Trzeba przyznać, że Netflix świetnie radzi sobie w tworzeniu własnej bazy seriali, zyskując tym coraz większą rzeszę fanów, nie można jednak przemilczeć tego, że stara się również kręcić własne filmy. Nie idzie przy tym po linii najmniejszego oporu – w swoje plany inwestuje nie tylko duże środki, ale też angażuje popularne gwiazdy, co jasno wskazuje, że nie są to produkcje amatorskie. Nic zatem dziwnego, że oczekiwania wobec najnowszego dzieła Netfliksa są spore. Bright, bo o nim teraz mowa, dostał ogromny, przekraczający 90 milionów dolarów budżet. Wszystko to miało przyciągnąć widzów na swoje kanapy i sprawić, że na niemal dwie godziny zanurzą się w wykreowaną specjalnie dla nich historię.
Koncepcja świata przedstawionego w Bright to coś, co przykuło moją uwagę w chwili, gdy pojawiły się pierwsze wzmianki o produkcji – połączenie otaczających nas realiów z magią nie brzmi szczególnie nowatorsko, jest jednak świetnym sposobem na to, by zdobyć moje zainteresowanie. Tym bardziej, że w całej opowieść, oprócz ludzi, pojawiają się znane nam z innych dzieł fantasy rasy: elfy, orkowie, a nawet centaury i smoki. Podział na klasy społeczne jest oczywiście naturalny, w efekcie czego szpiczastousi stanowią elitę – bogaci, piękni, izolujący się od reszty społeczeństwa w swoich zadbanych dzielnicach, wydający pieniądze na ubrania od najlepszych projektantów i drogie samochody. Po drugiej stronie skali mamy za to typowych chłopców do bicia – orków. To oni bawią się w gangsterkę i obijanie sobie pysków, a ci żyjący w zgodzie z prawem są pracownikami niższej kategorii. Gdzieś pośrodku tego wszystkiego są ludzie – ani szczególnie bystrzy, ani wybitnie silni.
Jak w każdym posegregowanym społeczeństwie, nadchodzi jednak czas zmian i prób sprawienia, by stało się ono bardziej jednolite, w efekcie czego do policji w Los Angeles trafia pierwszy w historii ork – Jakoby (w tej roli Joel Edgerton). Nikt nie jest zadowolony z tego kroku naprzód, a na niechęć składa się nie tylko rasa nowego funkcjonariusza, ale też to, że kilka tysięcy lat temu jego przodkowie opowiedzieli się po złej stronie jakiegoś niezwykle ważnego konfliktu. Najmniej zachwycony jest jednak Ward (Will Smith), który na skutek decyzji przełożonych zostaje partnerem Jakoby’ego. Podczas jednej z interwencji trafiają na młodą elfkę, dysponującą potężnym, magicznym artefaktem, który potrafi spełniać życzenia. Nie tylko te o niezliczonej ilości zer na koncie, ale też te mogące sprawić, że powstanie przedwieczne zło. Nic dziwnego, że posiadaniem tego przedmiotu zainteresowania są niemal wszyscy, a nasi bohaterowie znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Problem polega na tym, że przedstawienie świata jest niekompletne – brakuje mi informacji, które sprawiłyby, że oglądając film czułabym się komfortowo ze swoją wiedzą o jego realiach. Owszem, dostajemy porządne przedstawienie tego, jak wyglądają relacje i to nie tylko między parą głównych bohaterów, ale również jak odnoszą się do funkcjonariusza-orka pozostali policjanci oraz społeczeństwo; nie brakuje nam też informacji dotyczących tego jak on sam się w tym wszystkim odnajduje. Błyskawicznie orientujemy się jak wygląda podział społeczeństwa, jego przekrój dostajemy właściwie w pierwszych minutach filmu. Zabrakło mi jednak kilku kluczowych wzmianek o tym, co dokładnie stało się kiedyś, na czym polegał ten wielki konflikt i jak udało się go zażegnać, dlaczego magia w dzisiejszych czasach nie jest darzona ciepłymi uczuciami oraz za co tak właściwie odpowiadają dwie pojawiające się w filmie organizacje, bo sprowadzenie ich ról do „jedni to ci źli, a drudzy przed nimi chronią” jakoś mnie nie przekonało.
Jakby tego było mało, Brightcierpi na nadmiar wątków wprowadzonych do filmu bez żadnego wyraźnego powodu, których brak absolutnie nic by nie zmienił. Sporo jest takich niteczek, które są po prostu zbędne i urywają się bez doprowadzenia nas do jakiejkolwiek konkluzji lub tropu. Nie brakuje też postaci pojawiających się na scenę czy dwie, by następnie zniknąć w odmętach fabuły i nie pojawić się już nigdy więcej, albo takich, które pełnią jakieś ważne funkcje, ale ich rola sprowadza się do biegania od ujęcia do ujęcia i robienia groźnych min. To jednak nie boli tak bardzo, gdy weźmie się pod uwagę, że film ostatecznie okazuje się źle wyważonym widowiskiem – rozwija się powoli, by później postawić widza w obliczu pościgów, strzelanin i walk, które nie porywają, często zaś okazują się pozbawione fabularnego sensu. Zakończenie wywołuje natomiast reakcję, którą nie sposób opisać inaczej niż „i już po wszystkim?!”.
Bright nie sprawdza się również jako typowe buddy movie. Złe wyważenie filmu sprawia, że przedstawienie początkowych relacji między parą policjantów jasno pokazuje nam z jakiego punktu zaczynamy, jednak późniejsze nagromadzenie wątków sprawia, że jakakolwiek ewolucja ich wzajemnych stosunków wydaje się nieco naciągana. Nie ma się jednak co spodziewać, że trwająca jedną noc akcja będzie zaczątkiem przyjaźni aż do grobowej deski, zwłaszcza mając na uwadze pewne wcześniejsze wydarzenia, nie jest to więc największy zarzut jaki mam do tej produkcji. O wiele trudniej jest mi się bowiem pogodzić z faktem, że do minimum okrojono w filmie humor, dodatkowo w dużej mierze opierając go na niezręcznościach wynikających z zachowania Jakoby’ego i rasistowskich zachowaniach wobec niego, a nie zabawnych komentarzach, o które cała produkcja momentami aż prosiła.
Najtrudniej jest mi jednak przełknąć fakt, że zmarnowano potencjał Noomi Rapace, która była jednym z najmniej wyrazistych czarnych charakterów, jakich miałam okazję ostatnio oglądać, jej jedyną charakterystyczną cechą było bowiem to, że miała na sobie gustowny i fenomenalnie skrojony żakiet w kwiaty. Nie zadano sobie najmniejszego trudu, by wyjaśnić motywację „tych złych”, a to już samo w sobie wskazuje na to, że brakło pomysłu na zbudowanie wyrazistego konfliktu. Równie dobrze cały film mógłby się bez niej obejść, różnica byłaby minimalna – ot, jedna ganiająca za naszymi bohaterami osoba mniej. Właściwie większość postaci nie należała do szczególnie wyrazistych, trudno jednak oczekiwać tego po kimś, kto pojawia się dosłownie na kilka chwil. Na tle tych wszystkich kartonowych postaci na plus wyróżniał się nasz policyjny duet, chociaż zastanawiam się na ile była to po prostu kwestia kontrastu i tego, że cała opowieść skupiała się na nich, w związku z czym musieliśmy wiedzieć o tych postaciach cokolwiek.
Odnoszę wrażenie, że większość tych wad może wynikać z faktu, że podobno Max Landis, został wyłączony z procesu twórczego, a dostarczony przez niego scenariusz poddano zmianom. Jeśli informacje te są prawdziwe, to w dużej mierze tłumaczy to bezsensowne wątki i niekompletne przedstawienie świata. Produkcja Netfliksa to w dużej mierze plejada zmarnowanego potencjału, który dodatkowo traci przy drugim obejrzeniu. O ile na nudny wieczór nada się całkiem dobrze, o tyle nie sposób nie dostrzec, że całkowicie pogrzebano szanse na to, by Bright na dłużej zagrzało miejsce w pamięci widza. Prawdopodobnie szybko wyląduje tam, gdzie poprzedni film Davida Ayera, czyli dokładnie w tym miejscu, w które zepchnęliśmy w naszej świadomości Legion samobójców. Przyznam, że w moim wypadku jest to szufladka z napisem „jednorazowa rozrywka na nudny wieczór”. Najciekawsze jest to, że Netflix tak głęboko wierzył w sukces tej produkcji, że już zamówiono jej kontynuację.
Szczegóły:
Reżyser: David Ayer
Scenariusz: Max Landis
Gatunek: fantasy, akcja
Produkcja: Stany Zjednoczone
Premiera: 22 grudzień 2017 (Netflix)
Główne role: Will Smith, Noomi Rapace, Joel Edgerton, Chris Browning, Happy Anderson i inni
Nasza ocena
Podsumowanie
Plusy:
+ ciekawy pomysł na kreację świata
+ nieźle wypadający duet Ward – Jakoby
+ dobra ścieżka dźwiękowa
Minusy:
– zmarnowany potencjał
– niekompletne przedstawienie świata
– niewyrazista antagonistka
– bezsensowne i urywające się wątki
– brak humoru i magii
– zignorowanie kwestii społecznych (segregacja rasowa, tolerancja etc.)
Co do „Bright” – nie miałem żadnych oczekiwań. Liczyłem na luźne kino z wątkami fantastycznymi i to otrzymałem. Niemniej mam nadzieję, że planowana kontynuacja wniesie wiele wyjaśnień odnośnie całego uniwersum, bo oglądając go czułem się, jakbym oglądał kontynuację jakieś serii. Nie mniej bawiłem się dobrze a Will Smith odwalił kawał solidnej roboty. Takie 7/10 ode mnie leci.