejsca na delikatność, wrażliwość, słabość – bo są „niemęskie”. W pijanym widzie spadają surowe samcze maski (homoerotyczna scena tańca), ale w sekundę wracamy do (metaforycznego) wymachiwania przyrodzeniem. Szala zwycięstwa przechyla się to w jedną, to w drugą stronę – a wraz z nią wiara i zwątpienie (przynajmniej moje) w słowa i poczynania bohaterów.

J: To konflikt czytelny na każdym poziomie – wieku, doświadczenia życiowego i zawodowego, ale będący antyprzykładem relacji mistrz – uczeń. I znów jak w wypadku fali – u jednego obserwujemy wznoszenie się ku paranoi, u drugiego opadanie w nią. Wszystko odbywa się pod patronatem płynnego żywiołu w jego najbardziej imponującej i zatrważającej postaci. Tu nie ma czasu dla kropli drążącej skałę – jest uparty, niedbały impet huczącej masy.

M: Wiele tu gry z symbolami. Poczynając od dość jednoznacznej, fallicznej latarni, przez klasyczną figurę syreny-kusicielki, przemianę w trytona (opuszczone spodnie Ephraima podczas masturbacji), złożenie do grobu i zmartwychwstanie, aż po święty, oczyszczający ogień latarni. Z morza przychodzi to, co pierwotne, zwierzęce, pożądliwe, nieokiełznane rozumem. Stały ląd to synonim regularnej, sensownej pracy i tego, co racjonalne, planowe i oswojone.

J: Dla mnie latarnia wzniesiona przez Eggersa jest symbolicznie bliska karcie Wieży Boga w tarocie. Zaciekłe dążenie do poznania tajemnicy, jakiej strzeże w przekonaniu Ephraima Thomas, jest pragnieniem profana, buntownika i desperata. W perspektywie, umożliwionej nie tylko przez analogię z tarocią wieżą, ale przez powściągliwość reżysera w momentach, gdy jako widz chcielibyśmy ujrzeć to, co wedle nadziei i przypuszczeń na szczycie latarni zobaczyli obaj jej stróżowie, nie da się uchwycić źródła grozy. Nie da się orzec, czy ów ogień, niby stały, a przecież podsycany, jest łaską czy przekleństwem. Innymi słowy – na ile dopraszamy się sensów tam, gdzie kryje się pustka.

M: Wspaniale rozbudowana jest marynarska mitologia (syreny, Neptun*, zabita mewa jako zwiastun nieszczęścia). Autorzy scenariusza, bracia Eggersowie, podobnie jak w przypadku Czarownicy, sięgnęli po dokumenty z epoki i wpletli je w materię dialogów. Zaznajomiony z tajemnicami głębin morza Thomas Wake (zda mi się, że to nazwisko znaczące – zarówno „Przebudzony”, jak i „Czuwający”), ciskający marynarskimi klątwami, budzi przestrach i respekt, również dzięki przesadnym, teatralnym gestom grającego go Dafoe. No i nie sposób zapomnieć o wpływach Lovecrafta…

J: Oj nie da się! Najbardziej porażająca świadomość zimnego kosmosu HPLa przenosi się na każdy ogrom przestrzeni, w tym wypadku dodatkowo doskonale bezkształtnej, zmiennej. Jest w tym też ukłon głębszy, w stronę dzieł tak fundamentalnych dla marynistycznie natchnionej wyobraźni jak „Moby Dick” czy „Pieśń o starym żeglarzu”. Wspomniana przez Ciebie teatralność zakorzeniona jest właśnie w takim patosie.

M: Myślę, że siłą tego filmu jest płynność i rozmycie (więcej niż gatunkowe). Zaciera się granica nie tylko między lądem a morzem, ale też między rzeczywistością a złudzeniem, snem a jawą, trzeźwością a maligną, świadomością a nieświadomością, rozumem a popędami, prawdą a kłamstwem. Z tych napięć wypływa wspaniałe, niepokojące dzieło.

J: Mistrzostwo reżyserskiej wizji zasadza się dla mnie na ciągłym podważaniu wiarygodności autoportretów, jakie odmalowują przed sobą nawzajem bohaterowie. I na uchwyceniu bezosobowej grozy żywiołu, w którym można dopatrywać się zarówno lovecraftowskiej, jak i lemowskiej wizji „żywego oceanu”.

*w ramach prywatnej interpretacji dorzucam tu jeszcze figurę Proteusza, obdarzonego zdolnością przemiany syna Posejdona. Nie chcę zbyt wiele zdradzać z fabuły, ale wydaje mi się, że konflikt między bohaterami można również odczytywać na linii ojciec-syn (Martinez).

SZCZEGÓŁY:
Tytuł oryginalny: The Lighthouse
Data premiery: 29.11.2019
Typ: film
Gatunek: horror, film grozy, dramat
Reżyseria: Robert Eggers
Scenariusz: Robert Eggers, Max Eggers
Obsada: Willem Dafoe, Robert Pattison

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
CSMAGENCY
3 lat temu

Super, na pewno obejrzę

Marcin „Martinez” Turkot
Marcin „Martinez” Turkot
Jestem geekiem trzydziestego któregoś poziomu, a także niepoprawnym fanboyem Supermana. W magisterce pisałem o związkach komiksu superbohaterskiego z mitami. W życiu zajmowałem się redagowaniem czasopisma o grach fabularnych i planszowych, tłumaczeniami gier, moderowaniem forów, pisaniem tekstów dla największego polskiego portalu internetowego oraz do "Tygodnika Powszechnego". Obecnie pracuję w reklamie. Uwielbiam komiks, w szczególności frankofoński, oraz animacje wszelakiego rodzaju (może poza anime, na którym się nie znam). Od ponad 20 lat gram w erpegi. Na gry komputerowe nie starcza mi już czasu...
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + niesamowite zdjęcia <br /> + bogata symbolika<br /> + sugestywna gra aktorka<br /> + gęsta atmosfera<br /> + nawiązania do tradycji kinematografii i horroru <br /> + gatunkowa różnorodność </p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – przydatna znajomość gatunkowych kontekstów</p>Wieża Boga. Recenzja - rozmowa na temat filmu Lighthouse
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki