Na początek postawmy sprawę jasno: o ile filmowego uniwersum DC nie lubię, bo w porównaniu do Marvela zawsze wydawało mi się sztywne, mdłe i nijakie, to Shazama! po prostu kurde kocham. Za ciepły humor, za czułą drwinę wobec superbohaterskiego gatunku oraz jego klisz, za w gruncie rzeczy uniwersalny wydźwięk. Nie bez powodu swego czasu wymieniłam ten tytuł wśród moim zdaniem najlepszych filmów roku 2019.
O sequelu mówiło się właściwie od początku. Tylko potem to się wszystko jakby troszkę rozlazło. Najpierw jakieś fikołki związane z samym wymyślaniem fabuły, potem ogólnoświatowa heca z pewnym wiruskiem i w efekcie na kolejną część przygód mięśniaka z żółtym piorunkiem na piersi czekaliśmy prawie cztery lata. Im więcej czasu mijało, tym więcej miałam obaw. Czy całość nie zatraci swojego humorystycznego ducha, czy twórcy nie spłaszczą jej sztubackiego uroku jakąś pretensjonalną fabułką. Wszak bezsensowna presja na to, aby filmy o superherosach były „poważnym” kinem, jest nadal spora…
W związku z tym, że po prostu nie da się pisać o Gniewie bogów bez spoilerowania ważnych zwrotów akcji z Shazama!, informuję lojalnie: nie oglądałeś jedynki, nie czytaj. Serio.
Dwa lata po wydarzeniach z oryginalnego filmu, Billy Batson i jego przybrane rodzeństwo tworzą drużynę superbohaterów, używając mocy Czarodzieja do pomagania mieszkańcom Filadelfii… No, głównie. Jednak grupa powoli zaczyna się rozłazić. Billy stanowczo za mocno próbuje w niej rządzić, Mary chodzi do pracy i chce mieć własne życie, pozostali podopieczni Vásquezów również coraz częściej oddalają się ku własnym zajęciom. A to wszystko akurat w momencie, kiedy w ateńskim muzeum dochodzi do gigantycznej rozróby wywołanej przez dwie tajemnicze kobiety w zbrojach, które kradną złamaną laskę dziwnie przypominającą tą znaną z pierwszej części…
Z jednej strony cieszy fakt, że film zgłębia mającą gigantyczny potencjał ideę rodzinki superbohaterów, którą wprowadził Shazam! w swoim finale i w sumie tylko delikatnie musnął temat. Tutaj mamy wspólne dekowanie się w Skale Wieczności (która zawalona gratami młodych zaczęła wyglądać jak typowa dzieciakowa „baza”) i ukrywane przed rodzicami wycieczki w miasto na ratunek ludziom. A całość na zasadzie „albo wszyscy, albo żaden”. Podczas gdy dorastający Billy coraz mniej jest dzieciakiem nazbyt zajaranym możliwością transformacji w naładowanego mocami dorosłego, jego młodsze rodzeństwo radośnie podtrzymuje ten trend. Ba, nawet rozwija go na zupełnie nowych polach. Zakupywanie browara jako osoba pełnoletnia? E tam, westchnienia i zachwyty ratowanych z opresji pań to jest to! Zamiast jednego superbohatera z jego zestawem mało heroicznych słabostek, otrzymujemy ich sześcioro, każdego z innym rodzajem odstępstwa od ideału. Zabrakło mi jedynie nieco większego udziału rodziców, którzy – to chyba żaden spoiler – poznają prawdziwą tożsamość znanych im z telewizji herosów, ale dosyć późno i niewiele wynika z tego ujawnienia się. Szkoda, bo miałoby to potencjał na kolejną porcję zabawnych sytuacji.
Każdy, kogo urzekł bezpretensjonalny humor pierwszej części, w Gniewie bogów nadal znajdzie sporo dla siebie. Zachary Levi jako Shazam-Billy nadal jest absolutnie przeuroczym Piotrusiem Panem w obcisłych rajtkach. Znów mamy kwestionowanie prawideł historii o superbohaterach i sprytne ocieranie się o czwartą ścianę – jak również odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące heroicznej codzienności, które zawsze chcieliśmy zadać, a jakoś nie było okazji. Jak skutecznie skontaktować się z superbohaterem? Którędy można wejść do kryjówki shazamowej rodzinki? Gdzie najlepiej umówić się ze złolem na pertraktacje? Czym ujarzmić pradawne bestie? Trochę trudno mi tu wchodzić w szczegóły, bo nie chcę psuć wszystkich dowcipnych niespodzianek, rozsypanych przez twórców po całym filmie. W ten wesoły klimat idealnie wpasowuje się nowa „postać” – Steve, żywe pióro do pisania. Choć nieme, to bardzo bystre… i trochę zbyt nadgorliwe. Już znani nam bohaterowie też potrafili dostosować się do nieco lżejszego klimatu – a przynajmniej jeden z nich w osobie Czarodzieja, który przy tej okazji dostał zdrową porcyjkę rozwoju osobowości względem pierwszej części. I nie da się ukryć, że gromko parsknęłam śmiechem, dowiedziawszy się, co słychać u naszego starego znajomego Sivany.
Jeśli chodzi o główną oś fabuły i nowych przeciwników… Z jednej strony Córki Atlasa, ich historia oraz motywacje dobrze komponują się z tym, co już wiemy o filmowym uniwersum Shazama!. Z drugiej jednak trudno mi było wyzbyć się wrażenia, że stylistycznie nie do końca pasowały do świata przedstawionego. Antagonistki o wielu potraktowanych na serio cechach (stereo)typowych złoli w konwencji, która z założenia miała dekonstruować superbohaterskie klisze, to chyba nie jest najlepsze połączenie. Niby doktor Sivana z pierwszej części działał na trochę podobnej zasadzie, ale jego przeszłość oraz motywacje wydawały mi się oryginalniejsze i jakoś lepiej komponowały się z resztą elementów. Nie zadowala też powiązany z Atlasiątkami wątek poboczny. Faktyczną tożsamość Anne zdradza już plakat filmu, więc cała jej maskarada raczej traci sens, pozbawiona efektu zaskoczenia. No i gościnny występ pewnej znanej nam już z uniwersum DC postaci jak dla mnie jest wciśnięty mocno na siłę.
Chyba najmocniej uwierały mnie elementy, których wprowadzenia tak się obawiałam – uderzanie w poważny ton, o wiele mniej subtelnie zrealizowane niż miało to miejsce w pierwszej części. Nawet nie chodzi o dalsze drążenie przejść Billy’ego z matką i jego obaw przed odrzuceniem, bo ten motyw twórcy od początku potrafili nienachalnie wkomponować w ogólnie wesołą fabułę. Większy problem mam z innymi wątkami. Zmierzwił mnie sposób kontynuacji stosunków Freddy’ego i braci Breyer – mam gdzieś rzekomą „psychologiczną wiarygodność” w uniwersum o wszelkich możliwych cechach bajki dla dorosłych. Główna intryga została obłożona niby nie aż tak wielką dawką patosu, ale zdecydowanie wyraźniejszą niż w pierwszej części. Ba, toć mamy tu nawet łzawą kulminację rozegraną niemal stuprocentowo na serio. Choć najgorszym pozostaje fakt, że w Gniewie bogów pozwala się złolom zabić co najmniej kilka osób. No okej, w Shazamie! też mieliśmy parę trupów, ale jedynie w początkowej części filmu, różniącej się klimatem od reszty, no i wtedy na niewinnych raczej nie padło. To wszystko nie są jakieś szczególnie duże elementy fabuły, ale mimo wszystko niepokoi mnie ich obecność w tej konkretnej kontynuacji. Nie chcę kolejnej angstującej historii o herosach i ich trudnych sprawach, chcę nadal przygód gościa, który szczerze cieszy się swoimi mocami i nie wie, jak rozpiąć swój superbohaterski trykocik, kiedy idzie za potrzebą.
Ogółem podstawowy problem z Gniewem bogów jest taki, że trudniej jest docenić jego niuanse bez znajomości Shazama!, a jednocześnie osoby pozbawione takowej prawdopodobnie z dużo większą tolerancją obejrzą sequel. Co nie zmienia faktu, że nawet dla fanów pierwszej odsłony ten seans nie powinien być czasem straconym.
Filmy superbohaterskie zawsze oglądam w wersji dubbingowanej – nie inaczej było z obiema częściami Shazama!. Pod tym względem Gniew bogów nie ustępuje jedynce. Szczęśliwie udało się zachować niemal wszystkie głosy postaci powracających, a nowe zostały obsadzone naprawdę solidnie. Nie wiem, czy Małgorzata Zajączkowska jest najlepszą dotychczasową polską Helen Mirren, ale na pewno plasuje się w czołówce. Podobnie dobrze sprawdziła się Joanna Jeżewska podkładająca Lucy Liu. Do reszty polskiej obsady nie mam zarzutów. A Michał Meyer jako Billy w superbohaterskiej formie nadal totalnie wymiata! Na pochwały zasługują też dialogi w przekładzie translatorskiego wyjadacza Jana Jakuba Wecsile, z naturalnością i wdziękiem dostosowane do polskiego odbiorcy. Nie, żadne ordynarne lokalizowanie dowcipów! Wyłącznie zgrabne „dostrajanie” tekstów do naszej mowy potocznej. Sceny z niedyspozycją Mary oraz listem do Córek w polskim dubbingu brzmią dzięki temu pierwszorzędnie.
Shazam! Gniew bogów ma wszystkie zalety i wady typowego sequela. Z przewagą tych pierwszych, więc nadal pozostaje porządnym tytułem oraz częścią najlepszej gałęzi całego obecnego filmowego uniwersum DC. Mimo niekoniecznie pożądanych zmian nastroju oferuje dobrą rozrywkę, sympatycznych protagonistów i trochę świeżego powietrza w coraz bardziej stygnącym świecie ekranowych opowieści o superbohaterach. Plus ważną lekcję – strzeżcie się obcych bab w starych zbrojach, bo one jakieś niebezpieczne są.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Shazam! Gniew bogów
Tytuł oryginalny: Shazam! Fury of the Gods
Producent: New Line Cinema, DC Studios, The Safran Company
Reżyser: David F. Sandberg
Scenarzysta: Henry Gayden, Chris Morgan
Platforma: –
Gatunek/typ: superbohaterski, komedia, fantasy / film
Data premiery: 14 marca 2023 (USA), 17 marca 2023 (świat)
Obsada: Zachary Levi, Asher Angel, Jack Dylan Grazer, Rachel Zegler, Lucy Liu, Helen Mirren, Djimon Hounsou i inni (obsada); Michał Meyer, Beniamin Lewandowski, Maciej Tomaszewski, Julia Chatys, Joanna Jeżewska, Małgorzata Zajączkowska, Szymon Kuśmider i inni (polski dubbing).
Świetna recenzja! Muszę go obejrzeć 😉