SIEĆ NERDHEIM:

O dubbingu raz jeszcze, czyli garść refleksji

Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor:  <a href="https://pixabay.com/pl/photos/kryty-makro-mic-mikrofon-d%C5%BAwi%C4%99k-1869560/">Pexels</a>.
Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor: Pexels.
ZOBACZ TAKŻE:

Fakt pierwszy: w ostatnich miesiącach z oczywistych powodów miałam stanowczo za dużo czasu na oglądanie filmów oraz siedzenie w Internecie. Fakt drugi: jednym z moich zainteresowań od lat jest dubbing i mimo różnych nieprzyjemnych perturbacji, na razie mi w tym względzie nie przeszło, więc stale obracam się w kręgu takiej tematyki. Jeśli połączymy oba elementy, to wyjdzie nam okazja do zebrania garści dość ciekawych obserwacji. Wprawdzie mój redakcyjny kolega Pottero swego czasu bardzo obszernie omówił zagadnienia związane z dubbingiem w dwóch tekstach (do znalezienia gdzieś tu w pobliżu), ale było to całe cztery lata temu, a ponadto bardziej chodzi mi o uzupełnienie ich przekazu zamiast opowiadania go na nowo z własnej perspektywy.

Podstawowe stwierdzenie, od którego zacznę, jest takie: niektórzy ludzie mają problem ze zjawiskiem dubbingowania produkcji aktorskich, jednak akceptując je przy animacjach. No, chyba że mówimy o tytułach skierowanych do dorosłych bądź o anime, to wtedy nie.

Tak zwani zwyczajni widzowie nadal ochoczo podchwytujący i powtarzający wszystkie mity związane z dubbingiem nie dziwią zbyt mocno, choć na pewno smucą. Gorzej, kiedy podobne „złote myśli” znajduję w wypowiedziach świadomych konsumentów kultury popularnej. Czyli osób, po których oczekiwałabym w najlepszym wypadku doczytania sobie paru rzeczy, a w najgorszym zastosowania się do zasady „żyj i daj żyć innym”, bo przecież istnieje możliwość wyboru napisów, a do oglądania dubbingów nikt nie zmusza. Mimo wszystkiego, co zostało już powiedziane, wytłumaczone i zdementowane, miłośnicy popkultury nadal potrafią się zachowywać, jakby ta konkretna forma lokalizacji filmów była samym diabłem wcielonym, którego należy tępić z całą surowością, gdy tylko w rozmowie padnie jego imię. Co gorsza, często przy poruszaniu tematu dubbingu pojawia się narracja głosząca, że wyższość nad nim jakoby ma lektor. Czyli najgorsza audiowizualna prowizorka, rozpowszechniona w polskiej telewizji oraz dystrybucji wideo wyłącznie ze względów finansowych. Niestety lub stety okres jej ekspansji przypada na czasy, w których wychowywali się dzisiejsi dwudziestokilku- i trzydziestolatkowie – a jak zdążyło mnie już nauczyć doświadczenie, nostalgia potrafi mocno pozbawić obiektywizmu i z największego ochłapu uczynić cudowny skarb. Ileż razy czytałam peany na cześć szeptanki jako wspaniałego dziedzictwa polskiej kultury, pięknego ewenementu na skalę światową, którego inni powinni nam zazdrościć…

Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor:  <a href="https://pixabay.com/pl/photos/konsoli-studio-muzyka-mikser-3866088/">LeeRosario</a>.
Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor: LeeRosario.

Najbardziej zadziwia mnie, gdy zorientowani w popkulturze widzowie pragną powrotu do stylu tłumaczeń audiowizualnych rodem z lat 90. Nie chodzi o zwykły sentyment żywiony wobec anime emitowanych przez Polonię 1 z tłumaczeniem czytanym na włoskiej wersji językowej. Mam na myśli opinie wyrażane przez niektórych fanów Dragon Balla w czasie, gdy seria Super pojawiła się w Polsce za pośrednictwem Polsatu Games. Stacja oferowała wciąż nieczęsty w naszej telewizji wybór pomiędzy dubbingiem a napisami. Te ostatnie nie do końca działały, ale to już inna historia. Wówczas wśród miłośników kultowej sagi Akiry Toriyamy pojawiły się głosy (wcale nie takie odosobnione), że najchętniej to oni by sobie obejrzeli Superkę tak, jak lata temu oglądali na RTL7 starsze serie. Z lektorem na francuskim dubbingu. Zupełnie nie miało znaczenia to, że wersja otrzymana od naszych zachodnich przyjaciół była paskudnie ocenzurowana, a polskie tłumaczenie – słabe. I że ogólnie idea przekładania filmów czy seriali na podstawie innego źródła niż język oryginalny, czy zatwierdzony przez dystrybutora skrypt, brzydko pachnie czasami pirackich opracowań wideo, robionych za pomocą prowizorycznego studyjka w piwnicy oraz tytułów nagranych z odbieranej przez satelitę niemieckiej telewizji.

Skoro już pojawił się temat anime, w tym zakresie dyskusje dubbingowe napotykają jeszcze jedną przeszkodę – mocno rozwinięty kult japońskich aktorów głosowych, tak zwanych seiyū. Nie bez powodu używam takiego religijnego określenia, bo fani popkultury z Kraju Kwitnącej Wiśni zdają się mieć mocno nabożny stosunek do tych aktorów. Wszyscy seiyū w oczach otaku są wybitnymi artystami, prawdziwymi mistrzami dubbingu, którym koledzy po fachu z pozostałych krajów świata do pięt nie dorastają. A już zwłaszcza ci okropni Polacy, których przecież jest tylko dziesięciu, może piętnastu na krzyż i grają tylko w „bajkach” dla małych dzieci. Ewentualnie są Tomaszem Karolakiem, którego nazwisko po prostu musi pojawić się w każdej dyskusji o dubbingu nie-kreskówkowym, choć nie przypominam sobie, żeby ten pan kiedykolwiek użyczył głosu w jakimś anime albo filmie live-action.

Najważniejszym argumentem za rzekomą wyższością seiyū nad całą resztą aktorów głosowych ma być fakt, że Japończycy uczą się tego zawodu w specjalnych szkołach, co daje im doskonałe przygotowanie do wykonywania swojej pracy. Tylko że Polacy użyczający swoich głosów w dubbingu najczęściej również dysponują odpowiednim wykształceniem, zdobytym w państwowych czy prywatnych szkołach artystycznych. Nie ogranicza się ono do aktorstwa głosowego, ale obejmuje również umiejętności potrzebne do występowania w teatrze, filmie, telewizji… W tym momencie pozwolę sobie na własną opinię, z perspektywy zarówno widza, jak i wciąż świeżo upieczonej pani reżyser. Powiedzenie, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, nie cąłkiem sprawdza się w kwestiach aktorskich. Doświadczenie nauczyło mnie, że to właśnie ci artyści, którzy regularnie pracują w kilku dziedzinach sztuki i mają okazję próbować się w różnych konwencjach, potrafią o wiele lepiej dobierać środki ekspresji i rzadziej popadają w niepotrzebne przerysowanie niż ich koledzy skupieni na tylko jednym rodzaju działalności.

Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor:  <a href="https://pixabay.com/pl/photos/podcast-muzyka-studio-mikrofon-3939905/">Bokskapet</a>.
Dubbing – zdjęcie ilustracyjne. Autor: Bokskapet.

Czy faktycznie seiyū są tacy wspaniali? Kwestia gustu. Za to jestem pewna, że ich charakterystyczna (nad)ekspresja sprawdza się w Azji, ale dla odbiorcy z naszego kręgu kulturowego może być zwyczajnie niestrawna. Dlatego wszelkie żądania co bardziej zatwardziałych fanów anime, żeby polscy aktorzy podczas dubbingowania kopiowali manierę swoich wschodnich kolegów, mocno mijają się z celem. Najlepszym dowodem na to, jak źle brzmi takie naśladownictwo, jest spora część fandubów, których twórcy nierzadko próbują być bardziej japońscy niż sami Japończycy.

Zastanawia mnie, czy mogę mieć jakikolwiek żal do miłośników kultury popularnej o ich niewiedzę na temat dubbingu, skoro w tym konkretnym przypadku zły przykład idzie z góry. Bo czy to nie blogerzy popkulturowi nieco za często powtarzają te półprawdy oraz przekłamania, które wypisał (i przy okazji obalił) Pottero w swoich tekstach? Czy to nie oni z uporem godnym lepszej sprawy krzywią się i zżymają na każdą polską rzecz, jaką spotkają, przy okazji głosząc rzekomą słabość krajowego kina, telewizji oraz ich twórców? Oczywiście nie chcę generalizować, że absolutnie wszyscy tak robią, ale z moich wieloletnich obserwacji wynika jedno: problem jak najbardziej istnieje. I przy okazji jest wycinkiem dużo większej oraz poważniejszej kwestii, czyli wszelkiego rodzaju „influencerów” urastających do rangi branżowych autorytetów, mimo różnorakich wątpliwości, jakie może budzić poziom merytoryczny ich wypowiedzi.

Dyskusja o dubbingu oraz jego jakości jest zdecydowanie potrzebna. Zwłaszcza w środowisku, które cechuje dobra orientacja w meandrach popkultury. Ale taka debata ma jakikolwiek sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy nie kręci się wokół powtarzania wyświechtanych frazesów oraz podnoszenia ich do rangi realnych problemów. Czy mamy na to jakąkolwiek szansę? Chyba warto próbować. Z tą refleksją was pozostawiam.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Danile
Danile
3 lat temu

Bardzo ciekawe spostrzeżenie. Zastanawia mnie jednak, jak wiedza na temat dubblingu miałaby sprawić, żeby ten mi nie przeszkadzał. Jasne, są produkcje typu Harry Potter, gdzie jest nieźle, ale są i filmy pod szyldem marvela gdzie dubbing jest tragiczny. Może problem w tym, że w dzisiejszych czasach wiemy jaki głos mają poszczególni aktorzy, a ich dubbingowe głosy kompletnie do nich nie pasują? Może problemem jest tłumaczenie? Nie wiem. Nie lubię jednak, kiedy atakuje się kogoś ponieważ lubi lektora. Kurczę, ja lubię. Nie przeszkadza mi w odbiorze dzieła. W tle słyszę głos aktora i jego emocje. Naprawdę nie pamiętam, żeby zdążyło się, żeby mi lektor przeszkadzał, z dubbingiem tak było nie raz. Jest to moja subiektywna ocena i obiektywizm nie ma tu nic do rzeczy. Dla mnie polski dubbing w filmach wciąż kuleje. Wierzę jednak, że będzie coraz lepiej ponieważ jest to coraz bardziej popularne i grono aktorów dubbingowych się powiększa.

Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki