Dawno, dawno temu pewien żyjący samotnie w górach chłopiec wpadł na samochód dziewczyny poszukującej magicznych kul… Tak zaczęła się jedna z chyba najbardziej znanych historii w dziejach japońskiej popkultury. Od 1984 roku uniwersum Dragon Balla rozrosło się w sposób nieprawdopodobny za sprawą kolejnych edycji mangi, serii anime, gier, jak również filmów pełnometrażowych. Najnowszy z nich, tegoroczny Dragon Ball Super: Super Hero, trafił do oficjalnej dystrybucji w Polsce, dzięki czemu dwójka naszych redaktorów miała okazję zapoznać się z tą produkcją. Opinie wśród widzów są mieszane – a jak będzie u nas?
Daguchna:
Trudno mnie nazwać zagorzałą fanką Dragon Balla. Nie należałam do mitycznego grona dzieciaków, które na przełomie tysiącleci w dni powszednie opuszczały podwórka, by obejrzeć w TV kolejny odcinek – może dlatego, że RTL7 widywałam głównie u babci, a tak w ogóle wolałam wtedy pokemony. Interesowałam się uniwersum Smoczych Kul raczej w ramach jarania się anime ogółem, a moim podstawowym źródłem wiedzy na jego temat pozostawały kaseta z filmem Martwa Strefa oraz wydanie specjalne magazynu „Kawaii”. I pewnie tak by już pozostało, gdyby wieki później los nie związał mnie z Dragon Ballem w ramach mojej ścieżki zawodowej. Na lepszy pretekst do wgryzienia się w temat nie było sensu czekać.
W efekcie na wieść o planowanej premierze filmu Dragon Ball Super: Super Hero w polskich kinach zareagowałam entuzjastycznie. Nie tylko dlatego, że to pierwsza kinówka z tego uniwersum u nas od czasu Fuzji i Ataku Smoka w 2002 roku. Również ze względu na tłumaczenie, tym razem dostępne w dwóch wersjach do wyboru – napisy oraz dubbing, w którym jak się miało potem okazać, powróciła obsada znana z serialu. Tendencja w przekładach anime, która na Zachodzie już od dawna jest normą, wreszcie zagościła i u nas, hurra!
Okej, fabuła wydaje się wtórna. Proporcje pomiędzy ekspozycją a faktyczną akcją nie należą do najrówniejszych. A powrót do znanego z klasycznej serii wątku Armii Czerwonej Wstęgi i przedstawienie potomków tamtych bohaterów? Niektórzy fani zapewne uznają to za zwykły skok na nostalgię. Ale jednak Super Hero ogląda się dobrze. Nie oszukujmy się, cała „superka” powstała głównie jako forma dopowiadania rzeczy, których w Dragon Ball Z nie pokazano, więc dlaczego oparty na niej film miałby być inny? Poza tym znajdziemy tu to, na co wielu miłośników Smoczych Kul czeka najbardziej – humor i praktyczną realizację hasła „W żadne pozwy nie będziemy się bawić, będziemy się bić!”. Do tego przez dłuższą chwilę oglądamy bohaterów w czasie wolnym od ratowania świata przed kolejnym wielkim zagrożeniem. Tak, bawi mnie, gdy wielcy i silni herosi po godzinach główkują nad książkami albo odbierają (cudze) dzieci z przedszkola.
Animacja cieszy oko. Z oczywistych względów jest bardziej dopracowana niż w serialu. Jednak nie wszystkim widzom spodobało się skorzystanie z 3D w niektórych scenach. Miewam na tę technologię ostrą alergię, ale tutaj nijak mnie nie raziła. Może dlatego, że użyto jej przede wszystkim do animowania lokacji, a nie bohaterów, jak w nieszczęsnej Ronji, córce zbójnika. Kto widział tamten serial, ten wie – szło dostać oczopląsu, a efekt „doliny niesamowitości” dawał w kość. Tutaj nam to nie grozi.
Jak już wspominałam, Super Hero pojawił się w kinach również w wersji z polskim dubbingiem, więc warto napisać o niej kilka słów. Największym plusem jest spójność obsadowa ze znanym z telewizji dubem serialu. Przez 131 odcinków „superki” aktorzy zdążyli się zżyć ze swoimi bohaterami, więc w filmie grają z wielką swobodą – powinni przypaść do gustu nawet osobom sceptycznym wobec serialowego dublażu. Głosy nowych postaci również w większości zadowalają. Niestety w tej beczce miodu jest mała łyżka dziegciu. Choć w wypadku serialu wielką siłą polskiej wersji była obecność aktorów niezawodowych, tutaj ta taktyka trochę zawiodła. Mimo najlepszych chęci odtwórca roli Doktora Hedo słyszalnie odstaje od reszty, zwłaszcza takich tuzów krajowego dubbingu, jak Grzegorz Pawlak (Carmine) czy Jerzy Mazur (Magenta). Szczęśliwie, nie wpływa to znacząco na odbiór polskiej wersji.
Ogółem jestem na tak. Oczekiwałam niezobowiązującej, sympatycznej historii rozgrywającej się w dobrze znanym uniwersum i to właśnie otrzymałam w Super Hero. Jest dobra zabawa? Jest. Czegóż chcieć więcej?
Sumo:
Kiedy będąc nastolatkiem, rozpoczynałem swoją przygodę z anime, nie podejrzewałem, że będę miał możliwość zobaczenia w polskich multipleksach japońskich produkcji. Wszystko się jednak zmienia i nagle z początkiem roku dostaliśmy Belle, a następnie film Jujutsu Kaisen 0. Pierwszy z tytułów, łagodnie mówiąc, nie zachwycił mnie, ale drugi stanowił świetną rozrywkę – zwłaszcza dla fana serii. Pragnę, żeby trend puszczania anime w kinach się utrzymał, dlatego też poszedłem na pełnometrażowego Dragon Balla, chociaż lata, kiedy jarałem się marką, dawno już minęły. I wiecie co? Bawiłem się niezwykle dobrze!
Fabuła skupia się na odnowie Armii Czerwonej Wstęgi i schedzie po Doktorze Gero. Nie pamiętacie, czym była wspomniana organizacja? Nie kojarzycie przytoczonej postaci? A może w ogóle nie oglądaliście wcześniej Dragon Balla? Nic nie szkodzi, bowiem na samym początku czeka kilkuminutowe wprowadzenie w fabułę filmu w postaci przygotowanej przez jednego z villainów prezentacji multimedialnej oraz przynoszący na myśl Drive my car dialog w samochodzie. W zdecydowanej większości przypadków tak zaprezentowana ekspozycja męczyłaby, ale z jakiegoś powodu w Super Hero ona pasuje. Wprowadza w dość kiczowaty, pełen patosu klimat i jednocześnie przygotowuje, żebyśmy nie brali na poważnie wydarzeń, których będziemy obserwatorami. Warto także wspomnieć, że najnowszy film Dragon Balla nie skupia się na głównych bohaterach serii, czyli Goku i Vegecie, a Piccolo i Gohanie. Jest to niezwykle przyjemna odmiana z dwóch powodów. Po pierwsze nasz zielonoskóry wojownik i Saiyanin, który pragnie wieść normalne życie na Ziemi, to duet znany z serii Z (lub też Kai) i zwyczajnie przyjemnie jest zobaczyć, jak ponownie stają do walki ze złem. Po drugie odejście od najbardziej rozpoznawalnych wojowników pozwala na zmniejszenie skali zagrożenia. Nie mamy do czynienia z wrogami mogącymi jednym ciosem unicestwić życie na całej planecie, ale jednak jest ono wystarczająco poważne, aby ktoś musiał zainterweniować.
Pozostając jeszcze przy postaciach. Relacje między nimi wypadają niezwykle przyjemnie. Każda z rozmów i przekomarzanek brzmią autentycznie i widać, że między bohaterami występuje jakaś więź. Warto także zwrócić uwagę, że o bliskości między np. Piccolo a rodziną Gohana nie opowiadają nam wyłącznie dialogi bądź zachowania poszczególnych postaci, ale również scenografia. W jednym momencie jesteśmy w stanie dostrzec pewien element tła, który stanowi rozwinięcie tego, co jest nam przekazywane na pierwszym planie.
Widząc zwiastun Dragon Ball Super: Super Hero, martwiłem się o poziom realizacji. Animacja nie prezentowała się źle, ale miałem wrażenie pewnej ciężkości w scenach walki. Okazało się jednak, że w samym filmie wspomniane odczucie zniknęło. Anime wygląda naprawdę dobrze i nawet kiedy na ekranie dzieje się dużo, wszystko jest czytelne. Jedyny problem, jaki odnotowałem, związany jest z trzecim aktem, kiedy to dochodzi do ostatecznej konfrontacji. Do tego momentu cała produkcja wypełniona jest żywymi, przyjemnymi dla oka kolorami. Jednak w chwili zjawienia się głównego złego, krajobraz staje się szary i monotonny. Niby jest to wytłumaczone skalą zniszczeń, ale jednak razi w filmach ciągłe przenoszenie finału do tak nudnych przestrzeni.
Podsumowując, jako dawny fan Dragon Balla, który raz na jakiś czas oglądnie kolejny odcinek serii Super, na najnowszej kinówce bawiłem się niespodziewanie dobrze. Super Hero to przede wszystkim produkcja nastawiona na pozbawioną dodatkowych refleksji rozrywkę, w której widać, że twórca, Akira Toriyama, odzyskał pasję do swojego dzieła.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Dragon Ball Super: Super Hero
Producent: Toei Animation
Reżyser: Tetsuro Kodama
Scenarzysta: Akira Toriyama
Platforma: –
Gatunek/typ: przygodowy, fantasy/anime
Data premiery: 11 czerwca 2022 (świat), 19 sierpnia 2022 (Polska)
Obsada: Masako Nozawa, Toshio Furukawa, Ryō Horikawa, Hiroshi Kamiya, Mamoru Miyano, Miyu Irino i inni (oryginał); Karol Gajos, Sebastian Perdek, Krzysztof Rogucki, Paweł Peterman, Kamil Pruban, Paweł Wojtaszek, Rafał Fudalej, Paweł Rosa i inni (polski dubbing).