SIEĆ NERDHEIM:

Zachwyt czy zawód? Rozmawiamy o cyklu Koziorożec Andreasa

KorektaDeneve

Koziorożec Mistrz

Martinez: W zeszłym roku, wraz z ukazaniem się Mistrza – 20. tomu Koziorożca (wyd. polskie Sideca 2018, z numerem 21.) dobiegła końca 20-letnia (a może nawet dłuższa) odyseja Andreasa Martensa – niemieckiego scenarzysty i rysownika komiksów tworzącego na rynku frankofońskim. W Polsce cykl o nowojorskim astrologu i jego przygodach ukazywał się od 2007 roku; seria, zmieniając po drodze wydawcę (z Manzoku na Sidecę), dobiegła szczęśliwie do finału. Może zanim odpowiemy na pytanie: „Zachwyca czy nie zachwyca?”, zaczniemy od początku? Jak poznałeś Koziorożca?

Justin: Hahaha, gdybyś pamiętał, może nie zadałbyś tego pytania! Ale dobrze, pomitologizuję nieco. To było w czasach, gdy opanowywałem naprędce niezbędną w życiowym survivalu sztukę wiązania końca z końcem i nie mogłem sobie pozwolić na zakup nowych książek i komiksów w pożądanej ilości. Toteż Koziorożca podziwiałem zza witrynowej szyby nieistniejącego dziś kiosku z komiksami na rogu krakowskich ulic, Starowiślnej i Dietla, do czasu, aż pewien wtajemniczony ulitował się nad moim wyposzczonym licem komiksowego pątnika i wypożyczył mi własne egzemplarze. Były to 4 pierwsze tomy cyklu i poznałem je dzięki Tobie! Ale najpierw był Rork, to jasne. I tom, w którym doszło do spotkania białowłosego z czarnowłosym, czyli Koziorożec. Sam bohater jako sojusznik Rorka zaintrygował mnie mocno, cała awanturnicza otoczka i „powieściowe” wstawki rozbudziły apetyt na historię, po której obiecywałem sobie takiego „lżejszego” Andreasa. Ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, jakie plany wobec „Kozia” ma autor.

Martinez: Dla mnie Rork jest zdecydowanie ważniejszy niż Koziorożec i zbiór Fragmenty wydany w Komiksie-Fantastyce w wielkiej mierze ukształtował moją komiksową wrażliwość. Właściwie nie potrafię myśleć o tych seriach osobno – zresztą autor chyba też, bowiem wątki oraz postacie przepływają swobodnie między tytułami. Koziorożec et consortes zadebiutowali w 5. tomie pierwszej ze wspomnianych serii. Nie jest to moja ulubiona część Rorka – uważałem, że zetknięcie lovecraftiańskiego w duchu bohatera z pulpowym światem podniebnych cytadel oraz podziemnych pojedynków szermierczych nie wyszło mu na dobre. Andreas, mający w głowie dość szybkie zamknięcie serii Rork, zaplanował wprowadzenie nowego protagonisty, mogącego przyciągnąć fanów białowłosego badacza tajemnic. Koziorożec z tamtego komiksu wydał mi się przerysowanym, nadętym astrologiem-celebrytą, posiadającym na własność ogromny wieżowiec z pokaźną biblioteką i obracającym się wśród nowojorskiej socjety, skubiącym jej członków przy pomocy płatnych konsultacji, w które sam nie wierzy. Ale przez wzgląd na fascynację autorem kupowałem każdy jego komiks. Stwierdziłem jednak, że nie ma sensu czytać poszczególnych tomów w tempie ich ukazywania się – zapominałem o postaciach i gubiłem się w wątkach z poprzednich części, ich natłok nie pomagał w odbiorze. Dlatego usiadłem do lektury raz, a porządnie, wcześniej robiąc sobie powtórkę z Rorka.

Justin: Kontynuując swoją wypowiedź – po mistycznym Rorku i lekturze pierwszych tomów Koziorożca podejrzewałem, że może Andreas w tej drugiej serii przyjmie właśnie bardziej zeszytową, pulpową konwencję. Jako zapowiedź takiego melanżu odebrałem pierwsze części cyklu, w tym kapitalną Deliah. Chyba w żadnym późniejszym tomie nie było tak dowcipnie, z dystansem, a przy tym z zachowaniem owego firmowego w wypadku Andreasa nastroju wślizgującej się między wydarzenia tajemnicy. Do tego obiecująco rozpisane w następnym tomie (Sześcian numeryczny) dotychczasowe kontynuacje. Naprawdę czekałem na to, co będzie dalej. Liczyłem na fabułę podejmującą wątki o okultystycznym i paranaukowym rodowodzie, rozwijającą się i zamykaną w obrębie jednego, dwóch zeszytów, która objaśni wspólnie sens otwierającej serię wróżby, jaką raczą bohatera antyczno-szekspirowskie staruchy-wiedźmy. Nie spodziewałem się jednak, że te rozgałęzienia sięgną aż tak głęboko i nabiorą takiej powagi.

Koziorożec Deliah

Martinez: Seria sprawia wrażenie dobrze przemyślanej, misternej konstrukcji, gdzie każdy element znajduje swoje miejsce. Inaczej niż w Rorku, gdzie zupełnie niezwiązane początkowo opowieści zostały sklejone post factum (i co wyszło Andreasowi całkiem nieźle), tu od początku chyba był jakiś plan na start, rozwinięcie i zakończenie. Podczas swojej wielkiej odysei Koziorożec spotyka kosmiczne byty, walczy z szalonymi naukowcami i spiskowymi organizacjami, przeskakuje między wymiarami itd., itp. Ale znowu odniosłem wrażenie, że autor tworzy wątki, nie zastanawiając się, co potem z tego wyniknie. W związku z tym liczba postaci przewijających się przez plansze sagi idzie bodaj w dziesiątki, jeśli nie setki. Ktoś pojawia się w dwóch tomach, by potem zniknąć na kilkanaście i pojawiać się znienacka przy końcu. A czasem jest tak, że motyw rozbudowywany przez parę numerów spala kompletnie na panewce i okazuje się jakimś McGuffinem, bo po drodze Andreas zmienił zdanie co do jego ważkości. Ze względu na pajęczą sieć powiązań (niczym w teorii spiskowej, gdzie wszystko się ze sobą łączy) między poszczególnymi częściami nie sposób, moim zdaniem, czytać ich jako odrębnych całości. Niektóre albumy bardziej się do tego nadają, ale tak czy inaczej umieszczone są w kontekście ogromnego wątku głównego.

Justin: Mówisz „sprawia wrażenie”. Cóż, nie będę silił się na polemikę. Sprawia udatnie, bo przytłacza tym wszystkim, co już wymieniłeś, nie zostawiając zbyt wiele czasu na równoczesne śledzenie wszystkich torów, jakimi podąża opowieść. Sytuacja idealna, gdy autor chce zamaskować suspens. Jednak w Koziorożcu Andreas doprowadza ten zabieg do granic przesady, przelicytowując co rusz sam siebie poprzez zmiany w układach adwersarzy, namnażanie artefaktów i podnoszenie bądź obniżanie wagi różnych składowych niezwykle rozbudowanej intrygi. Czytając całość, podobnie jak Ty, jednym ciągiem, mniej więcej w połowie poczułem, że dość, że przestaję nadążać za wskazówkami, że zatracam zdolność wychwytywania tych istotnych, w moim pojęciu, symboli spośród całego mnóstwa innych. Wszystko w międzyczasie stało się równoprawne i wywołało u mnie niepewność: czy całość jest gotowym, monumentalnym labiryntem, w którym przeliczono się z możliwościami kłębka Ariadny, czy może z zapamiętaniem drążonym układem kopalnianych sztolni, nie zawsze biegnących zgodnie z rozmieszczeniem żył cennego surowca. Tak czy inaczej – eksploracja z ekscytującej staje się męcząca, głównie poprzez nadmiar.

Martinez: Zdaje mi się, że Andreas ma problem z utrzymaniem swojej wyobraźni w ryzach – nie potrafi zrezygnować z niczego, co wymyślił, więc wrzuca do jednego gara zbyt dużo składników – w efekcie pięknie wyglądająca komiksowa potrawa przyprawia o nudności. Może bardziej niż rozwiązanie zagadki, interesuje go zbudowanie tajemniczego nastroju? Niemniej jednak, jako czytelnik, wolałbym mieć więcej konkretów. Oczywiście, niektóre albumy (szczególnie ze środka cyklu) są formalnymi arcydziełami (13 bez tytułu, Sen w klatce, Widziane z bliska), treść i sens pozostają jednak drugorzędne. Andreas opowiada wciąż tę samą historię, wykorzystując te same elementy, tylko prezentując je w coraz doskonalszy artystycznie sposób. Ale nadal jest to opowieść o konflikcie między predestynacją a wolną wolą.

Justin: Mnie Andreas jawi się jako współczesny kontynuator kształtowanej przez tysiąclecia alchemicznej tradycji, a to za sprawą przemieszania właśnie przeróżnej symboliki, z naciskiem na żywioły, obsesyjne obserwacje zmiennokształtnej substancji, rozbełtywanie kosmologicznego zaczynu, tak bogato graficznie reprezentowane, i opisywanie reakcji, jakie to wywołuje, przy czym pozostawia szeroki margines dla właściwych takim eksperymentom niewiadomych. W rozwinięciu jest to gnoza, jungowska i antropozoficzna perspektywa skupiające się na szeroko pojętej idei wewnętrznej przemiany. Pod tym względem Koziorożec to idealny materiał do akademickich badań. Płaszczyzna, ogólnie mówiąc, duchowa stanowi niezmienny składnik myśli Andreasa. Potrafi to przybierać zarówno fascynujący, jak i irytujący kształt – dla mnie tego ostatniego fabuła nabiera w momentach przegadania, mozolnego tłumaczenia przez bohaterów powiązań, o których, niestety, czytelnik często już zapomniał. Uwielbiam za to graficzne realizacje podstawowych symboli: podziemi (kanały, tunel), biblioteki, znaczenie przeniesione na kolor, całą niedopowiedzianą ornamentykę kształtów i linii.

Koziorożec Chińczycy

Martinez: Seria ma mocniejsze i słabsze momenty. Zdecydowanie najlepiej czytało mi się tomy po Przejściu i Fragmencie – wydanych oryginalnie jako jeden album, u nas w postaci dwóch osobnych, stąd też przesunięcie numeracji polskiej względem belgijskiej. Chińczycy (tom 11) to historia w miarę zamknięta, rozgrywająca się niejako na marginesie głównej intrygi. Dramat między postaciami, odkrywany przed oczami bohatera oraz czytelnika, naprawdę ma spory kaliber. To jedyny album serii, po którego lekturze wyrwało mi się „wow”. Z punktu widzenia kompozycji i rozwiązań graficznych najwyżej cenię sobie Nowy Jork (16) oraz Widziane z bliska (17) – w pierwszym przypadku Andreas objawia swoją maestrię w rysunkach nowojorskich wieżowców, w drugim bawi się zbliżeniami i detalami. Mam też sentyment do albumu trzeciego pod tytułem Deliah, jest to raczej osobna opowieść, opowiadająca o jednej z najważniejszych postaci z Rorka i robiąca to w sposób komediowy (co u Andreasa rzadkie). Najbardziej zmęczył mnie natomiast tom 9 – Przejście, gdzie większość kadrów stanowią zbliżenia na twarze mówiących wypełnione ścianą tekstu. Mało satysfakcjonujący jest również Sekret (5) – wprowadza całkiem interesujące postacie (jedną stylizowaną na Shadowa), ale w ogóle nie wykorzystuje ich potencjału, zaś następujący potem Atak to zupełna zmiana konwencji oraz tematyki serii. O Mistrzu – ostatnim tomie – jeszcze wspomnę. A jakie są Twoje najbardziej oraz najmniej ulubione części Koziorożca?

Justin: Jak już wspomniałem gdzieś wyżej, jestem fanem pierwszych zeszytów, gdzie „Kozio” nie nosi jeszcze brody. Dla mnie tomy 1-5 mają idealne proporcje fantastyczno-naukowej i sensacyjnej, przygodowej pulpy oraz ezoterycznego tła, przy czym Sekret, w mojej opinii, wcale nie wyróżnia się na niekorzyść. Lubię subtelnie sugerujące kontynuację zakończenia tych części, gdzie układanka dopiero zaczyna się wyłaniać. Po przełomowym, jak zauważyłeś, Ataku, pomyślałem „Oho, żarty się skończyły”, ale to jeszcze był moment, gdzie moja uwaga całkowicie była po stronie historii. Pierwszy poważniejszy zgrzyt przyniósł następny tom, czyli Błękitny smok, który błyskawicznie wywindował cały konflikt do poziomu apokaliptycznej rozgrywki, wprowadzając motyw „jeźdźców”. Ta biblijna aluzja i sposób, w jaki została rozwiązana w 18 tomie, jest dla mnie jednym spośród kilku tych wątków odpowiedzialnych za owo wrażenie przesytu, rosnące w końcowych albumach. Nie będę oryginalny, uznając na tle finałowej kulminacji wyjątkowość tomów od 11 do 15, świetnie różnicujących przełomową „podróż” bohatera przy chwilowym oddaleniu go od głównych wydarzeń, choć spośród nich ewidentnie wybijają się dwie części. O Chińczykach już pisałeś, więc dorzucę coś o Patricku (12). To najintymniejsza, najbardziej „ludzka” odsłona rozterek Koziorożca, w której zamiast zwyczajowej dlań autoanalizy dostajemy dialog, wzajemność, ratunek w zrodzonej przypadkowo relacji. Andreas pokazał w tym albumie, że umie nasycić nienachalną symboliką prostą historię. I że świetnie radzi sobie w klasycznej narracji oraz komponowaniu kadrów niezawierających spektakularnych, labiryntowych układów budowli, wnętrz czy machin. No, ale po tej chwili wyciszenia (dosłownego, jeśli spojrzeć na część 13) przyszła pora na rozbudowaną konfrontację i długo wyczekiwany koniec.

Koziorożec Patrick

Martinez: Jestem zawiedziony finałem. Absolutnie nic nie wskazywało na takie, a nie inne zakończenie. A chciałbym, żeby wątki, które śledziłem z wytężoną uwagą, zostały rozwiązane. Proroctwa, symbole, detale są ważnym elementem twórczości Andreasa i jeden kadr z początku nabiera czasem zupełnie nowego znaczenia, gdy poznajemy rozwiązanie zagadki. Tymczasem w Mistrzu i wcześniejszym Terminusie wszystko, co do tej pory się działo, przestaje mieć znaczenie, tak jakby Andreas sam zaplątał się w swoją intrygę i mógł ją rozwiązać jedynie za pomocą drastycznych metod. Ale ten końcowy twist jest niesamowicie irytujący – moje szukanie sensu i przesłania okazało się płonne. To nie pierwszy przypadek w jego twórczości, kiedy finał jest zdecydowanie mniej ciekawy niż sama droga do niego…

Justin: Niestety, podzielam to odczucie. Nie przychodzi mi to łatwo, bo podziwiam Andreasa za całokształt, ale Koziorożec to dla mnie cykl, przy którym finalnie poczułem się jak w egzotycznej restauracji z menu wypełnionym obco brzmiącymi nazwami, gdzie decydujemy się w dobrej wierze zamówić w ciemno specjalność zakładu. Miejsce, obsługa, zastawa, przystawki, zapachy z sąsiednich stolików – wszystko sprawnie pracuje nad wzmożeniem apetytu, ale w końcu przedłużający się czas realizacji zamówienia, mimo uśmiechów kelnera, podchodzącego co rusz celem uzupełnienia zawartości kieliszków, wywołuje lekką irytację, a gdy w końcu talerz trafia przed nasze oblicze, na usta ciśnie się pytanie: „To tak tutaj tytułujecie schabowego?”

Martinez: Ok, chyba dotarliśmy do ostatniej kwestii – czy było warto czytać te 21 tomów Koziorożca? Moim zdaniem tylko, jeśli jest się absolutnym fanem twórczości Andreasa. W połączeniu z Rorkiem (którego pierwsze fragmenty ukazały się w Le Journal de Tintin w roku 1978) pozwala prześledzić drogę twórczą jednego z najwybitniejszych twórców komiksu europejskiego. Jednak osoby mniej zainteresowane nie znajdą tu nic odkrywczego i zachwycającego – takich czytelników zachęcam raczej do sięgnięcia po krótsze serie – Cromwella Stone’a czy Rorka.

Justin: Czy warto? Pozostając wiernym kulinarnej analogii, odpowiem: może i okazał się schabowy, ale jak ktoś głodny… Gorzej, jeśli nie lubi. W kuchni, gdzie szefem jest Andreas, nie zaszły żadne rewolucje, w kwestii rekomendacji podzielam zdanie kolegi, jeżeli zaś ktoś nie czuje przesytu i obdarzony jest strusim żołądkiem, to po Koziorożcu zapraszam do skosztowania ARQ. I na odwrót. Ja lubię się tutaj stołować. Choć od tego dania zrobię sobie na razie przerwę.

Szczegóły:

Tytuł: Koziorożec, t.21, Mistrz
Wydawnictwo: Sideca
Typ: komiks
Gatunek: komiks autorski
Data premiery: 03.2018 r.
Scenariusz: Andreas
Rysunki: Andreas
Liczba stron: 46

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Marcin „Martinez” Turkot
Marcin „Martinez” Turkot
Jestem geekiem trzydziestego któregoś poziomu, a także niepoprawnym fanboyem Supermana. W magisterce pisałem o związkach komiksu superbohaterskiego z mitami. W życiu zajmowałem się redagowaniem czasopisma o grach fabularnych i planszowych, tłumaczeniami gier, moderowaniem forów, pisaniem tekstów dla największego polskiego portalu internetowego oraz do "Tygodnika Powszechnego". Obecnie pracuję w reklamie. Uwielbiam komiks, w szczególności frankofoński, oraz animacje wszelakiego rodzaju (może poza anime, na którym się nie znam). Od ponad 20 lat gram w erpegi. Na gry komputerowe nie starcza mi już czasu...
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki