SIEĆ NERDHEIM:

Szefie, na stole leży chyba jakiś martwy pomysł. Recenzja filmu Autopsja Jane Doe

KorektaLilavati
Autopsja Jane Doe - kadr z filmu
Autopsja Jane Doe – kadr z filmu

Są takie miejsca, które same w sobie krzyczą, że stanowią idealną lokację do umiejscowienia horroru – duchy nigdzie indziej nie brzęczą łańcuchami równie chętnie, jak w wiktoriańskich domach, wakacyjne obozy na odludziu przyciągają zamaskowanych morderców, a każdy szanujący się straszny las powinien mieć ukrytą między chaszczami przynajmniej jedną rozsypującą się chatkę. Równie oczywistym miejscem akcji dla nieprzyjemnych wydarzeń są kostnice – całą atmosferę mają w zasadzie gotową już na wejściu dzięki blademu oświetleniu, chłodnym korytarzom oraz swojej pełnionej na co dzień funkcji. Takie klasyczne scenografie mają w sobie jeszcze trochę uroku, gdy stanowią arenę gatunkowych zabaw – w przeciwnym wypadku są zwykłym chodzeniem na łatwiznę. André Øvredal wybiera się na nieśpieszny spacer tą drugą ścieżką i raczej nie chce mu się przy tym szaleć – trzeba jednak przyznać, że przynajmniej dobrze się czuje w piaskownicy pełnej prostych foremek.

Tommy Tilden wraz ze swoim synem Austinem prowadzą uroczy rodzinny interes. W piwnicy swojego domu mają profesjonalnie wyposażoną kostnicę z przylegającym do niej krematorium. Całe dnie poświęcają na odkrywaniu sekretów zmarłych dostarczonych przez policję i wydają się całkiem dobrze przy tym bawić – słuchają radia i pogwizdują radośnie, nie pozwalając zepsuć sobie humoru ciągłym towarzystwem śmierci. Nawet ich kot wczuwa się w klimat i podrzuca im przez wentylacje kolejne martwe myszy, dopełniając tym samym familijny obrazek. Pewnego wieczoru pod koniec zmiany, gdy Austin szykuje się do wyjścia ze swoją dziewczyną, szeryf przybywa z ciałem tajemniczej kobiety – znalezionym na miejscu brutalnej zbrodni jednak pozbawionym najmniejszych nawet obrażeń. Chłopak, zamiast ekscytować się myślą o zbliżającej się randce i zapowiedzianym zbliżeniu, woli wrócić do piwnicy, żeby spędzić noc w towarzystwie ojca oraz denatki. Napędzająca obu panów potrzeba odkrywania tajemnic wkrótce zostaje zaspokojona ponad miarę… tylko że tym razem dotarcie do prawdy raczej ich nie zadowoli.

Autopsja Jane Doe - kadr z filmu
Autopsja Jane Doe – kadr z filmu

Øvredal w swoim drugim większym filmie dokonuje autopsji na klasycznym kinie grozy. Powoli je wybebesza, wyjmując z prostego scenariusza kolejne mało zaskakujące zagrywki i oczywiste elementy. Waży je i mierzy, nie dokonując przy tym jednak żadnych odważnych czy chociażby ciekawszych spostrzeżeń – po prostu w spokojny i ułożony sposób prezentuje, co przeciętny kinowy horror miewa w środku. Historia jest tu w zasadzie niezwykle prosta – na stół w prosektorium trafia tajemnicza dziewczyna, a grzebanie w jej przeszłości odkrywa kolejne szokujące fakty oraz prowadzi do klasycznego straszenia w rytmie tuptania nieboszczyków. Budowanie napięcia nie stanowi w Autopsji żadnego widowiskowego popisu. Bohaterowie przez sporą część filmu wyciągają z dziewczyny kolejne narządy, a gdy te powoli się kończą, zaczynają wyjmować zaskakujące przedmioty. Zabiegowi temu towarzyszy cała gama najbardziej oczywistych klisz z rupieciarni kina grozy – radio zaczyna trzeszczeć, żarówki migoczą, a w wentylacji coś puka, stuka i szeleści, bo to przecież straszna kostnica. Dla urozmaicenia czasem drzwi zaskrzypią, a z wizytą wpadną fałszywe straszaki, które mają uśpić naszą czujność i sprawdzić podatność na uderzenia głośniejszej muzyki. Pogoda nad kostnicą stara się jeszcze bardziej o odpowiedni klimat. Na zewnątrz wieje i leje, a niemal każdą wypowiedź podkreśla dramatyczne i siarczyste niebiańskie grzmotnięcie – zupełnie jakby w zaciszu swojej pracowni bohaterowie zamiast przeprowadzania autopsji zszywali właśnie własnego potwora z części zamiennych. Niby wszystko wydaje się na swoim miejscu, ale cała tajemnica, atmosfera i napięcie stoją w miejscu po łokcie w Jane Doe i nie wygląda, jakby miały się gdzieś ruszyć.

W Autopsji – w przeciwieństwie do głównych bohaterów – nie znajdziemy żadnych zaskakujących rzeczy. Nie dostajemy nic ponad to, czego dokładnie mogliśmy się spodziewać po wnętrzu kostnicy opanowanym przez mroczne siły. Gdy martwa dziewczyna w końcu bierze się do właściwego straszenia – wpływ chemikaliów oraz jakiekolwiek inne logiczne wytłumaczenia wykluczono, zanim zostały w ogóle wzięte pod uwagę – nie popisuje się przesadną kreatywnością. Dostajemy garść znajomych straszaków podanych na tyle delikatnie i ostrożnie, że naprawdę nie wiadomo, kiedy dokładnie mielibyśmy zacząć się bać. Oddać należy jednak Øvredalowi, że pomimo niewielkiej pomysłowości oraz wykorzystaniu starych zakurzonych rekwizytów nie przegina z zarzucaniem nas kolejnymi kliszami – sięga po nie na tyle oszczędnie, aby utrzymać film na poziomie przeciętnego i niegroźnego wtórnego horroru, który jest na tyle miły, że nie osłabia nas głupotami i śmiesznością swojego nieudolnego odtwórstwa. Z drugiej strony niespecjalnie straszy, z czasem coraz mniej wciąga, a klimat trzyma na wodzy, żeby przypadkiem się nie wyrwał i za bardzo nie rozkręcił.

Autopsja Jane Doe - kadr z filmu
Autopsja Jane Doe – kadr z filmu

Autopsja Jane Doe to prosty horror przemieszczający się bez pośpiechu po przetartych już dawno schematach. Na spacer zabiera ze sobą jednak wątek główny, który wyraźnie się nudzi. Øvredal nie bardzo wie, co zrobić z pokręconym pomysłem, który wylądował mu na stole – niby się wokół niego czai, ale ostatecznie nie próbuje nawet szturchać go kijem. Gdyby główny element Autopsji wpadł w ręce Flanagana, ten od razu zakasałby rękawy, a od przebierania nogami z ekscytacji skręciłby sobie obie kostki. Zaraz zacząłby jak głupi wprowadzać bohaterów w konsternację, mieszał im klepki, znęcał się nad zmysłami, męczył niepewnością i zakrzywiał wokół nich rzeczywistość tak niemiłosiernie, że nawet napisy końcowe wydawałyby się podejrzane. Tymczasem u Øvredala pomysł ten leży sobie, patrzy w sufit i dostaje odleżyn.

Poza niewykorzystanym potencjałem w produkcji zgrzyta również postawa dwójki głównych bohaterów. Chociaż między ojcem i synem widać różnice w światopoglądzie – Tommy podchodzi do swoich obowiązków na chłodno, podczas gdy Austin zadaje pytania o potworność ludzkiej natury i nadziwić się jej nie może – a obu łączy pewien ledwo rozdrapany rodzinny dramat, ostatecznie nie ma to najmniejszego znaczenia. Konfliktu charakterów nie uświadczymy, a tragedia z przeszłości została piętro wyżej i nie schodzi do piwnicy, by rzeczywiście pokręcić się wokół bohaterów. Najgorsze jednak, że w pewnym momencie mężczyźni odkładają na półkę z narządami zarówno zdrowy rozsądek, jak i swoje zdobyte w pocie czoła doktoraty, i zaczynają zachowywać się jak para przerażonych nastolatków.

Autopsja Jane Doe - kadr z filmu
Autopsja Jane Doe – kadr z filmu

Autopsja Jane Doe oferuje co najwyżej klasyczne i niezbyt kreatywne pomysły. Jest przeciętnym i niezbyt wyróżniającym się straszakiem, który można pochwalić głównie za to, że jak już wsiadł na oczywiste schematy, to przynajmniej nie zajeżdża ich do nieprzytomności. Reżyser nie daje jednak rady wykorzystać kryjącego się w historii potencjału – chociaż w ostatnich scenach pokazuje, że na pewno go dostrzegł. Brak tutaj powiewu świeżości – ale cóż, takie wybrał sobie miejsce – bohaterowie zostawiają raczej wiele do życzenia, a atmosfera zagęszcza się zdecydowanie zbyt wolno, by na koniec ustąpić miejsca przeciętności. Øvredal najwyraźniej dobrze się czuje pośród zakurzonych rekwizytów i ma na tyle przyzwoitości, aby o nawet tlący się klimat jakoś dbać i nie zalewać go wiadrem podłych jumpe scare’ów. I chociaż takie podejście całkiem zgrabnie zakończyło się w przypadku Upiornych opowieści o zmroku, to zdecydowanie brakuje w tym pary na tyle, by przebić się na wyższe półki, a co dopiero zapaść na dłużej w pamięć.

W skali od 1 od „Właśnie na stół wjechał soczysty pomysł” – wymęczone „Wybebeszamy, przecież nikt nie spodziewa się czegoś nowego”.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Autopsja Jane Doe
Data premiery: 09.09.2016
Typ: film
Gatunek: Horror
Reżyseria: André Øvredal
Scenariusz: Ian Goldberg, Richard Naing
Obsada: Emile Hirsch, Brian Cox, Ophelia Lovibond, Michael EcElhatton, Olwen Cargerine Kelly i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + przyzwoicie przeciętnie i całkiem nieszkodliwie</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – niewykorzystany potencjał <br /> – oklepane straszaki <br /> – średnio napisanie bohaterowie <br /> – brak solidnego straszenia <br /> – znane i oczywiste rekwizyty jako danie główne </p> Szefie, na stole leży chyba jakiś martwy pomysł. Recenzja filmu Autopsja Jane Doe
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki