SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja filmu BloodRayne

1

Kilka lat temu
najbardziej znany polski portal filmowy – ten, którego redaktorzy uważają, że piszą zabawne nagłówki – donosił, że „Uwe Boll masakruje mieszkańców Afryki”. Miało to miejsce w kontekście rozpoczęcia zdjęć do filmu, który ostatecznie wydany został jako Darfur. Pod wiadomością od razu pojawiły się sarkastyczne komentarze, w których stwierdzono, że reżyser już od dawna masakruje widzów na całym świecie. Patrząc na jakość filmów, które niemiecki „mistrz kina” wypluwa niczym serie z karabinu maszynowego, trudno było się z taką
opinią nie zgodzić. Trzeba jednak uściślić, że masakruje on nie tylko widzów, ale i postaci oraz marki, do których uzyskał prawa. Uwe Boll to delikwent, który znakomicie nadawałby się na bohatera obszernego artykułu poświęconego temu, jak nie powinno robić się filmów. Niby reżyser, niby wielki miłośnik gier komputerowych, a w rzeczywistości człowiek, który po zdobyciu licencji na zrealizowanie adaptacji zarzyna materiał źródłowy niczym prosię. Po brutalnych filmowych gwałtach dokonanych na seriach Alone in the Dark i House of the Dead, Boll postanowił zabrać się za BloodRayne, tym samym raz na zawsze zaprzepaszczając szanse na stworzenie przyzwoitego filmu opartego na tej nieco już zapomnianej, ale mimo wszystko wciąż interesującej marce.

2

Herr Boll znany jest z tego, że po zdobyciu licencji, na swoją modłę przerabia uniwersum gry, całkowicie ignorując scenariusz i lore pierwowzoru, najczęściej pozostawiając jedynie najważniejszych bohaterów i niezbędne „ozdobniki”. Nie inaczej jest w przypadku BloodRayne – akcja gry toczyła się w pierwszej połowie dwudziestego wieku, w filmie natomiast przenosimy się do osiemnastowiecznej Rumunii, aby poznać korzenie tytułowej bohaterki. Bohaterki, która – trzeba dodać – w grach urodziła się w 1915 roku, ale dla Bolla jest to nieistotny szczegół. Jego Rayne jest atrakcją obwoźnego cyrku – dziwadłem, które boi się wody, uwielbia krew i budzi przerażenie bogobojnych wieśniaków. Którejś nocy udaje jej się uciec z klatki, w której ją więziono. Niedługo potem spotyka Sebastiana i Władimira, członków Brimstone Society – agencji walczącej ze złem w każdej postaci. Rayne, kierowana żądzą odnalezienia swojego ojca, Kagana – potężnego wampira, który zgwałcił i zamordował jej matkę – przyłącza się do Brimstone, żeby walczyć po stronie światła i rozwinąć swoje nadprzyrodzone moce.

2

Jako fan gry przyznaję, że – mimo nieścisłości z komputerowym pierwowzorem – film miał szansę spodobać się miłośnikom polygonowej Rayne i w ciekawy sposób przedstawić jej alternatywne pochodzenie. Mając jednak w pamięci doświadczenia z poprzednimi filmami Bolla, do BloodRayne podchodziłem z ogromną dozą sceptycyzmu. Jak się okazało podczas seansu – całkiem słusznie. Scenariusz jest miałki, miejscami nielogiczny, czasem wręcz żenująco śmieszny. Ot, chociażby w pewnym momencie Rayne i Sebastian z niczego zaczynają uprawiać seks, a Rayne po całym zajściu robi do Sebastiana maślane oczka – czemu to wszystko miało służyć, nie mam pojęcia. Trzeba przygotować się również na takie kwiatki jak wampiry poruszające się za dnia i nic nie robiące sobie z wody, chociaż w filmie zostało powiedziane, że światło słoneczne i woda im szkodzą. Całość poprowadzona jest tak, że – nawet mimo wielu scen akcji – film po około dwudziestu pięciu minutach zaczyna najzwyczajniej w świecie nużyć i trudno było mi zmusić się do tego, żeby obejrzeć go w całości za jednym razem. Sytuację dodatkowo pogarszają bohaterowie, którzy są kompletnie bez wyrazu, chociaż Rayne czy Kagan powinni być postaciami interesującymi. Scenarzystka Guinevere Turner niestety nie spisała się najlepiej, a Bollowski brak wyczucia i doświadczenia jeszcze bardziej pogrążył całą tę produkcję. Z filmu, który w rękach odpowiednich twórców mógł stać się w miarę klimatyczną opowieścią w stylu Blade’a: Wiecznego łowcy, wyszło niestety niemrawe i bezpłciowe nie-wiadomo-co. O chociażby odrobinie grozy można w ogóle zapomnieć, co w przypadku filmu uchodzącego za horror jest poważną wadą.

2

Trochę lepiej film sprawdza się od strony technicznej. Przyjemnie prezentują się scenografie i plenery, jak również muzyka. Od biedy na plus zaliczyć można też zdjęcia, chociaż akurat sceny akcji stanowią tutaj wyjątek – choreografie walk są kiepskie, a operator kamery najwidoczniej nie potrafił poradzić sobie z tego typu scenami (nic zresztą dziwnego, skoro prawie wszystkie filmy, w które był zaangażowany, nakręcił Boll). To jednak jedyne zalety (tego słowa używam trochę na wyrost) tej produkcji, bowiem wszystko inne spisać należy na straty. Jedną z największych porażek filmu, obok reżyserii, jest dobór aktorów. W głównej roli obsadzono Kristannę Løken, co od razu spotkało się z niezadowoleniem fanów
Rayne. Nic zresztą dziwnego, skoro aktorka nawet po charakteryzacji w ogóle nie pasuje do granej przez siebie postaci (znacznie lepiej sprawdziła się Natassia Malthe, która zastąpiła Løken w BloodRayne II: Deliverance). Zastanawiające jest to, że utalentowani aktorzy, tacy jak Michael Madsen, Billy Zane czy nagrodzony Oscarem Ben Kingsley, zgodzili się wystąpić w tej produkcji, po to tylko, aby poziomem gry aktorskiej dorównać miernocie reprezentowanej przez Løken oraz ogólnej beznadziejności tego filmu. Ciekawostką jest fakt, że Boll do jednej ze scen zamiast aktorek zatrudnił prawdziwe prostytutki, co miało zmniejszyć koszty produkcji.

2

BloodRayne to jeden z tych filmów, z którymi nie ma się problemów przy ocenie – gdy tona wad i ogólna mizerota przykrywają odrobinę plusów, ostateczny werdykt może być tylko jeden. BloodRayne to niestety produkcja bardzo słaba i niegodna uwagi, nawet dla
miłośników kina klasy B – do którego to grona należę – a polecić można go jedynie osobom, które lubią wczesne filmy Uwego Bolla. Co prawda reżyser z czasem zaczął się wyrabiać i udało mu się nakręcić kilka nawet znośnych filmów, jak Postal, Rampage: Szaleństwo czy Stoic, ale tematyka fantastyczna to w dalszym ciągu jego słaba strona. BloodRayne miała nieszczęście być jednym z pierwszych jego filmów realizowanych na podstawie gier, przez co niestety została brutalnie zgwałcona i zarżnięta, na zawsze pozostając filmową chałą, od której najlepiej trzymać się z daleka.

Ocena: 1.5/10

Plusy
+ scenografie i plenery
+ muzyka
+ czasami zdjęcia

Minusy
– wszystko, co nie zostało wymienione w plusach

Autor: Pottero

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Jacek „Pottero” Stankiewicz
Jacek „Pottero” Stankiewiczhttps://swiatthedas.wordpress.com/
Jak przystało na reprezentanta rocznika 1987, jestem zgrzybiałym dziadziusiem, który doskonale pamięta szczękopady, jakie wywoływały pierwsze kontakty z „Doomem”, a potem z „Quakiem” i „Unreal Tournament”. Zapalony gracz z ponaddwudziestopięcioletnim doświadczeniem, z uwielbieniem pochłaniający przede wszystkim gry akcji, shootery i niektóre RPG. Namiętny oglądacz filmów i seriali, miłośnik Tarantina, Moodyssona i Tromy, w wolnej chwili pochłaniacz książek i słuchowisk, interesujący się wszystkim, co wyda mu się warte uwagi. Dla rozrywki publikujący gdzie się da, w tym m.in. czy w czasopismach branżowych. Administrator Dragon Age Polskiej Wiki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki