Po znakomitym mockumencie Łowca trolli, norweski reżyser André Øvredal otrzymał ode mnie ogromny kredyt zaufania. Chociaż na jego kolejny film przyszło nam czekać sześć lat, to na Autopsję Jane Doe, będącą już produkcją brytyjską i zrealizowaną z udziałem znanych aktorów, poszedłem bez zwłoki i ze sporymi nadziejami. Czy Øvredalowi udało się spełnić wysokie oczekiwania, jakie w nim pokładałem? No cóż – raczej tak.
Policja z niewielkiej miejscowości w stanie Wirginia znajduje rodzinę zamordowaną w dziwnych okolicznościach, a w piwnicy jej domu niezakopane do końca zwłoki bezimiennej kobiety – Jane Doe (anglojęzyczny odpowiednik naszego „N.N.”) Policja, nie mając żadnych wskazówek co do tożsamości i przyczyny zgonu kobiety, zabiera ją do zakładu pogrzebowego prowadzonego Tommy’ego Tildena i jego syna Austina, prosząc o jak najszybszą autopsję, mając nadzieję, że jej wyniki pozwolą naprowadzić ich na jakiś trop i uspokoić żądne sensacji media. Mężczyźni przystępują do sekcji zwłok, która z każdym kolejnym wyciągniętym organem staje się coraz bardziej dziwna i niepokojąca.
Najważniejsze, o czym należy pamiętać przy omawianiu tego filmu i przed wybraniem się na niego do kina, jest to, że mamy do czynienia z horrorem, czyli gatunkiem mającym już długą brodę, a co za tym idzie – szereg schematów i metod oddziaływania na widza. Autopsja Jane Doe z jednej strony jest więc horrorem jak każdy inny, jego siła tkwi jednak w tym, że Øvredal, scenarzyści i reszta ekipy odpowiedzialnej za produkcję zręcznie połączyli ze sobą schematy, a chociaż nie stworzyli żadnej nowej jakości, to jednak udaje im się skutecznie na nic bazować, budując tym samym napięcie. Na całe szczęście nie jest to horror z gatunku tych, które próbują straszyć widza nagromadzeniem jump scare’ów – chociaż taki motyw raz czy dwa się pojawił, to jednak twórcy stawiają przede wszystkim na klimat. No bo będzie straszniejsze: pospolity „straszak” z jakimś nagle wyskakującym maszkaronem, czy przerażeni mężczyźni uwięzieni w kostnicy, nasłuchujący, czy aby się nie przesłyszeli i czy dźwięk, który słyszą, to naprawdę to, co im się wydaje? Czy ich – było, nie było – naukowy umysł będzie w stanie zaakceptować to, co się dzieje, czy jednak będą próbowali bagatelizować problem i znaleźć racjonalne wytłumaczenie? Autopsja buduje klimat i napięcie przede wszystkim przez minimalizm: całość rozgrywa się prawie tylko i wyłącznie w dość klaustrofobicznej kostnicy, a takie miejsce już samo w sobie w wielu ludziach wzbudza jeżeli nie strach, to nieprzyjemne uczucia. Dla osób lubiących bardziej krwawe horrory film też ma coś „miłego”, bowiem spora jego część polega na przeprowadzaniu tytułowej sekcji zwłok, a twórcy nie szczędzą widzowi pokazywania ze szczegółami tego, co Jane Doe ma w środku. Z tego też względu Autopsja raczej nie jest filmem przeznaczonym dla tych, którzy na takie widoki reagują odruchem wymiotnym.
Operator Roman Osin robi wszystko, żeby przekazać widzowi atmosferę tego miejsca – całość jest minimalistyczna, ale „wysmakowana”, dzięki czemu umiejętnie wyciska z klaustrofobicznych pomieszczeń, spowitych półmrokiem czy mrugającymi światłami, tyle, ile tylko można. Jest dusznie, ale ta duchota ma swój urok, co pozwala budować napięcie. Na uwagę zasługują również kreacje Briana Coksa i Emile’a Hirscha, bo chociaż odgrywani przez nich bohaterowie nie są głębocy, to jednak znakomicie udaje im się oddać ich emocje – od chłodnego profesjonalizmu na początku, do coraz bardziej rosnącego przerażenia. Mieli oni niełatwe zadanie, bo Autopsja to tak naprawdę teatr dwóch aktorów (chyba że doliczymy jeszcze Olwen Catherine Kelly, która przez cały film leży martwa na prosektoryjnym stole), więc ogromna część ciężaru oddania klimatu filmu spoczywała na ich barkach, ale wywiązali się z tego bardzo dobrze.
Autopsja Jane Doe raczej nie będzie horrorem, który zapamiętacie na długo i który na stałe zapisze się w kanonie gatunku. Chociaż cierpi na pewne przypadłości, jak chociażby nieco naciągane wyjaśnienie tajemnicy, to mimo wszystko twórcom udało się dość zręcznie połączyć schematy przez dekady wypracowane przez kino grozy, opakować je w dobre zdjęcia i udźwiękowienie oraz okrasić przyzwoitym aktorstwem. Koniec końców stworzyli minimalistyczny i chłodny film nastawiony przede wszystkim na budowanie napięcia i klimatu zaszczucia, bez uciekania się do zbędnego efekciarstwa czy epatowania przewidywalnymi jump scare’ami. Autopsja to produkcja, która może zainteresować miłośników horrorów, ale ze względu na jej kameralność polecałbym jednak zapoznanie się z nią w domowym zaciszu, samemu i głęboką nocą. Sala kinowa z – co prawda nielicznymi, ale jednak – widzami, z których część nie może się powstrzymać przed zjadaniem popcornu, rozmawianiem i chichotaniem, jednak odbiera filmowi trochę klimatu.
Podsumowanie
Nasza ocena
Plusy:
+ klimat
+ zdjęcia i udźwiękowienie
+ umiejętne wykorzystanie schematów gatunku
+ kreacje aktorskie
Minusy:
– trochę naciągane wyjaśnienie tajemnicy