SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja artbooka The Art of the Lion King

1

Przenieśmy się na moment do czasów dzieciństwa niejednego z nas. Mowa tu oczywiście o Królu Lwie, a dokładniej artbooku, będącym swego rodzaju pokłosiem po wypuszczeniu filmu. The art of the Lion King powstało w 1994 roku niedługo po tym, jak animacja pojawiła się na ekranach kin. Powiem szczerze: sama myśl o tego typu nostalgicznej podróży wprawiła mnie w zachwyt.

2

Niestety trochę się zawiodłam. Może to fakt tego, że artbook ma już swoje lata, a może samo wydanie faktycznie jest takie sobie. Pierwszym mankamentem jest obwoluta. Oczywiście The art… wydano w twardej oprawie, a jakże, mimo to postanowiono sprawić, jak wielu innym książkom w tamtych czasach, kolorowy papier na okładkę, który niszczy się przy dłuższym użytkowaniu. Wydanie ma już dwadzieścia dwa lata, więc to oczywiste, że nie znajdziemy żadnego egzemplarza, który zachowałby okładkę w nienaruszonym stanie.

Co znajdziemy w środku? Artbook podzielono na cztery części: przedsłowie, trzy akty oraz posłowie. W przedsłowiu dowiadujemy się trochę o tym, jak pracowało się przy tworzeniu tak poruszającej animacji, kogo oraz dlaczego zatrudniono do podkładania głosu zwierzętom i w jaki sposób doszło do powstania znanego nam z ekranów Króla Lwa.

3

Dalej mamy oczywiście ilustracje; głównie storyboardy oraz… gotowe kadry z filmu. Cóż, muszę powiedzieć, że nie do końca tego się spodziewałam. Jasne, wyglądają pięknie i powodują przypływ miłych wspomnień, ale chyba nie tego oczekuje się po artbooku.

Jeśli zaś chodzi o tekst przy niektórych grafikach, to niczego się z niego nie dowiecie. No, chyba że zależy wam na zaspoilerowaniu fabuły. Bo tym właśnie są krótkie notatki przy szkicach oraz kadrach – skróconą wersją Króla Lwa zamkniętą na papierze. Niestety nie dowiemy się z tego tytułu niczego nowego.

Co do samych grafik w artbooku: tak, są piękne. I, jak można się spodziewać po tak starym wydaniu, szkice powstawały głównie na papierze. Mamy więc cały przegląd czarno-białych storyboardów nakreślonych ołówkiem. Nie brakuje również elementów kolorowych, chociaż jest ich zdecydowanie mniej niż tych pierwszych. Szkice te różnią się stopniami zaawansowania, niektóre to tylko kilka ruchów ołówkiem, inne są już bardzo szczegółowe – najprawdopodobniej powstały już po tym, jak ustalono konkretny wygląd danych postaci.

4

Jeśli pragniecie przeżyć podróż do malowniczego świata sawanny oraz dżungli znanego z bajki, czekają na was również pięknie namalowane farbami tła. Wspaniałe, barwne pejzaże są świetnym dopełnieniem artbooka, szkoda tylko, że jest ich tak niewiele.

Możemy również prześledzić to, jak wyglądać mieli Simba czy Nala, bo ich pierwsze szkice były zupełnie różne od tego, co pojawiło się w wersji finalnej. Niedużo mamy natomiast postaci pokroju Zazu, czyli takich, które zostały zaakceptowane już po pierwszym szkicu. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że ewolucja w szkicach wyszła bohaterom na dobre – w pierwowzorach Nala i Simba wyglądali niemal tak samo, mimo że różni ich przecież choćby płeć. Ponadto, lwy narysowane na storyboardach miały kwadratowe, idealnie równe, komiksowe wręcz zęby. Hieny wyglądały przesłodko i uroczo, raczej jak małe szczeniaczki, niż antagoniścidisneyowskiej animacji.

5

Szkice są mimo wszystko ciekawe. Widać po nich, ile pracy twórcy włożyli w powstanie tego filmu. Ile gustów, tyle opinii, jednak jak dla mnie atutem jest to, że niektóre storyboardy mają formę karykaturalną – autorzy wiedzieli, że to tylko luźny koncept, który dopiero będzie dopracowany, dlatego możemy prześledzić, jak bawili się ołówkiem podczas produkcji kultowego filmu.

Nie ma natomiast kilku słów od twórców animacji. Ich brak sprawia, że artbook jest bardziej przedmiotem kolekcjonerskim niż czymś, z czego moglibyśmy wyciągnąć kilka ciekawostek. Szkoda, bo widać w tym miejscu niesamowity, a jednak niewykorzystany, potencjał.

6

Z kolei posłowie to jedynie krótki komentarz do pracy rysowników oraz animatorów. Powiewem świeżości jest informacja, że pierwsze prace nad Królem Lwem rozpoczęły się już w roku 1989, a film nazywać się miał Król Dżungli. Ale to i tak wszyscy już wiedzą.

Czy warto sięgnąć po tego artbooka? To zależy, czego od tego typu wydania oczekujecie. Odstraszająca może być również cena, ponieważ z racji „wiekowości” tego tomu waha się one od czterdziestu do nawet studwudziestu dolarów, zależy, czy chcemy dostać wydanie używane, kolekcjonerskie, czy też nowe.

NASZA OCENA
5/10

Podsumowanie

Plusy
+ piękne grafiki
+ ciekawe szkice
+ widać ewolucję postaci na przestrzeni rozwijania się koncepcji filmu

Minusy
– brak jakichkolwiek informacji od autorów
– poza przed- oraz posłowiem to tylko zbiór obrazków
– cena

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Izabela „Deneve” Ryżek
Izabela „Deneve” Ryżek
Studiowałam archeologię, ale nasze drogi w końcu się rozeszły. Wannabe redaktor, pisarka po godzinach. Bloguję, gram, czytam, oglądam. Prawdopodobnie nie starczy mi życia na nadrobienie papierowo-ekranowych zaległości. Kocham fantastykę, kryminały, thrillery. Gdybym mogła być postacią z gry, byłabym Bulbasaurem.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki