UWAGA! Artykuł zawiera spoilery do Dreamfall Chapters. Zostaliście ostrzeżeni. Teraz czytajcie.
Stało się. Dokładnie 17 czerwca zakończyłam swoją najdłuższą podróż, trwającą nieco ponad szesnaście lat. Zaryczana, zasmarkana, przeszłam ostatni rozdział Dreamfall Chapters – trzeciej części trylogii The Longest Journey, stworzonej przez studio Funcom, a dokończonej przez Red Thred Games (które założył były członek załogi Funcom). Czemu więc piszę dopiero teraz? A myślicie, że tak łatwo się pozbierać po rozstaniu z przygodą i postaciami, które towarzyszyły wam wiernie przez bite szesnaście lat? W końcu jednak pogodziłam się z faktem, że to już koniec, że historia zatoczyła krąg, że wszystko jest na swoim miejscu, a Równowaga przetrwała i istnieje, tak, jak powinna. Teoretycznie powinnam otrzeć łzy i spróbować jakoś się pozbierać po tej emocjonującej przygodzie. Problem w tym, że nie chcę ani zapomnieć, ani opuszczać tego świata. Cóż więc pozostało? Ano, można tę historię zawsze podsumować, przeżywając na nowo wszystko to, co było w niej najlepsze.
Pamiętam, że dzieciakiem jeszcze będąc, uwielbiałam siadać ze swoją drogą rodzicielką przy komputerze i pomagać jej w rozwiązywaniu zagadek w przygodówkach (co prawda było tych gatunków znacznie więcej, ale przygodówki należały do najczęściej przez nas ogrywanych). Zachwycałyśmy się więc fantastycznymi automatami w Syberii, uciekałyśmy przed mordercą w Post Mortem, kombinowałyśmy przy Art of Murder. Jednak to właśnie The Longest Journey – Najdłuższa Podróż, point & click wydany w 1999 roku, jawił się mi jako najbardziej magiczny i wyjątkowy.
Już od samego początku fascynująca wydała mi się koncepcja bliźniaczych światów – rozwiniętego technologicznie Stark, jako tego ukształtowanego za pomocą logiki i ładu, oraz tajemniczej, nieposkromionej Arkadii, zrodzonej z chaosu i magii. Jako iż dziecięca wyobraźnia z natury jest bujna, byłam święcie przekonana, że cała historia o podziale światów, o Strażniku pilnującym Równowagi, o bliźniaczej Arkadii, o magii i snach jako łączniku między światami, to wszystko prawda. A to, że nic do nas nie przenika, że nie ma gadających kruków, a w czasie snu nie przenosimy się fizycznie w inne miejsca, to po prostu wynik dobrze spełnianego przez Strażnika obowiązku. Poza tym, przecież zmiana Strażnika następuje co tysiąc lat, a miała ona mieć miejsce dopiero w XXII wieku, nie zaś pod koniec XX-go. Ale cóż, zawsze można było zagrać i przeżyć wspaniałą przygodę wraz z krnąbrną, zagubioną, osiemnastoletnią April Ryan (ach, ależ ona się wydawała wtedy dorosła!).
Młoda artystka po ucieczce z domu miała na głowie mnóstwo trosk – utrzymanie, studia i próbę naprawy swojego i tak już trudnego życia. Nic więc dziwnego, że spanikowała, gdy na horyzoncie pojawiły wybitnie realistyczne sny z mówiącymi smokami, w publicznych miejscach znikąd zaczęły się materializować fantastyczne stwory, a ten podstarzały, stuknięty Hiszpan – Cortez, choć zdawał się wiedzieć o tym całym zamieszaniu więcej, niż przyznawał, wolał zadawać kolejne pytania, niż udzielać konkretnych odpowiedzi. Lecz magia była w niej silna i nie było ucieczki przed przeznaczeniem. Równowaga umiała upomnieć się o swoje. Chcąc nie chcąc, April została Skoczkiem – podróżnikiem między światami, i wszystko wskazywało na to, iż los obu światów miał spocząć na jej młodych barkach.
Nie zapomnę nigdy pięknych fresków na ścianach świątyni Minstrum, ani paniki, gdy Żerlica złapała nas w pułapkę i planowała pożreć nasze soczysssste ciałko. Nic nie zastąpi mieszania mikstur w latającym zamku Ropera Klaksa, nurkowania w umierającym królestwie Maerum, słuchania opowieści Alatienów, malowania onirycznych obrazów, szczerości i ciętych ripost Flippera (byłam przez mamę wykopywana z pokoju szybciej, niż zdążył w ogóle rzucić pierwszą „damą lekkich obyczajów"). Urzekły mnie nawet brudne ulice New Port i nurkowanie w śmieciach na tyłach komisariatu policji w celu przedostania się do środka. No i był jeszcze Kruk. Jak mogłabym o nim nie wspomnieć. Najzabawniejszy i najwspanialszy towarzysz, jakiego można było sobie zażyczyć. Mogłabym tak jeszcze długo, lecz chyba zanudziłabym was na śmierć. Prawdą jest jednak, że jeżeli byłam w stanie przejść tę grę czternaście razy, pomimo starzejącej się grafiki i problemów z uruchomieniem na nowoczesnych sprzętach, musiała mieć w sobie coś niezwykłego. Oprawa dźwiękowa, choć szczątkowa, i tak sprawiała, że klimat gry był nie do podrobienia. Więc niech szlag trafi koszmarne animacje twarzy – The Longest Journey to wciąż arcydzieło w czystej postaci.
Po siedmioletniej przerwie, w 2006 roku pojawił się Dreamfall: The Longest Journey. Odkryłyśmy go z mamą zupełnie przypadkiem, podczas jednej z wizyt w Empiku w okresie wakacyjnym. Początkowo nie dowierzałyśmy, że to faktycznie ta upragniona kontynuacja, na którą tak czekałyśmy, ale jednak. Sny jako temat przewodni, Kruk, April i powrót do Markurii? Czego chcieć więcej? Może mniej Zoë Castillo, mniej kartonowego Kiana i więcej April, oraz odpowiedzi na to, jak doszło do tego, iż została przywódczynią Rebelii przeciw Azadi? Przyznam, że fakt, iż to właśnie Zoë została główną bohaterką kolejnej odsłony zamiast mojej idolki April, ugodził mnie prosto w serce. Przez ten właśnie szczegół nie mogłam się długo przekonać do owej kontynuacji.
Dopiero po latach zaczęłam lepiej rozumieć rolę kruczowłosej
Zoë oraz stan, w jakim się znalazła, przez co zyskała moją sympatię, zaś apostoł Kian… Kian nadal pozostał nijaki i nudny, jak kawał kartonu. No wspaniale, że był apostołem bogini Azadi i prawą ręką Szóstki, ale jego naiwność, fanatyzm i początkowo zamknięty umysł sprawiały, iż dostawałam białej gorączki. Dobrze chociaż, że pod koniec był łaskaw przejrzeć na oczy i stanąć po właściwej stronie. Zostawmy go jednak i skupmy się na Zoë i April, gdyż ich historie od samego początku splatały się ze sobą, niczym dwa smoki w medalionie Równowagi.
Zoë mieszka w Casablance. Została wylana ze studiów, zerwała z facetem, z którym była dość długo, przez większość czasu jest sama – ma jedynie ojca, który ciągle wyjeżdża w podróże biznesowe – a gdyby nie treningi sztuk walki, nie miałaby zupełnie nic do roboty. Nic jej nie bawi, nic specjalnie nie cieszy i trwa w półśnie, nie widząc sensu swojej egzystencji. Pewnego upalnego dnia jej życie ma się jednak zmienić. Na ekranie telewizora pojawia się czarnowłosa dziewczynka w brudnej białej sukience, na tle czarnego upiornego domu gdzieś w zimowej krainie. Woła ją po imieniu i wydaje polecenie „Znajdź ją. Ocal ją. Znajdź April Ryan.“, a potem jest już tylko zabawniej. Paczka, którą miała dostarczyć Helenie Chang w ramach przyjacielskiej przysługi dla swojego byłego – dziennikarza Rezy, zawiera wiadomości, które po ujawnieniu mają pogrążyć potężną firmę Waticorp. Za taki występek firma jest gotowa zabić. Po uratowaniu Heleny, Zoë znajduje martwą współpracownicę Rezy w jego mieszkaniu, podłączoną do dziwnej maszyny snu, zaś po Rezie nie ma ani śladu. Co to za ustrojstwo, jakie jest jego przeznaczenie,co robiło w Casablance i co to za sprawa, nad którą pracuje jej były? Odpowiedzi na te pytania Zoë znajduje w trakcie poszukiwań swojego byłego ukochanego. Niemniej jednak zapewne nigdy nie przypuszczałaby, że przyjdzie jej podróżować nie tylko do Arkadii, ale i do samego Storytime – miejsca, gdzie wszystko kończy się i zaczyna, gdzie żyją i powstają wszystkie sny. Przyjdzie jej odkryć brudne tajemnice Waticorp, poznać dawnych przyjaciół April, zobaczyć, jak przez te dziesięć lat zmienił się świat, od czasu gdy to właśnie April przeżywała swoją najdłuższą podróż. Wreszcie dowiedzieć się prawdy o roli, jaką przyjdzie jej odegrać w wojnie z Odśnieniem, a także o tym, kim jest kontaktująca się z nią dziewczynka. W międzyczasie uratuje April, która pozostawiona sama sobie po wydarzeniach z The Longest Journey, z pełnej nadziei i entuzjazmu dziewczyny stała się zgorzkniałą, zawiedzioną życiem kobietą. Co zaś z nieszczęsnym Kianem? Kian, ten głęboko wierzący posłaniec bogini, szerzący „jedyną słuszną wiarę” mieczem i klątwą, zauważy, jak wielką krzywdę jego lud wyrządził mieszkańcom Markurii, tępiąc ich wiarę, niszcząc świątynie, zamykając „magicznych" w gettach. Gdy nie tylko szansa na jakąkolwiek przyszłość dla bliźniaczych światów wisi na włosku i okazuje się, że także ta Storytime jest niepewna, atmosfera zaczyna gęstnieć coraz bardziej. Zwłaszcza, że już na początku gry Zoë przemawia do nas spoza swojego ciała, błagając o pomoc w zakończeniu tego szaleństwa, powstrzymaniu zbliżającej się nieubłaganie zagłady.
Dopiero po kilku latach byłam w stanie w pełni zanurzyć się w dalszej historii i wreszcie docenić fabułę Dreamfall tak, jak na to zasłużyła. Wspaniale było ponownie ujrzeć „stare śmieci", znane z The Longest Journey we wcale ładnej oprawie graficznej, udostępnione nam do bardziej wnikliwej eksploracji dzięki zmianie sposobu poruszania się po całym uniwersum. Ścieżka dźwiękowa świetnie oddaje duszę trzech światów – jednego pełnego magii, drugiego kultywującego logikę i trzeciego, będącego królestwem snów. Wszystko to zgrabnie zamknięte w jednej grze, która nie mogła lepiej zapowiedzieć powstałego niemal dekadę później Dreamfall Chapters.
A skoro dotarliśmy do Dreamfall Chapters, już na wstępie rzeknę, że choć również mnie zachwyciła, to nie tego się spodziewałam. Choć sama poprzedniczka przestała być już stricte point&clickiem, ustępując pola dużo swobodniejszej eksploracji, jaką umożliwiło wstawienie do gry elementów akcji, tak w Dreamfall Chapters dokonało się coś w rodzaju… przewlekłej mutacji. Dużo przerywników filmowych, decyzji i biegania, a z samego point&clicka zostało tyle, że nie ma co zbierać. Jestem w stanie zrozumieć, że słowo „chapter" oznacza rozdział i w tym duchu miała zostać wykonana ostatnia część trylogii, ale czemu, niczym karaluch, składa się z kilku segmentów? Czemu, zamiast zostać wydana w całości, jak choćby The Wolf Among Us, była cięta na „chaptery", między którymi były przynajmniej dwa miesiące odstępu? Gdyby nie fakt, iż kupiłam ją podczas promocji już z pakietem czterech gotowych chapterów, gryzłabym buty ze złości, jak inni gracze, którzy rzucili się na Dreamfall Chapters jak tylko wyszło! Poza tym, nie mam specjalnie zastrzeżeń. Musiałam jednak dać ujście swojej frustracji (bo na piąty epizod musiałam już czekać aż pół roku).
Niewątpliwą zaletą ostatniej części trylogii jest mnogość wyborów, które w znacznym stopniu nie tylko urozmaicają rozgrywkę, ale także zmieniają bieg historii. Owocuje to wieloma zmianami w życiu naszych bohaterów – Zoë, Kiana i… Sagi. No, może nie w życiu tej ostatniej, bo ją traktuję jako spoiwo i zamknięcie luki w obracającym się kręgu Równowagi i cyklu. Nie ma w zasadzie sensu opowiadać o szczegółach historii rozgrywającej się w Dreamfall Chapters, gdyż będzie ona inna w zależności od waszych indywidualnych decyzji. Powiem tylko tyle, że już sam widok dawnej April sprawił, iż płakałam przez bite kilka godzin, a los Kruka, choć z początku mnie zmiażdżył, na końcu rozczulił do tego stopnia, iż kolejne godziny poświęciłam na głębokie i mokre jego przeżywanie. Kian wreszcie dorobił się charakteru i przestał zachowywać się, jak ożywiony kawał kartonu. Dołączył do Rebelii by ratować to, co zostało z „magicznych", systematycznie zsyłanych do obozów pracy przez Azadi. Zaś co się tyczy Zoë…
Zoë tak pięknie wydoroślała i dojrzała. Zabawne, iż mówi to jej rówieśniczka, lecz fakty mówią same za siebie. Z początku irytująca, zagubiona w życiu Zoe stała się dojrzałą kobietą, która pragnie wreszcie wziąć swoje życie w karby i odkryć, kim naprawdę jest i jakie jest jej przeznaczenie. Jakby nie patrzeć, jej zdolności Śniącej rozpościerają przed nią wachlarz możliwości. I bardzo dobrze, gdyż świat snów jest w wielkim niebezpieczeństwie już od momentu, gdy został zainfekowany przez wyjątkowo nieproszonego gościa. Kogo, zapytacie? Powiem wam, że sama nie byłam pewna, póki nie uświadomiły mnie rysunki małej Sagi. Właśnie, Saga. Na samym początku wydawała mi się bohaterką kompletnie zbędną, nie pojmowałam, co też mogła robić w Domu Między Światami (oj tak, światów jest duuużo więcej). Jednak z czasem, gdy z niemowlęcia stawała się kobietą, kolejne elementy tej pogmatwanej układanki trafiały na swoje miejsce. Przyznam, iż obserwowanie, jak rośnie, zmienia się i kształtuje swój charakter, sprawiło, iż nawet jako gracz czułam dumę i głębokie wzruszenie. Co innego Roper Klaks. Od początku coś mi śmierdziało z tą jego „alchemią". To z pewnością przez tę podłużną głowę, nie mogło być inaczej.
Tak, czy siak, Dreamfall Chapters pozwala nam jeszcze raz spotkać się z nawet najbardziej epizodycznymi postaciami z poprzednich części, co jest ogromnym plusem i wyraźnym pokłonem Red Thread Games w stronę wiernych fanów trylogii. Piękna muzyka umieszczona w strategicznych miejscach, połączona z dobrze dopracowaną oprawą graficzną dodatkowo uprzyjemniły rozgrywkę i wycisnęły kolejne łzy z moich biednych, opuchniętych od płaczu oczu.
Nie jestem w stanie opisać słowami, ile znaczyła dla mnie przygoda z Najdłuższą Podróżą. Nigdy nie grałam, ani pewnie już nie zagram, w tak emocjonującą i fascynującą grę (Wiedźmin się nie liczy. To duma narodowa i każdy go uwielbia.). Czegokolwiek bym nie powiedziała, nic nie odda tego, jak ogromną rolę ta historia odegrała w moim życiu. Jak wiele mi uświadomiła i jak bardzo ukształtowała mnie samą. Można powiedzieć, że trylogia Najdłuższej Podróży otworzyła mi oczy na wiele nowych możliwości. Pokazała, że nawet, jeżeli wydaje ci się, że jesteś sam, jest to jedynie twoje własne wyobrażenie, a pomoc może nadejść z najmniej oczekiwanej strony. Uświadomiła mi również, że trzeba mieć odwagę, by myśleć inaczej – droga uznawana przez większość nie musi być wcale najlepszą i najmądrzejszą, więc należy mieć swój własny rozum. Nawet, gdy spadniesz na samo dno, nie oznacza to przegranej, gdyż wtedy jedyna droga prowadzi w górę. Ponadto przemijanie wcale nie oznacza definitywnego końca – jesteśmy częścią opowieści, a opowieść czyni nas nieśmiertelnymi. Gdy nadejdzie czas, odrodzimy się, by ponownie wyruszyć na spotkanie przygodzie.
To była moja najdłuższa podróż. Jaka była wasza?
Autor: Angi
Świetny tekst. Dziś zakończyła się moja najdłuższa podróż i doskonale Cię rozumiem. Jak nie gram już kompletnie w gry, tak tytuł ten stanowił dla mnie wyjątek, a cała seria zajmuje miejsce ważne w moim sercu. Ubolewam nad tym, że jest tak mało znana jest w Polsce, jednak jak mogę – staram się ją szerzyć wśród znajomych, choć bywa niełatwo bo, pierwsza część robi niezły odsiew 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę więcej takich gier jak ta!
Cieszę się, że gra również sprawiła Ci tak wielką przyjemność, jak mi. I że mój tekst także przypadł Ci do gustu. Przyznam, że i ja często spotykam się z tym, że ludzie zwyczajnie nie mają bladego pojęcia o istnieniu Najdłuższej Podróży i strasznie mnie to martwi. Najbardziej znana jest chyba głównie Syberia. Jest świetna, owszem, ale zawsze irytowała mnie bezpłciowość i pustactwo Kate Walker. Była zwyczajnie bez charakteru przy April i Zoe. Miejmy nadzieję, że to się zmieni przy najnowszej odsłonie ( po której też zrobię ogólne podsumowanie serii, więc w grudniu zapraszam do czytania ;D ).
Cieszę się, że gra również sprawiła Ci tak wielką przyjemność, jak mi. I że mój tekst także przypadł Ci do gustu. Przyznam, że i ja często spotykam się z tym, że ludzie zwyczajnie nie mają bladego pojęcia o istnieniu Najdłuższej Podróży i strasznie mnie to martwi. Najbardziej znana jest chyba głównie Syberia. Jest świetna, owszem, ale zawsze irytowała mnie bezpłciowość i pustactwo Kate Walker. Była zwyczajnie bez charakteru przy April i Zoe. Miejmy nadzieję, że to się zmieni przy najnowszej odsłonie ( po której też zrobię ogólne podsumowanie serii, więc w grudniu zapraszam do czytania ;D ).